Smoleńscy, Piotrowscy, Białkowscy. Cz. 1 Antenaci

cz. 1 Antenaci Magdalena Bajer


Pani profesor Lena Białkowska, która dziedziczy bogatą schedę duchową swoich przodków, a także to wszystko, co do owej schedy wniósł jej mąż i ona sama, wyróżnia w tradycji rodzinnej to, co należy do „linii służby nauce”. Biegnie ta linia poprzez nauki humanistyczne, poznawanie bezkresnych obszarów, czym zajmuje się astronomia, po nauki ścisłe, dokładniej fizykę – w pokoleniu mojej rozmówczyni.

Odkrywca przewrotu i inni

Zaczyna się postacią stryjecznego dziadka po kądzieli, Władysława Smoleńskiego. Urodził się w 1851 r. w drobnoszlacheckiej rodzinie na Mazowszu. Ukończywszy prawo w rosyjskim Uniwersytecie Warszawskim był asesorem, później radcą Prokuratorii Skarbu, a także nauczycielem na pensjach dla panien.

Biografia późniejszego współtwórcy warszawskiej szkoły historycznej typowa dla pokolenia pozytywistów, oddanych sprawie podnoszenia umysłowego i kulturalnego poziomu społeczeństwa, któremu kiedyś przyjdzie budować własne państwo, nie może więc usnąć w niewoli.

Władysław Smoleński wykładał w tajnym Uniwersytecie Latającym, a po odzyskaniu przez Polskę niepodległości (do walki o nią nawoływał w publicystyce i odezwach podczas I wojny światowej) został w 1919 r. profesorem zwyczajnym UW.

Związany z kręgiem inteligencji skupionej wokół Aleksandra Świętochowskiego rychło podyktował ton grupie badaczy historii polskiej, nakłaniając do odkrywania, poza zdarzeniami politycznymi, „wewnętrznych dziejów narodu”. Na takim założeniu i przy użyciu metod właściwych socjologii oparł badania szlachty, które zaowocowały szeregiem publikacji.

Za najwybitniejsze dzieło Smoleńskiego historycy oraz biografowie uważają Przewrót umysłowy w Polsce wieku XVIII, opublikowany w r. 1891, wznowiony oraz uzupełniony w dwudziestoleciu międzywojennym i raz jeszcze w r. 1979. Dla studiujących polonistykę w dobie marksistowskiego „historyzmu” i zainteresowania Oświeceniem, jako epoką radykalnych przemian społecznych i kulturowych, także w Polsce, Przewrót był książką kanoniczną, źródłem bardzo bogatej, szczegółowej i znakomicie podanej wiedzy o tamtej epoce.

Dzieje narodu polskiego, używane jako podręcznik w tajnym nauczaniu liceów Królestwa Polskiego i Galicji, wznowione po raz kolejny w niepodległej ojczyźnie, bezlitośnie krytykowali historycy szkoły krakowskiej, nie zgadzając się z autorem w ocenie wagi upadku Rzeczypospolitej dla jej dalszych „duchowych dziejów”. Władysław Smoleński zmarł w r. 1926, jego dorobek należy dzisiaj do klasyki historiografii.

W linii macierzystych antenatów pani profesor byli także inni uczeni: młodo zmarły, świetnie się zapowiadający Tadeusz Samuel, egiptolog, prekursor badań, jakie później rozwinął Kazimierz Michałowski oraz dziadek, Jerzy Smoleński, profesor geografii UJ, autor wielu prac badawczych, a także popularnonaukowych z serii Cuda Polski. Należał do pionierów współczesnej demografii w Polsce, działając w tym zakresie na forum Ligi Narodów. Wnuczka nazywa go „bardzo nowoczesnym geografem”. Zginął w obozie Sachsenhausen, wywieziony tam z grupą profesorów UJ w Sonderaktion Krakau (listopad 1939).

Smoleńscy, jak mówi rodzinna pamięć, wcześnie stracili majątki wskutek represji carskich w Królestwie i podzielili los większości szlacheckich potomków w takiej sytuacji, znajdując w mieście wykształcenie i możliwości pracy, często w nauce mniej zależnej od panujących stosunków politycznych.

