Wspólnota rzetelności

Dominik Antonowicz


Szkolnictwo wyższe w kilku krajach Europy Zachodniej przeszło w ostatniej dekadzie dość gruntowane reformy, których wspólnym mianownikiem było poszukiwanie sposobów na bardziej efektywne wykorzystanie publicznych funduszy i stworzenie zachęt do poszukiwania finansowania poza sferą publiczną. Poszukiwanie efektywności w nauce jako kategorii w gruncie rzeczy ekonomicznej wzbudziło kontrowersje – wszak nawet pobieżna analiza sfery publicznej pozwala na wskazanie obszarów, na których brak efektywności czy wręcz niegospodarność jest ogromna. Trzeba jednak pamiętać, że jednym ze sposobów na poszukiwanie dodatkowych środków finansowych jest możliwie najlepsze ich wydatkowanie, czyli wskazanie na korzyści płynące z rozwoju nauki. Nie jest bowiem tajemnicą, że podatnicy demonstrują większą skłonność do hojności, gdy wiedzą, na co ich pieniądze są konkretnie wydatkowane i do jakich efektów prowadzą.

Brak spojrzenia na naukę z perspektywy finansującego ją podatnika czyni dyskusję niepełną, a przez to i ułomną. Trudno nie oprzeć się wrażeniu – zwłaszcza wsłuchując się w wewnątrzśrodowiskowe debaty – że pokutuje poczucie wyjątkowości (znane również w świecie kultury, służbie zdrowia czy wymiarze sprawiedliwości), które przejawia się postrzeganiem nauki i szkolnictwa wyższego w oderwaniu od szerszego kontekstu polityki publicznej.

Niewygodna ewaluacja

Reformy szkolnictwa wyższego w państwach, które często stanowią dla nas źródło dobrych praktyk i gdzie nakłady na badania są wyższe niż w Polsce, wyrosły na wznoszącej fali menedżerskiej koncepcji państwa oraz ewaluacyjnego modelu polityki publicznej. Reformy te nie były wprowadzane przez środowisko, a w wielu przypadkach nawet wbrew jego zbiorowej woli (w Wielkiej Brytanii, Holandii i innych krajach). Dlatego „zazdrosne” przywoływanie wskaźników finansowania badań w Holandii, Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii jest naturalnie słuszne, ale jednocześnie zwykle nie idzie w parze z prezentacją drugiej strony medalu – mechanizmów wymuszających efektywność i wprowadzających rzetelną ocenę pracy akademickiej. Tymczasem ideologicznym fundamentem państwa menedżerskiego i ewaluacyjnego modelu polityki publicznej była fascynacja efektywnością mechanizmów rynkowych oraz możliwością konsumenckiego wyboru w obliczu rosnącego kryzysu finansów publicznych. Polityka „urynkowienia państwa” czy „państwa menedżerskiego” (gdzie konkurencja o środki finansowe jest naturalnym mechanizmem selekcji dobrej nauki) stała się dominującym nurtem w USA i krajach Europy Zachodniej (zwłaszcza Wielkiej Brytanii) w latach 80., będąc swoistą rewolucją w wyznaczaniu nowych trendów w polityce publicznej.

