Trzy strategie

Jacek Bigda


Szkolnictwo wyższe znajduje się dziś w przededniu zmiany. Wciąż toczy się dyskusja, jakich sfer działalności uczelni powinna dotyczyć reforma i jak głęboko powinna je przeobrażać. Wszyscy zgadzają się co do celu nadrzędnego – poprawy konkurencyjności systemu naszego szkolnictwa wyższego na rynku europejskim i światowym oraz uzyskania poziomu odpowiadającego potencjałowi ekonomicznemu i demograficznemu naszego kraju. Jednak by osiągnąć cel, trzeba obrać odpowiednią strategię. Nie każda może być właściwa, dlatego pewnie warto słuchać fachowców. Niedawno dwa sztaby eksperckie przygotowały strategie zmian w szkolnictwie wyższym. Najpewniej jednak wdrożona zostanie inna koncepcja, dotychczas strategią nienazwana. Stanie się nią nowelizacja prawa o szkolnictwie wyższym według propozycji ministerialnych. Jej rozwiązania dotykają tych samych sfer, co opublikowane strategie, więc dyskusja o kolejnych zmianach tych właśnie zreformowanych obszarów stanie się bezprzedmiotowa na kolejne 5−10 lat. Dlatego pewnie warto jeszcze zatrzymać się w pół kroku, nabrać głębokiego oddechu i dopiero wtedy ruszyć zdecydowanie w obranym kierunku.

Krótka historia dwudziestolecia

Ostatnie dwadzieścia lat przyzwyczaiło nas do zmienności otaczającego świata. Nie zaskakują już chyba kryzysy, boomy, bankructwa, afery. Jakże to różne od przewidywalności poprzedniego systemu z sezonowymi kryzysami dostaw sznurka do snopowiązałek czy emocjonującym opóźnieniem statków z dostawą bożonarodzeniowych, kwaskawych pomarańczy z braterskiej Kuby. Jednak istotniejszą przyczyną niestabilności minionego dwudziestolecia stały się reformy, dopiero w gospodarce rynkowej realnie doświadczające nas ukrytą w nich cielesnością. Zmieniły one chyba wszystkie sfery naszego życia, a co więcej – rok 1989 stał się jedynie ich początkiem.

W rezultacie w kraju nad Wisłą pozostało niewiele oaz stabilizacji. Należy do nich niewątpliwie szkolnictwo wyższe. Jego pierwsza zasadnicza regulacja systemowa – polegająca na zwiększeniu autonomii oraz demokratyzacji życia uczelni – została wdrożona na początku lat 90. W tym samym czasie wprowadzone zostały nowe przepisy dotyczące finansowania nauki, tworzące podstawy systemu grantowego. Od tego okresu sektory szkolnictwa wyższego i nauki funkcjonują w niemal niezmienionym kształcie. To, co się działo później, było skutkiem zmian zaprojektowanych w pierwszych ustawach, a kolejne modyfikacje prawa jedynie nieznacznie porządkowały rynek edukacyjny i naukowy, nie mając strategicznego wpływu na sposób jego funkcjonowania.

Dzisiaj nadchodzi zmiana. Słyszymy w mediach, że z właściwego ministerstwa nad polskie szkolnictwo wyższe nadciąga REWOLUCJA. Słowo przemawiające do wyobraźni, obiecujące wprawdzie zwycięstwo, ale również krew, pot i łzy. Z niepewnymi, odległymi skutkami.

Stąd próba odpowiedzi na kilka pytań. Czy radykalna zmiana w systemie szkolnictwa wyższego jest potrzebna? Czy proponowane reformy ministerialne będą rewolucją, czy jedynie nieznaczną, choć może nawet słuszną kosmetyką? I czy ministerialna nowelizacja to jedyna właściwa droga na dzisiaj? Dzisiaj rozumiane dosłownie, bo projekt zmian obowiązującego prawa o szkolnictwie wyższym jest na ukończeniu.