Z trojga dzieci prof. Jerzego najmłodsza córka Anna była psychologiem, syn Stanisław to niedawno zmarły biskup krakowski, zaś Zofia Smoleńska, matka mojej rozmówczyni, skończyła geografię, ale całe życie była „wzorową żoną i matką uczonego”.

Po mieczu

Po ojcu pani prof. Białkowska ma także tradycje ziemiańskie – dalej oraz inteligenckie – bliżej. Perypetie rodzinne sprawiły utratę majątku i dwaj bracia Piotrowscy poszli studiować prawo. Dziadek w prostej linii, utrzymując się samodzielnie od czwartej klasy gimnazjalnej, doszedł do pozycji wziętego adwokata−cywilisty. Kiedy tylko finanse na to pozwoliły, kupił ziemię w Rzeszowskiem i przez połowę każdego roku na niej gospodarował, a drugie pół roku urzędował w krakowskiej kancelarii. Z dwójki dzieci córka skończyła rolnictwo, żeby się zajmować gospodarstwem, a syn Stefan, przyszły ojciec pani Leny, „od małego dziecka patrzył w niebo”. Zainteresowań prawem nie odziedziczył, a te „niebiańskie”, tak wcześnie ujawnione, zaczęły się, jak zapamiętała córka, od lektury dzieła C. Flammariona O astronomii.

Studiował astronomię i matematykę, ukończywszy oba kierunki „bardzo mu się przydawało jedno i drugie”. Pierwsze kroki w nauce stawiał przed wojną, lata okupacji przeżył w rodzinnym majątku, zajmując się astronomią, na ile to tam i wtedy było możliwe. Po wojnie, kiedy włączył się z powrotem w międzynarodowy obieg myśli w swojej dziedzinie, skonstatował, że pracę, którą uważał za ciekawą i pionierską, opublikował parę lat wcześniej sławny astronom amerykański Chandrasekhar. – Wojna zabrała mu element rozwoju naukowego, ale nie pozbawiła satysfakcji – powiada córka.

W pierwszych latach po wojnie Stefan Piotrowski otrzymał stypendium Fundacji Kościuszkowskiej i wyjechał na rok do Harvard College Observatory. Przekonał się tam, jak dobrym pomysłem było ukończenie także matematyki. Rok wytężonej pracy w przodującym ośrodku badawczym dał mu impuls do dalszego rozwoju naukowego. Pani profesor wspomina zdarzenie charakterystyczne dla tamtego czasu, mianowicie propozycję Stanisława Ulama, jednego z ojców amerykańskiej bomby atomowej. Zauważywszy talenty matematyczne młodego Polaka, zaprosił go do pracy w tajnym centrum – nad programem badań jądrowych. Stefan Piotrowski nie wahając się odmówił, ze względu na żonę i dzieci w kraju, gdzie już zaostrzał się reżim komunistyczny i taka decyzja ściągnęłaby na rodzinę prześladowania. Do końca życia nie opowiedział o tym zdarzeniu nikomu poza szwagrem, biskupem Smoleńskim. Wuj ujawnił rzecz dopiero po śmierci profesora.

Po jego powrocie ze stypendium rodzina Piotrowskich przeniosła się z Krakowa do Warszawy, gdzie ojciec przyszłej pani profesor rozwinął samodzielne badania, stając się szybko gwiazdą polskiej astronomii obok wybitnego kolegi Włodzimierza Zonna. W szkole naukowej Stefana Piotrowskiego wyrosło pokolenie dzisiaj już profesorów. Na jego pogrzebie w r. 1985 obie córki zauważyły, że przemawiali dyrektorzy trzech stworzonych przez ojca instytutów.

„Dom był wzorowy”

Nie każdy potomek uczonego rodu, a z wielu rozmawiałam, tak kategorycznie wystawia swojemu gniazdu rodzinnemu najwyższą ocenę, choć zdecydowane krytyki zdarzają się rzadko. Prof. Lena Białkowska uzasadnia swoją ocenę bez wątpliwości, określając dom rodziców jako „zarazem tradycjonalny i nowoczesny”. Wiadomo było, że nauka jest najważniejsza i to się odnosiło właściwie do nauk ścisłych. – Wszelkie inne traktowano z szacunkiem, ale z leciutkim powątpiewaniem, czy to jest nauka.