Charakterystyczną cechą przejścia od państwa opiekuńczego do menedżerskiego, pozwalającą lepiej zrozumieć rosnącą rolę podatnika w polityce publicznej, było podkreślenie znaczenia społecznej rozliczalności instytucji sektora publicznego. Każda istniejąca instytucja publiczna albo prowadząca działalność finansowaną z publicznych pieniędzy winna się rozliczać merytorycznie przed swym mocodawcą. O ile rozliczalność finansowa nie budzi większych kontrowersji, o tyle kwestia merytorycznej rozliczalności przed agendami państwowymi jest zjawiskiem nowym, budzącym kontrowersje i z tego powodu traktowanym z rezerwą w środowiskach profesjonalnych (np. naukowym, lekarskim). Trzeba mieć świadomość, że ten liberalny zwrot w polityce publicznej nie wzbudził entuzjazmu zwłaszcza w świecie nauki i szkolnictwa wyższego. Przeciwnie – reformy wprowadzane na kanwie państwa menedżerskiego nie spotkały się nawet z najmniejszą przychylnością środowiska, a duża część proponowanych reform przyczyniła się do protestów, pikiet, nawet akcji strajkowych w uczelniach. Niestety trzeba mieć również świadomość, że bez wzrostu rozliczalności świata akademickiego w żadnym z krajów Europy Zachodniej nie nastąpiłby wzrost nakładów na badania naukowe, zwłaszcza że większość z nich musi stawić czoło ogromnym wyzwaniom natury demograficznej.

Polityka instytucjonalnego zaufania państwa opiekuńczego nie stawiała przed uczelniami oraz innymi instytucjami naukowymi żadnych konkretnych, mierzalnych celów. Uczelnie realizowały własne misje, a państwo obdarzało je niemal nieograniczonym zaufaniem, wierząc, że realizowane są przez nie w najlepszy sposób. Takie podejście mogło być realizowane, gdy badania naukowe prowadziło niewiele instytucji, a ich finansowe potrzeby mogły być zaspokojone bez konieczności ograniczania środków na innych obszarach polityki publicznej. Badania naukowe nie miały istotnego znaczenia dla gospodarki, bowiem akademicy byli zarazem ich głównymi i często jedynymi „konsumentami”. W okresie powojennym finansowe oczekiwania jak i potrzeby rosnącej liczby uczelni oraz instytucji badawczych przekroczyły możliwości budżetowe państwa, a w postindustrialnym modelu gospodarki wzrastało zainteresowanie podmiotów gospodarczych wynikami badań prowadzonych w instytucjach naukowych, bo wyniki te nabierały znaczenia instrumentalnego. Na zmianę polityki instytucjonalnego zaufania wpłynęły niezależnie od siebie zachodzące procesy umasowienia działalności badawczej i zwiększenia instrumentalnej roli badań prowadzonych w uczelniach i jednostkach naukowych. Procesy te bardzo silnie przyczyniły się do wzrostu znaczenia badań naukowych – zarówno ilościowego (liczby instytucji prowadzących badania, osób przy nich zatrudnionych), jak i jakościowego (potencjalnych korzyści gospodarczych i politycznych). Poza tym polityka naukowa stała się potrzebna, gdyż poza nielicznymi wyjątkami środki budżetowe na naukę były stopniowo ograniczane (jako niewystarczające w stosunku do deklarowanych potrzeb), a aktywność badawcza przestała być wyłącznie wewnętrzną sprawą uczelni i uczonych. Dlatego nowoczesne państwa przeznaczają część publicznych pieniędzy na jednostki naukowe, wytyczając sobie cele w sferze badań i rozwoju.

Wprowadzenie ewaluacyjnego modelu polityki rządowej w nauce uaktywniło przede wszystkim liczne głosy krytyki, płynące głównie ze środowiska akademickiego, które po dekadach względnie bezpiecznej pracy „w wieży z kości słoniowej” zostało postawione przed koniecznością rozliczenia się ze swojej działalności przed podatnikami, a dokładniej przed ich reprezentacją polityczną. Nie jest to ani miłe, ani przyjemne, zwłaszcza gdy o politykach ma się nie najlepsze zdanie (często przy tym uzasadnione). Jest to konsekwencją tego, że uprawianie nauki przestało być formą misji w poszukiwaniu prawdy, opartej na idealistycznej wizji świata nauki przez uczonych. Zwiększenie rozliczalności świata nauki i wprowadzenie mechanizmów ewaluacyjnych musiało silnie zachwiać światem akademickim. Nadejście menedżerskiego modelu państwa oznaczało bowiem swoistą, opisaną przed laty przez Alvina Tofflera, rewolucję „trzeciej fali” w nauce.