Potrzeba reformy

Nasze szkolnictwo wyższe to unikat w skali światowej. Jego rozdrobnienie podkreśla istnienie niemal pięciuset, w zdecydowanej większości niewielkich, prywatnych szkół wyższych. Hipokryzją jest bezpłatne szkolnictwo w sytuacji, gdy blisko 60 proc. studentów płaci za studia. Szkoły prywatne, kształcące jedną trzecią spośród dwóch milionów studentów, prawie nie zatrudniają własnej kadry, a jedynie „wypożyczają” pracowników zatrudnionych w uczelniach publicznych. Należy podkreślić, że warunkiem pięciokrotnego przyrostu liczby studentów, który dokonał się w ostatnich kilkunastu latach, była przede wszystkim wieloetatowość kadry, ukierunkowana na aktywność czysto dydaktyczną. Jednocześnie formułuje się wobec uczelni oczekiwanie sukcesów naukowych, potwierdzonych wysokimi pozycjami w globalnych rankingach. Daremne oczekiwanie. Czy można bowiem wymagać spektakularnych i licznych sukcesów przy tak silnym obciążeniu dydaktyką?

Wyższe szkolnictwo publiczne, stanowiące w znaczącym stopniu o potencjale naukowym nie tylko szkolnictwa wyższego, ale i całego polskiego sektora badawczego, cieszy się znaczną autonomią, ale autonomią ułomną, bo obwarowaną licznymi sztywnymi regulacjami. Funkcjonowanie uczelni jest mało przejrzyste dla podatnika, zarówno w kontekście finansowania, jak i sprawozdawczości. Algorytm finansowania uczelni publicznych nie sprzyja efektywności ekonomicznej. Silna demokracja wewnętrzna z nieprecyzyjnie zaprojektowanymi rolami organów uczelni – nadzorczą, zarządczą, opiniującą – również nie pomaga sprawnemu zarządzaniu. Obowiązuje hierarchiczny system zatrudniania i awansu, dodatkowo zbiurokratyzowany przez ciała centralne. Rygor pensum utrudnia elastyczne przydzielanie zadań pracownikom zgodnie z ich predyspozycjami.

Jednocześnie widzimy silnie zmieniające się otoczenie zagraniczne. Rośnie konkurencja o studentów, wynikająca z otwarcia granic unijnych również dla polskich maturzystów. Coraz więcej spośród nich stać na studia za granicą. Wzrasta konkurencja o uczestnictwo w unijnych programach badawczych, którą dziś niestety z różnych przyczyn przegrywamy. Uczelnie europejskie rozwijają coraz wydajniej tzw. trzecią misję, obok nauki i dydaktyki, funkcjonując coraz silniej na rzecz programów społecznych i rozwoju gospodarczego. Coraz więcej środków pozyskują z transferu technologii, aktywnie rozwijając współpracę z sektorem gospodarczym, a nawet go współtworząc. Sprzyja temu aktywna polityka budżetowa i finansowa poszczególnych uczelni, pozwalająca na planowanie środków niezbędnych do współfinansowania inwestycji w nowe rodzaje aktywności. Rzeczywistość, w jakiej zaczęło funkcjonować szkolnictwo wyższe, coraz bardziej się globalizuje i komercjalizuje. Dzisiaj nowoczesne uczelnie w znacznie większym stopniu uwzględniają oczekiwania rynku i jego uczestników, niż bywało to nawet w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w zachodniej części naszego kontynentu.

Dlatego, jeśli nie przeprowadzimy głębokich, strukturalnych zmian, będziemy zmierzać konsekwentnie w stronę peryferii…

Zmiany ante portas…

Reforma jest zatem konieczna, jest nawet spóźniona wobec faktu, że wydajemy dzisiaj ogromne środki z funduszy strukturalnych na realizację inwestycji będących w zdecydowanej większości pokłosiem ustaleń poprzedniego okresu. Reforma jest potrzebna, by zapewnić rozwój instytucji szkolnictwa wyższego i nauki niezbędny nie tylko do wzrostu ich konkurencyjności, ale mówiąc przyziemnie – również do pozyskiwania w przyszłości środków koniecznych na pokrycie kosztów eksploatacji stawianych obecnie obiektów. Inaczej społeczeństwo może ujrzeć wyciągnięte po daninę ręce na rzecz rozbudowanych ponad miarę instytucji akademickich.

