Kwiecień

Henryk Hollender


18 kwietnia przed ołtarz Wita Stwosza wystąpił duchowny prawosławny i zmówił w języku starocerkiewnosłowiańskim modlitwę egzekwialną z liturgii Jana Chryzostoma, dodając swobodnie kilka słów komentarza po rosyjsku i angielsku. Nie znając tego kręgu, nie odgadliśmy jego imienia, zaś komentatorzy uznali najwyraźniej, że w pogrzebie prezydenta biorą udział celebryci, których nie trzeba nikomu przedstawiać. Następnego zaś dnia o tej modlitwie milczały gazety, w ogóle zresztą zabrakło szczegółowych relacji, każdy kolejny intelektualista roztrząsający „Wawel czy nie Wawel” był ważniejszy. Dziennikarze, zajęci „postawą władz rosyjskich w związku z tą tragedią”, najwyraźniej niezdolni byli do skojarzenia prawosławnego księdza ani z postacią obecnego w Bazylice Mariackiej prezydenta Dymitra Miedwiediewa, ani z globalnym wymiarem pogrzebu prezydenckiej pary. Internet też okazał się bierny wobec listy uczestników ceremonii, i dopiero po dłuższym poszukiwaniu znalazłem notatkę na witrynie Konferencji Episkopatu, powtórzoną przez kilka innych źródeł, wskazującą na osobę Szymona, arcybiskupa łódzkiego i poznańskiego Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, w obrębie diecezji którego leży Kraków. Jego Eminencja Szymon 17 maja zechciał mi potwierdzić w rozmowie telefonicznej swój udział w uroczystości, przypominając, że media równie sumiennie potraktowały modlitwę ekumeniczną, która odbyła się wcześniej, 13 kwietnia, i w której również uczestniczył. I tak jest zawsze. Beznadziejny brak wnikliwości, znajomości rzeczy, gotowości do nazwania i przyjęcia Obcego.

Takim dziennikarzom i takiemu społeczeństwu piątka znanych profesorów chce – jak doniesiono 20 kwietnia – zaproponować powołanie „instytucji prowadzących badania nad budzącymi po obu stronach emocje społeczne wspólnymi problemami historii naszych narodów”. Naszych – to znaczy polskiego i rosyjskiego, bo szczodra oferta jest skierowana również do rządu w Moskwie. Moment jest jedyny, tłumaczą autorzy – powstał oto szczególny „impuls do rzetelnych badań historycznych, które pozwolą rozumieć dawne dramaty, a w rezultacie przezwyciężyć urazy zatruwające stosunki polsko-rosyjskie”. I oni to wiedzą, pracują bowiem właśnie nad narodowym programem rozwoju badań humanistycznych.

No to rozwijajmy, nauka jak widać nie poradzi sobie bez gospodarki planowej. Ale może nie „instytucji”, może na początek po jednym instytucie na kraj, jako że istnieją już placówki naukowe, które ośmieliły się przed 20 kwietnia ruszyć problematykę „historycznego pojednania między naszymi narodami”, a nawet autorzy apelu byliby zdumieni, gdyby zorientowali się, jak rzetelne prowadzono badania, i to nie tylko w Polsce, i jak wieloma zaowocowały one publikacjami – także rosyjskimi. Wydają firmy prywatne, uczelnie, kolegia, ośrodki. Jest i działa Slawistyczny Ośrodek Wydawniczy, Instytut Europy Środkowowschodniej, Południowo-Wschodni Instytut Naukowy w Przemyślu, Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego… Te publikacje są dostępne lub niedostępne w bibliotekach, ale to już inna sprawa, zresztą wypadałoby zacząć od tego, że import książki rosyjskiej jest mizerny, a znajomość języka – zgoła żadna. Może narodowy program rozwoju badań poruszy i tę sprawę. Ale jeśli w wyniku ma powstać wymęczony, jednolity tekst „polsko-rosyjskiego” podręcznika historii, to nazwijmy to utopią, która nie przeorze żadnej świadomości, a pochłonie majątek.

Dawniej bywało, że profesor, który widział nowe zagadnienie, uruchamiał je na seminarium, a jak mu było mało, to zabiegał o utworzenie czasopisma pod swoją redakcją. Dziś można tego dokonać praktycznie bez kosztów i jeszcze dostać bezpłatne miejsce w Directory of Open Access Journals. Nie, najwyraźniej musi powstać instytut z etatami, radą naukową (mniam, mniam), biblioteką… Instytut podlegający komu? Premierowi? Prezydentowi? Zgromadzeniu Narodowemu? Powołany do życia odrębną ustawą? Mieszczący się w obowiązujących przepisach o uprawianiu nauki? Widać od razu, że chodzi o instytucję polityczną, mitotwórczą, która upadnie wraz ze zmianą władzy.

Zaniedbania w dziedzinie upowszechniania wiedzy, analogiczne do zaniedbań w zakresie rzemiosła dziennikarskiego, ma zatem nadrabiać placówka centralna, niepodlegająca zasadom wolności nauki. A to tylko część większej całości. Instytucje centralne powstają u nas niemal codziennie. Niedawno – Zespół do spraw Wiedzy o Kulturze; gdyby z niego zrezygnować, wiedza ministra kultury i dziedzictwa narodowego byłaby niewystarczająca. Wcześniej Międzynarodowe Centrum Kultury, Ośrodek Ochrony Zbiorów Publicznych, Narodowy Instytut Fryderyka Chopina, Narodowy Instytut Audiowizualny, Narodowe Archiwum Cyfrowe, Narodowe Centrum Kultury, Filmoteka Narodowa. A nawet Centrum Edukacji Artystycznej i Centrum Edukacji Nauczycieli Szkół Artystycznych. A naród i tak chce w nieskończoność celebrować swoje ukrzywdzenie, bo je da się ogarnąć prostym umysłem, w odróżnieniu od jakichkolwiek konstatacji, które mogą nam zaserwować naukowcy. Jeśli profesorowie chcą to zmienić, niech wychowają innych nauczycieli. Nie ma drogi na skróty w Polsce. I w Rosji także nie.