Trójka dzieci dorastała w „mrocznych czasach”, kiedy wszystkie sfery życia, wszystkie profesje i stanowiska poddane były kontroli władz oraz presji ideologicznej. W nauce, szczególnie w tych jej dziedzinach, które za naukę w domu państwa Piotrowskich uznawano, presja była mniejsza, a kontrola słabsza. Pani profesor do dzisiaj bardzo ceni to, o czym dowiedziała się wcześnie, co później zobaczyła we własnej pracy badawczej i uważa za wielki walor oraz urok tej pracy – że sciences, nauki ścisłe, są „absolutnie sprawdzalne”, że w nich nie można oszukiwać, dorabiać ideologii. Udawać da się bardzo krótko, a cena za zdemaskowane udawanie jest zawsze wysoka. Wzdragając się przed użyciem wielkich słów, moja rozmówczyni powiada: – Jeśli ktoś szuka prawdy, to szybko się dowiaduje, że droga do niej tędy prowadzi. Żadnych trików. Tego przekonania nie powtarzano w domu wprost; było wyczuwalnym składnikiem panującej w nim atmosfery. Przy tym nie wychowywano w tym domu „kujonów”, nie wymagano ślęczenia nad książkami bez przerwy, natomiast oczekiwano, że codzienne zadania umie wykonać każdy „człowiek inteligentny”. Pani Lena zapamiętała swoją matkę (przedwojennego magistra geografii) obijającą tkaniną krzesło. Wyjaśniła zdziwionej córce: „Jak to potrafi każdy głupi tapicer, to potrafię i ja”. Bez słów było jasne, że wartość człowieka, jego pozycja, uznanie otoczenia, są związane z tym, ile ma w głowie, nie w szafie czy spiżarni.

– Dom był jednocześnie bardzo patriarchalny i bardzo nie patriarchalny. Ojca darzono wielkim szacunkiem i respektem, a gdy któreś z dzieci „stawiało się” matce, ten mawiał: „Mama i tak jest z was wszystkich najinteligentniejsza”. Oboje wymagali „przyzwoitego zachowania”, co – jak dzisiaj powiada pani profesor – sprowadzało się do przestrzegania dziesięciorga przykazań. Dom był religijny, przy czym wiara ojca dyskretna, matki bardziej widoczna. W okresie okołomaturalnym pani Lena zbuntowała się przeciwko kiepskiej katechezie i odmówiła udziału. Wtedy matka, nie dyskutując wiele, znalazła jej dobre miejsce – u jezuitów.

Wyboru studiów nie dyktowano, może nawet zbyt wyraźnie nie sugerowano. Dzieci wiedziały, które nauki są „prawdziwe”, ale zbliżając się do matury moja rozmówczyni rozmiłowała się w konkursach recytatorskich i myślała o szkole teatralnej. Rodzice kiwali głowami i wyrażali nadzieję, że upodobania córki się zmienią. Stało się tak – tu pani profesor przywołuje analogię z sytuacją swego ojca, gdy ten przeczytał Flammariona. Ona, pod wpływem książki Arkadiusza Piekary, wybitnego uczonego i znakomitego popularyzatora, Fizyka stwarza nową epokę, zapragnęła uczestniczyć w owym dziele stwarzania i wybrała fizykę.

Prof. Lena Białkowska długo opowiadała mi o swoim domu – tym dziecinnym i tym, jaki stworzyli z mężem, także profesorem fizyki. Losy ich obojga i ich drogi naukowe, drogi przez życie i perspektywy następnego pokolenia, przedstawię w kolejnej opowieści. Podczas naszej rozmowy zastanawiałam się, jak przekazują się te, niewypowiadane expressis verbis przekonania, postawy, skłonności, na których przekazaniu i utrwaleniu w rodzinnej tradycji zależy antenatom. Nie zawsze potomkowie mają sposobność poznawać odleglejsze fragmenty własnej genealogii, nie zawsze mogą uważnie obserwować rodziców, żeby brać przykład. Najczęściej jednak to, co w tradycji jest sednem, bywa obecne w codziennych zachowaniach, w rozmowach o rzeczach ważnych i o rzeczach pospolitych, które uczymy się rozróżniać. Warto podpatrywać i dopytywać, jak to się dzieje.