Po kilku roboczych publikacjach Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego ostateczna wersja nowelizacji ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym została zaprezentowana. Proponowane zmiany dotyczą m.in. finansowania uczelni w kierunku projakościowym, sposobu określania kierunków studiów, współpracy z przedsiębiorstwami, uproszczenia modelu kariery, trybu zatrudniania pracowników, sposobu zarządzania uczelniami oraz systemu stypendialnego i opłat za studiowanie drugiego kierunku.

Najistotniejsze jest to, czy proponowane zmiany to rewolucja. Moim zdaniem nie. Nie zmienią systemu niewielkie pieniądze na fundusz projakościowy przy obciążonej nowymi zadaniami i pozbawionej odpowiedniej liczby profesjonalnych, specjalistycznych kadr Państwowej Komisji Akredytacyjnej. Nie zmieni wiele wybór ośrodków wiodących (KNOW) bez nowych rozwiązań organizacyjnych i prawnych, bez większej swobody zatrudniania i realizowania zadań pracowników. Nie zmienią również systemu stypendia dla doktorantów−prymusów, a zresztą, jak przeprowadzimy ogólnopolski, przejrzysty konkurs dla 30 proc. najlepszych spośród wszystkich?

Dzisiejsze założenia nie zapowiadają zatem strukturalnych zmian, jakie są potrzebne, by istotnie zmienić nasze szkolnictwo wyższe. Niepokojąca jest również zapowiedź szczegółowej regulacji wielu sfer funkcjonowania uczelni, co utrwali system przesterowanej autonomii.

Konkurujące strategie

W założeniach możemy przeczytać o trzech etapach zmian w szkolnictwie wyższym. W pierwszym wprowadzone zostaną reformy dotyczące sfery nauki. A właśnie w tych dniach Sejm przyjął pakiet odpowiednich ustaw. Drugi etap to nowelizacja systemu prawnego szkolnictwa wyższego oparta na przedstawionych założeniach. Trzeci zaś krok to opracowanie długofalowej strategii rozwoju nauki i szkolnictwa wyższego. A tutaj mamy ciekawą sytuację, bo takie dwie strategie JUŻ powstały. Jedna z nich została opracowana na zlecenie ministerstwa przez środowisko eksperckie skupione wokół Ernst & Young oraz Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową (strategia E&Y), a druga przez środowisko akademickie Fundacji Rektorów Polskich oraz Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich (strategia FRP/KRASP).

Zatem z jednej strony słyszymy o ministerialnej nowelizacji u bram, a jednocześnie mamy już nową strategię, która w dużej mierze powtarza diagnozy ministerialne, pogłębia je i rozszerza oraz przedstawia nowe, często odmienne rekomendacje. Strategia E&Y formułuje wiele istotnych propozycji, które dotyczą tych samych sfer, co propozycja nowelizacji. Jednocześnie słyszymy deklarację ministerstwa, skierowaną w stronę rektorów, że strategia FRP/KRASP również zostanie uwzględniona w pracach nad nowelizacją. Jak rozumieć zatem politykę ministerstwa?

Ciekawe, że powszechnie w domenie publicznej mówimy o dwóch strategiach, podczas gdy tak naprawdę za chwilę już wdrażana ma być ta trzecia, która nigdy, nawet przez ministerstwo, jako strategia nie była traktowana. Tak to wyjdzie jakoś…

Uruchomienie propozycji ministerialnej w znaczącej mierze odsunie w czasie wdrażanie najlepszych rozwiązań strategii środowiska E&Y i rektorskiego. Dlaczego? Bo to naturalne. Po co nowelizować od razu coś, co było przed chwilą zmieniane. Na przykład wszystkie trzy strategie proponują różne rozwiązania w zakresie ładu wewnętrznego w uczelniach, sposobu zatrudniania, modelu kariery. A jednak nie dyskutujemy dziś nad wyborem optymalnego rozwiązania, tylko wprowadzamy już teraz, na podstawie nowelizacji. To de facto zamknie dyskusję i zakonserwuje system.

