Zarządzanie etyką?

Magdalena Bajer


Projekt powołania Urzędu do spraw Etyki w Nauce przede wszystkim zaświadcza o złej kondycji moralnej w sferze, która długo uchodziła (może nadal uchodzi?) za wzorcową pod tym względem. Niepokój środowiska natomiast mówi o moralnej wrażliwości znacznej chyba jego części. Pomysł zaradzenia złu wydaje się wątpliwy – w wersji, jaką przedstawia projekt zaprezentowany Prezydium PAN 9 marca br., autorstwa prof. Marka Safjana, przedyskutowany w gronie Komitetu Etyki w Nauce przy PAN.

Ten ostatni działa społecznie od paru lat i analizuje niepokojące zjawiska, publikując rezultaty. Niepokoją przede wszystkim plagiaty, grzecznościowe recenzje, niedostatek przejrzystości w działaniu placówek naukowych, nepotyzm. Żadne z tych zjawisk nie budzi wątpliwości co do oceny, ale konsekwencje ocen bywają daleko niezadowalające, o czym czytelnicy „FA” wiedzą z publikacji Marka Wrońskiego.

Idea szlachetna, lecz chybiona

Upowszechniać negatywne oceny może opinia środowiska akademickiego, która jednak słabo reaguje na wykroczenia moralne, co może być wyrazem albo korporacyjnej solidarności, albo czegoś chyba gorszego, tj. zapomnienia podstawowych norm, czyli sytuacji, kiedy otoczenie nieuczciwego recenzenta nie jest pewne, czy należy jego postępowanie napiętnować. Przyczyny tego stanu rzeczy nie są bardzo trudne do zdefiniowania. Ujmując je najogólniej, mówimy o masowości kształcenia, a w ślad za tym o obniżeniu standardów karier naukowych. Ta przyczyna nie zniknie, zatem konieczne są wysiłki nad zaradzaniem patologiom towarzyszącym powstawaniu „społeczeństwa wiedzy”.

Nie ma czasu, żeby czekać na rezultaty oddziaływań wychowawczych na studentów, młodych pracowników nauki i dalej, które to oddziaływania są zresztą daleko niewystarczające, stąd zawarta w projekcie idea kroków radykalnych. Szlachetna, ale w moim przekonaniu chybiona, bo obciążona myśleniem „jurydycznym”, ufnością, że można egzekwować to, co jest skodyfikowane właściwie tylko na poziomie... dekalogu, za co karą może być infamia, a najbardziej pożądanym skutkiem powinien być wstyd sprawcy naruszenia normy etycznej, tak silny, że powstrzyma go od podobnych występków w przyszłości.

Sama nazwa: Urząd do spraw Etyki (w nauce czy gdziekolwiek) zdradza przekonanie o bezradności, dzielone między naiwną wiarę, że postępowanie etyczne można nakazać, a sprzeczne z etyką – pohamować sankcjami. Jeśli miałby to być, jak zapisano w projekcie, urząd państwowy, zastrzeżenia są poważniejsze. Od początku, od momentu powstania, byłby obciążony podejrzeniami o zależność od aktualnej władzy wykonawczej, choćby żaden rzeczywisty fakt tego nie potwierdził, czego wykluczyć niepodobna, jak nikt nie zaręczy, że przedstawiciele władzy nie będą mieli chętki wpływania na urząd, który ma wydawać certyfikacje na prowadzenie badań finansowanych ze środków publicznych bądź międzynarodowych i może ukarać zawieszeniem finansowania lub nakazać zwrot grantu.

Jeśli poziom etyki w środowisku naukowym jest tak zatrważający, że jego przedstawiciele myślą o radykalnych przedsięwzięciach mających ten poziom podnieść, to nieuchronne upolitycznienie sfery nauki, jakim byłoby urzeczywistnienie pomysłu USEN, może tylko przysporzyć kłopotów i otworzyć nowe pole pracy dla przewidzianych w nim obserwatorów urzędu.

Wiarygodność urzędu

Czy w ogóle możliwe jest egzekwowanie postępowań i zachowań etycznych przez kogokolwiek, kto ma do tego mandat instytucjonalny? Póki te postępowania i zachowania nie są sprzeczne z przepisami obowiązującego prawa, na ich jakość może wpłynąć jedynie czyjś autorytet. Może istnieć autorytet zbiorowy, autorytet jakoś zorganizowany. Czymś takim jest, choć w jeszcze niezadowalającym stopniu, KEN PAN, są niektóre ciała społeczne działające w resortach albo uczelniach czy instytutach, ale tylko dlatego, że składają się z osób obdarzonych autorytetem przez ich środowiska. Urzędnicy opłacani przez państwo, nawet jeśli te stanowiska zajmą profesorowie najlepszych uczelni (można wątpić, by byli do tego skłonni), mogą być przydatni do monitorowania sytuacji etycznej, ale nie powinni mieć wpływu na konsekwencje monitoringu.

Autorzy projektu przewidują, że ostatnim krokiem w działaniu USEN będzie skierowanie sprawy do sądu. Wywołuje to pytanie, czy obecnie obowiązujące prawo obejmuje nowe zjawiska zachodzące również w sferze nauki, związane z zagadnieniami własności intelektualnej, autorstwa (prawo autorskie ciągle nie jest doskonałe), odpowiedzialności za wykorzystanie wyników badań, z bioetyką... Jakkolwiek jednak udoskonalilibyśmy prawo, nie będzie ono wystarczające w sytuacji dylematów moralnych, rzeczywistego konfliktu wartości, a nawet pozorowanego, kiedy służy do maskowania niegodziwych motywów. A tym, co niepokoi, zwłaszcza w sferze nauki i w środowiskach akademickich, są nie tylko rozstrzygane egoistycznie dylematy, ale i pospolite niegodziwości, popełniane na granicy prawa, tak że pozwala to sprawcom cofnąć się przed przekroczeniem tej granicy. W przypadku pierwszych trzeba, jak sądzę, pokazywać rozwiązania zgodne z powszechnie przyjętymi normami, w przypadku drugich – jednoznacznie nazywać i piętnować sprawców. Żadnej z tych rzeczy nie zrobi wiarygodnie urząd państwowy.

Rada ds. Etyki w Nauce (REN), o której mówi druga część projektu, pomyślana w nim jest jako intelektualne zaplecze urzędu ściśle z nim współpracujące – bliższe państwu i jego agendom niż obecnie KEN PAN i KEN PAU. Ma być ciałem społecznym, więc bardziej wiarygodnym niż jakikolwiek urząd, ale mniej skutecznym. Mniejsza doraźna skuteczność jest naturalną ceną niezależności i wydaje się, że ceną nieuniknioną.

Przedstawiony projekt nie mówi nic o losie dotychczasowych ciał zajmujących się etyką w nauce, gdyby powstały USEN i REN. Rada wchłonęłaby pewnie cześć obu akademijnych komitetów, stając się głównym i centralnym ogniwem całej drabiny gremiów o podobnych celach. I tu chciałoby się powiedzieć: amen. Społeczne czuwanie, bardziej aktywne niż dotąd (to zależy od dobrej woli członków), umacnianie autentycznych autorytetów i rozprzestrzenianie ich głosu wydaje się jedyną drogą do poprawienia sytuacji. Niezbędnych środków dałoby się może poszukać u mecenasów spoza agend państwa i najlepiej spoza nauki.