Niezastąpieni

Piotr Müldner-Nieckowski


O. Józef Bocheński, rozprawiając o zabobonach związanych z nieśmiertelnością, pisał, że „mają one tę samą przyczynę: pragnienie, aby przetrwać śmierć i żyć dalej jak przed nią. To pragnienie nie jest zabobonem – jest psychologicznym faktem. Ale z tego, że czegoś pragniemy, nie wynika, że to coś jest”. Ze zdań tych płynie i taka myśl, że funkcjonuje zabobonne przekonanie o odwracalności zgonu i że je zaniedbujemy. Jesteśmy bulwersowani odkryciem, że znany uczony czy pisarz jest po śmierci weryfikowany i że za życia uważany za wielkość nadzwyczajną, w kilka tygodni po pogrzebie popada w zapomnienie. Jego obecność będzie odżywać w kulturze tylko okazjonalnie, ale to nie stanowi dowodu na wielkość.

Zauważmy, że przecież po śmierci ludzie tacy naprawdę nie istnieją ani fizycznie, ani duchowo. Pozostaje po nich tylko twórczość, zapis ich działalności i jakiś na nowo tworzący się na podstawie wspomnień wizerunek pamięciowy. Nawet rzeczy są stopniowo usuwane. Czasem, w ramach próby zachowania życia po śmierci, tworzy się muzea albo robi wykopaliska. Sam zmarły już nie dokona żadnej korekty, czynią je żyjący, a nawet ci, którzy go najlepiej znali, pozostają jedynie świadkami. Świadkowie zaś są i niedoskonali, i zmienni, sami stale modulują swą pamięć, stopniowo wytracając obraz całościowy, pozostając przy fragmentach. Resztki te przeżywają fazę uogólniania do formy anegdot, są poddawane filtrowaniu, przekształceniom. Wreszcie i to stopniowo ogranicza się do wpisu encyklopedycznego. Zatem wiarygodnym świadkiem czyjegoś zakończonego życia nie może być nawet osoba bliska. Do pewnego stopnia funkcję tę spełni dorobek zmarłego, i to on jest jedynym wiarygodnym świadkiem, jednak nie życia, lecz zdarzeń z życia, może poglądów.

Przychodzi na myśl beztrosko wypowiadana sentencja, która brzmi: „nie ma ludzi niezastąpionych”. Ma ona związek z unikaniem myślenia zabobonnego, które zakłada przedłużanie życia poza śmierć. Skoro umarł – mówi się wobec tego – to wszystko, co tego człowieka dotyczyło, też umarło, a miejsce po nim jest już puste. Jeśli tak, to można na to miejsce wejść i tym samym zmarłego tam zastąpić, a co za tym idzie, można twierdzić, że była to osoba jak najbardziej zastępowalna. Inny osobnik na jej miejscu będzie grał te same role, w ten sam – wyznaczony przez instytucje i obyczaj – sposób, ponieważ zarówno typ zadań, jak i cele pozostają w zasadzie niezmienne. Możliwe są pewne drobne korekty, ale przecież gdyby nasz zmarły jeszcze żył, też mógłby ich dokonać.

Wątpliwości nasuwają się w chwili, w której uświadamiamy sobie nieżywego artystę. Był on człowiekiem wyjątkowym nie przez to, że był artystą, ale przez to, że nikt inny w ten sam sposób tworzyć już nie będzie umiał. Bez względu na przyczynę, czy to genetyczną, czy biograficzną, artystów powielać się nie da. Ba, nawet jednojajowi artyści-bliźniacy są różni, w tej samej sytuacji zastosują różne techniki i rozwiązania, bo w rzeczywistości są różnymi osobami. Decyduje o tym osobowość, która jest tak unikatowa jak linie papilarne. Jedna mała różnica i już mamy do czynienia z innymi osobnikami. Nie ma znaczenia, czy chodzi o noworodka, człowieka dojrzałego, artystę czy urzędnika. Na każdym z tych życiowych miejsc inny człowiek i wśród miliardów nie ma i nie było dwóch takich samych.

Jesteśmy zmyleni wąskim pojmowaniem funkcji „bycie osobą”. W zakresie jedzenia i trawienia, spania i budzenia się być może w jakiś sposób jesteśmy podobni, ale nawet i tu nieidentyczni. Wszyscy to samo czynią inaczej, więc jeśli ktoś uważa, że na stanowisku sekretarki każdy może pracować, byleby był ładny i dyskretny, to się myli. Fakt, że będzie układać dokumenty w podobny sposób co poprzedniczka, nie znaczy, że będzie tak samo lubiany przez szefa. Ta pani tamtej pani nie zastąpi.

To banał, każdy powie, ale pytanie pozostaje pytaniem: dlaczego tak często mówi się, że „nikt nie jest niezastąpiony”?

Nie umiemy sobie poradzić ze zniknięciem żywego konkretu, więc formułujemy życzenie, aby ten, kto wejdzie na opuszczone miejsce, był tam przynajmniej w części użyteczny jak ten, kto odszedł. Będzie, i owszem, ale tylko w zakresie funkcji podstawowych, wyznaczonych przez fizjologię, schematy organizacyjne i przepisy prawa. Pomijam fakt, że i fizjologia jest u każdego osobnika odrobinę inna, a w schematach i zasadach są tak ogromne przestrzenie i luki, że nie jest możliwe, aby znalazł się ktoś, kto je wypełni dokładnie tak jak poprzednik. Ostatecznie chodzi więc o to, żeby za pomocą prostego wytrycha, przy użyciu kilku łatwych do zapamiętania słów uzasadnić tak potężną właściwość życia, jak przemijanie, a nawet żeby mu się – mimo braku podstaw – przeciwstawić. Bardzo to wygodne, kiedy odejdzie ważny pracownik albo mąż czy żona, zwłaszcza gdy stało się tak z naszej winy. Można to stanowisko zrozumieć, a nawet zaakceptować, jednak pamiętając, że jest równie nieskutecznym pocieszeniem, co „nie martw się, jakoś to będzie”. Ponieważ nie zawiera żadnej treści.

e-mail: piotr@muldner.pl