Środowisko akademickie może polubi taki harmonogram, bo jest w naturalny sposób krytyczne, a zarazem nieufne wobec polityków. Uruchomione zmiany będą niewielkie, przyzwyczaimy się do nich, trochę podyskutujemy o pozostałych strategiach, a następnie o nich zapomnimy. Damy sobie kolejne kilka lat na przeczekanie, później rozpoczniemy nową dyskusję, minie kolejnych kilka lat do kolejnych prób reform. A świat znów nam ucieknie.

Mała nowelizacja

Dlaczego warto o tym mówić? Dlatego, że dzisiaj mamy chyba moment najwłaściwszy do gruntownych zmian. Wytworzyła się sytuacja, w której istnieje aprobata reform i to dalej idących, niż propozycje ministerialne. Środowisko FRP/KRASP w swej strategii proponuje projekt odważniejszy, a wiele propozycji E&Y również znajduje pozytywny oddźwięk – warto spojrzeć na wyważoną dyskusję, toczącą się na forum internetowym projektu. Dlaczego nie skorzystać z tak niezwykłej okazji, by dokonać zmian nie tylko kosmetycznych, a zarazem wcale nie rewolucyjnych, lecz wystarczająco głębokich, by pozwolić na wzrost konkurencyjności naszego szkolnictwa wyższego? Reforma jest potrzebna szybko, ale nie powinna być oportunistyczna, aby nie zakonserwować istoty systemu „produkcyjnego” w wersji minimum liftingu na kolejne lata. Ot, żebyśmy z dużego fiata nie zrobili poloneza. Bo czy ktoś jeszcze pamięta tę markę…

Przygotowywana nowelizacja nie musi być zatrzymana do czasu przyjęcia całościowej strategii zmian. Można sobie przecież wyobrazić minimalną małą nowelizację, ograniczoną do obszarów, w których absolutnie potrzebna jest administracyjna zmiana. Może ona być uzasadniona względami finansowymi (np. ograniczenie bezpłatnego studiowania na wielu kierunkach) lub uzgodnieniami europejskimi, tj. koniecznością wprowadzania krajowych ram kwalifikacji. Akurat ta właśnie zmiana jednocześnie może pozwolić na uelastycznienie tworzenia programów studiów, co jest wspólnym elementem trzech strategii. Dodatkowo mała nowelizacja może uwzględniać zmiany konieczne dla spójności sektora nauki i szkolnictwa wyższego, wobec przyjęcia reform regulujących system finansowania nauki. Taki sposób postępowania nie zamknie dyskusji o poważnych zmianach, tylko ją jeszcze właściwie skatalizuje. Do tego trzeba jednak chwili refleksji nad nowelizacją i przeprowadzenia rzeczywiście strategicznej debaty. Dopiero później winna nastąpić decyzja, a po niej – uruchomienie działań o długofalowym znaczeniu.

Kolejnym argumentem na zmianę sposobu prowadzenia prac nad nowelizacjami jest to, że proponowane zmiany ze względów proceduralnych nie mają szans wejścia w życie od 1 października 2010. No, chyba że ustawy pojadą legislacyjnym ekspresem. Mało to prawdopodobne przy stanie naszej nie tylko kolejowej, ale i polityczno−prawnej infrastruktury. Myślę jednak, że temu ekspresowi łatwiej będzie pokonać drogę do stacji Mała Nowelizacja. A zatem lepiej zaplanować harmonogram tak, by część strukturalnych zmian mogła wejść w życie w roku akademickim 2011/12, a kolejne w następnych latach – np. zmiany dotyczące nowego ładu wewnętrznego w uczelniach z początkiem kadencji nowych władz rektorskich, czyli od 1 października 2012. Tak przyjęty harmonogram również umożliwi uzyskanie cennych kilku miesięcy na realną debatę porównującą rozwiązania zawarte w trzech strategiach.

Wykorzystajmy istniejącą szansę, wyciągnijmy wnioski ze strategii i zaplanujmy w sposób metodyczny niezbędne zmiany, a ostateczny ich kształt pokaże, czy będzie to rewolucja. A jeśli już, to może po raz pierwszy w historii nastanie ona w wyniku ewolucyjnych działań, przy otwartej kurtynie.