Okiem malkontenta

Henryk Grabowski


Czytelnicy moich felietonów mają prawo nazwać mnie chronicznym malkontentem. Gdybym jednak nie miał na co utyskiwać, to pewnie bym tego nie robił.

Dwa i pół wieku temu wielki filozof i pedagog genewski J.J. Rousseau pisał: „Wszystko jest dobre, co z rąk Stwórcy pochodzi, wszystko paczy się w rękach człowieka”. Gdyby żył dzisiaj, pewnie by napisał, że wszystko, co człowiek dobrego wymyśli, wyrodnieje w rękach jego następców.

Twórca nowożytnych Igrzysk Olimpijskich baron Pierre de Coubertin głosił, że ważniejszy od zwycięstwa jest sam udział w zawodach, a otwarcie i zamknięcie igrzysk zaliczał do „godnego najwyższego poważania ceremoniału”. Nasza najlepsza biegaczka narciarska wszechczasów, zapytana przez dziennikarza, czy wybiera się na ceremonię otwarcia igrzysk w Vancouver, odpowiedziała: „Nie ma takiej możliwości. Przyjechałam tu w innych celach niż otwarcie i zamknięcie igrzysk”.

Studia wielostopniowe nie są – jak się potocznie sądzi – owocem procesu bolońskiego. Mają dłuższą historię. Ich założonym celem było umożliwienie wykształcenia najzdolniejszym studentom na najwyższym poziomie, a zarazem – mniej zdolnym – uzyskanie dyplomu niższego stopnia. Dzisiaj w niektórych uczelniach przyjmuje się na studia magisterskie wszystkich absolwentów studiów I stopnia. Może to wyłącznie skutkować obniżeniem poziomu studiów II stopnia.

Celem nauki jest poszukiwanie prawdy. „Kariera akademicka, w której człowiek zmuszony jest do masowej produkcji prac naukowych – zdaniem genialnego fizyka A. Einsteina – grozi popadnięciem w intelektualny banał”. Żeby zobiektywizować kryteria oceny owoców pracy naukowej, wymyślono punkty przyznawane za rangę czasopism lub wydawnictw, w których zostały one opublikowane. Od tego czasu niektórzy „uczeni”, zamiast poszukiwać prawdy, całą swoją energię i inwencję skupiają na poszukiwaniu okazji do zdobywania punktów.

Idee i działania przeciwskuteczne, których następstwa są odwrotne do zamierzonych, zawsze były i będą. Wolno przypuszczać, że ich wymyślanie jest łatwiejsze od przewidywania rzeczywistych efektów. Jeżeli dodać do tego, że cenę za następstwa szlachetnych w zamierzeniu, a niefortunnych w skutkach pomysłów, płacą zwykle ich adresaci, a nie autorzy, to trudno nie być malkontentem. Naprawdę.