Wielu prominentnych przedstawicieli środowiska akademickiego nie jest do końca przekonanych o tym, że to podatnicy powinni mieć decydujący głos w sprawach polityki naukowej i szkolnictwa wyższego. Takie stanowisko bywa często podpierane argumentami historycznymi, nawiązującymi do mało chlubnej tradycji nauki w okresie PRL, kiedy to gremia partyjne nie kryły aspiracji podporządkowania uniwersytetów pryncypiom ideologicznym. Czasy komunistyczne minęły, obecnie rządzący naszym krajem posiadają demokratyczną legitymizację do sprawowania władzy. Minęło dwadzieścia lat od czasu pierwszych, demokratycznych wyborów i jawne odmawianie rządzącym prawa do kreowania polityki naukowej jest w tym kontekście – przynajmniej dla mnie – nie do końca zrozumiałe i uzasadnione. Zwłaszcza że przywoływany często głos środowiska trudno uznać za jednolity, gdyż jest ono mocno wewnętrznie zróżnicowane.

Najpierw ocena jakości

Model polityki ewaluacyjnej zakłada bardzo pragmatyczne spojrzenie na naukę jako część polityki publicznej, która mimo swej specyfiki podlega podobnym regułom, co inne aspekty polityki publicznej. O podziale pieniędzy decydują podatnicy, którzy nie mają żadnych obowiązków, natomiast muszą podejmować trudne i niekiedy bolesne decyzje o tym, gdzie ulokować fundusze publiczne. W tym kontekście wprowadzenie jasnego, przejrzystego i sprzyjającego rozwojowi systemu ewaluacji może dać nauce przewagę konkurencyjną nad innymi działami sektora publicznego. Dlatego pierwszym i zasadniczym kryterium ewaluacji jednostek naukowych winna być właśnie ocena jakości prowadzonych badań. W Polsce wydaje się drukiem wiele artykułów o znikomym czy zerowym znaczeniu dla nauki, a przeznaczana na to istotna część ograniczonego już budżetu jest marnotrawieniem publicznych pieniędzy. Ewaluacja badań naukowych, która w sposób instytucjonalny realizuje się w postaci oceny parametrycznej, powinna wyraźnie kłaść nacisk na ocenę jakości, a nie wyłącznie ilości prowadzonych badań. Na świecie (Holandia, Wielka Brytania, Australia) istnieją ugruntowane i sprawdzone sposoby pomiaru jakości prowadzonych badań, liczne „dobre praktyki”, z których można obficie korzystać.

Po drugie, ewaluacja jednostek naukowych powinna się odbywać na podstawie możliwie najbardziej intersubiektywnych kryteriów, które będą uosabiały priorytety polityki w zakresie badań, czyli kierunek, w którym podatnicy będą widzieli rozwój nauki. Skuteczny, przejrzysty, stabilny i weryfikowalny system oceny stanowi tym samym jeden z najważniejszych elementów kształtujących strukturę i zasady funkcjonowania nauki i szkolnictwa wyższego. Musi on być przede wszystkim wiarygodny zarówno dla interesariuszy zewnętrznych (podatników), jak również dla interesariuszy wewnętrznych (kadry akademickiej). Dlatego ewaluacja powinna być dokonywana nie tylko przez ekspertów krajowych, ale także zagranicznych, z krajów, gdzie ugruntowana jest kultura ewaluacji w szkolnictwie wyższym. Byłby to znakomity sposób na przerwanie toczącej polską naukę „choroby zakaźnej” w postaci grzecznościowych recenzji.

Po trzecie, ewaluacja badań naukowych powinna być rozdzielona od uprawnień dydaktycznych, natomiast winna skłaniać jednostki do profilowania własnej aktywności badawczej na polach, gdzie prowadzone badania przynoszą najlepsze rezultaty. W tym sensie musi ona jednoznacznie powstrzymywać jednostki przed angażowaniem się w prowadzenie badań o charakterze peryferyjnym, a skłaniać do poszukiwania tych obszarów, na których kompetencje pracowników danej jednostki są największe. Podatnicy mogą nie być zainteresowani finansowaniem badań o charakterze hobbystycznym, ale z pewnością będą skłonni finansować działalność w tych dziedzinach, w których realne jest osiągnięcie sukcesu, a zainwestowane fundusze przyniosą korzyści ponadindywidualne. Badania naukowe finansowane z publicznych pieniędzy, zwłaszcza w krajach „na dorobku”, muszą być lepiej ukierunkowane niż to się obecnie dzieje w Polsce.

Po czwarte, model ewaluacji jednostek naukowych powinien zmierzać do lepszego wykorzystania posiadanego przez nie potencjału, zarówno ludzkiego, jak i zasobów materialnych. Dotyczy to zwłaszcza badań w dużych instytucjach akademickich, które ze względu na obowiązujący mechanizm parametryzacji jednostek uległy silnej fragmentacji, określanej w teorii zarządzania jako struktura silosowa. Jest ona na tyle silnie zakorzeniona w polskim szkolnictwie wyższym, że tworzą się schematy myślenia tunelowego, kiedy każda jednostka uczelni działa we własnym, wąsko rozumianym interesie, co powoduje brak współpracy, integralności oraz wzajemnego uzupełniania. Ocena jakości badań naukowych powinna się zatem wspierać na podziale na dyscypliny nauki, a nie na strukturze uczelni.

Po piąte, podlegające ocenie parametrycznej zespoły badawcze powinny otrzymywać określone kategorie (obecnie od 1−5). Dla zachowania wydajnych mechanizmów konkurencji ważne jest, aby utrzymywano stałą proporcję jednostek należących do najwyższej kategorii (nie więcej niż 15 procent wszystkich podlegających parametryzacji na danym obszarze badań). Najwyższą kategorię powinny otrzymywać te jednostki i zespoły, które prowadzą działalność badawczą na najwyższym światowym poziomie, natomiast zespoły, które uzyskały najniższą kategorię, powinny być pozbawione możliwości korzystania z (instytucjonalnych) środków publicznych na badania, a w sytuacji ewentualnego braku poprawy jakości prowadziłoby to do naturalnej konieczności rozwiązania takiej instytucji. W rezultacie też jednostki naukowe w przedostatniej kategorii oceny otrzymywałyby środki publiczne, ale byłoby to wyraźnym sygnałem możliwości ograniczenia środków przy kolejnej, niezadowalającej ocenie, co w wydajny sposób motywowałoby do podniesienia jakości badań i wzrostu liczby lepszych publikacji. Dodatkowo po każdej ocenie parametrycznej 10 procent jednostek o wartościach brzegowych w ramach jednej kategorii byłoby wymieniane z odpowiednią liczbą jednostek z kategorii sąsiadującej (bez wymiany między grupą przedostatnią i najniższą, która, jak wspomniano, nie otrzymuje już dalszych środków publicznych). Podobny mechanizm wymiany funkcjonuje w ligowych rozgrywkach sportowych, gdzie drużyny zajmujące ostatnie pozycje są przenoszone do niższej klasy rozgrywek, a najlepsze automatycznie są awansowane o klasę wyżej.

Po szóste, ocena parametryczna powinna być dokonywana przy poszanowaniu różnorodności i tradycji poszczególnych dziedzin nauk, ale różnorodność nie może się wiązać z wystawieniem ich poza nawias przedstawionych wyżej postulatów ewaluacji jednostek naukowych. Dotyczy to zwłaszcza humanistyki i nauk społecznych, które ze względu na specyfikę języka i kultury narodowej często uciekają przed międzynarodowymi standardami ewaluacji badań. Różnorodność dziedzin wiedzy powinna także uwzględniać szerokie spektrum działalności zespołów badawczych, wliczając w to ekspertyzy oraz otwartość na świat nauki, mierzoną współpracą międzynarodową, mobilnością kadry i doktorantów, a przede wszystkim skutecznością pozyskiwania środków zewnętrznych.

Po siódme, ewaluacja badań naukowych powinna wykluczać przyznawanie dodatkowych punktów za sam fakt zatrudniania pracowników posiadających stopnie i tytuły naukowe. Przedmiotem oceny działalności badawczej jest „aktywność badawcza”, a nie stan zatrudnienia. Z punktu widzenia podatnika nie ma znaczenia, czy aktywny albo nieaktywny badawczo jest profesor, adiunkt, czy asystent. Ewaluacji nie podlega potencjał ludzki, ale sposób jego wykorzystania w zespołach badawczych, którego efektem są wyniki badań.

Czytelne zasady

Ewaluacja jako narzędzie oddziaływania podatników na naukę wymaga przede wszystkim zmiany sposobu myślenia o uprawianiu nauki, jako o pracy finansowanej z publicznych pieniędzy, przejrzystej i rozliczanej w sensie nie tylko finansowym, ale również merytorycznym. Dobrze skonstruowany model ewaluacji badań naukowych może poprawić funkcjonowanie instytucji nauki i zespołów badawczych, czyniąc je bardziej przejrzystymi oraz rozliczanymi względem finansujących ją podatników. W moim przekonaniu bez tego trudno liczyć, aby podatnicy byli skłonni do wykazania większej hojności wobec nauki, mając jako alternatywę wiele palących potrzeb, takich jak służba zdrowia czy reforma emerytalna. Wprowadzenie nowego modelu ewaluacji jednostek naukowych może być jednak trudne ze względu na to, że jednym z najbardziej długotrwałych, widocznych i charakterystycznych cech polskiego życia naukowego jest nieufność środowiska w stosunku do administracji nauki. W kontekście polityki publicznej to jednak państwo jest suwerenem i to ono powinno wyznaczać cele i priorytety polityki naukowej, a proces ewaluacji działalności badawczej winien być dokonywany w jego imieniu przez agencje czy instytucje (np. KEJN) z udziałem naukowców polskich i zagranicznych. To oznacza przede wszystkim zgodę na poddanie prowadzonych przez jednostki naukowe badań zewnętrznej procedurze ewaluacji. Kryteria i sposób oceny jednostek naukowych mają stworzyć czytelne zasady rozsądnego lokowania pieniędzy publicznych, tak aby przyniosły one społeczeństwu możliwie największe korzyści.

Istota proponowanej ewaluacji ma stymulować i premiować zespoły prowadzące badania na najwyższym poziomie międzynarodowym. Trzeba mieć jednak świadomość, że użycie proponowanego modelu będzie w konsekwencji prowadziło do rosnącego zróżnicowania funduszy nie tylko między poszczególnymi uczelniami (co ma miejsce już teraz), ale również między poszczególnymi zespołami badawczymi (wydziałami, instytutami, pracowniami etc.) w obrębie instytucji naukowej. Oznacza to również, że najsłabsze zespoły będą pozbawione instytucjonalnych funduszy publicznych na badania. Ponadto środki na działalność statutową (badania własne) będą stopniowo ograniczone i coraz większa ich część stanie się dostępna wyłącznie w warunkach otwartej konkurencji, co w naturalny sposób wykreuje zwycięzców i przegranych, niszcząc pewien wieloznaczny mit wspólnoty akademickiej. Wspólnota naukowa powinna dotyczyć rzetelności, wysokiej jakości badań i wydajności przejawiającej się dobrymi publikacjami (a nie łapania wszystkich na podtopioną tratwę ratunkową).

Dr Dominik Antonowicz, socjolog, jest pracownikiem Instytut Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Prowadzi badania nad trendami globalnymi oraz polityką publiczną w szkolnictwie wyższym.