Opowieść o prawdziwym człowieku

Leszek Szaruga


Książka Artura Domosławskiego Kapuściński – non fiction jest jedną z najbardziej komentowanych książek ostatniego dwudziestolecia i z pewnością na to zasługuje. Powtarzane często pytanie, czy sam Kapuściński by ją zaakceptował, jest pytaniem dość absurdalnym. Natomiast jestem pewien, że byłby usatysfakcjonowany poruszeniem, jakie dzieło Domosławskiego wywołało. Wśród licznych komentarzy moją uwagę przykuł artykuł Jacka Żakowskiego, w którym znalazła się opinia o charakterze ogólniejszym, a mówiąca o tym, że brak nam narzędzi intelektualnych pozwalających się zmierzyć z postawionymi tu problemami. Pisze Żakowski: „Prymas Wyszyński umarł 30 lat temu, ale do dziś nie ma porządnej biografii. Jan Paweł II umarł pięć lat temu. Jego biografie powstały po angielsku, niemiecku, włosku. Po polsku hagiografia i ckliwe wspominki. Jacek Kuroń nie żyje od sześciu lat. I nic. Najwyżej przedruki. Panteon polskich XX−wiecznych kolosów czeka, by ktoś się poważył poznać, przemyśleć i rzetelnie opisać ich doświadczenie. Ze współczesnych tylko ks. prof. Tischner ma porządną, napisaną przez Wojciecha Bonowicza, nowoczesną biografię. Czy to nie miara kulturalnego regresu europejskiego narodu?”.

Dobre pytanie. A lista oczekujących na rzetelne potraktowanie przez biografów i historyków jest rzeczywiście długa: od Edwarda Abramowskiego (o którym domagającą się licznych dopełnień książkę napisał Wojciech Giełżyński), poprzez Romana Dmowskiego, Jerzego Giedroycia (świetna książka Magdaleny Grochowskiej ma nieco inny charakter), Jacka Kuronia (o którym podobno pisze Andrzej Friszke), Jana Józefa Lipskiego, Józefa Piłsudskiego, po ks. Jana Zieję czy Stefana Żeromskiego. A to tylko pierwsze z brzegu postaci. Wiele z nich zostało usuniętych z naszego pola widzenia przez półwiecze komunistycznej „polityki historycznej”, wiele obrosło mitami i zafałszowaniami, inne z kolei „upupili” hagiografowie.

Przy czym nie chodzi o opracowania naukowe, lecz o książki „do czytania”, które potrafiłyby szerokiej publiczności ukazać te osoby w całym ich skomplikowaniu, z ich zaletami i wadami, ale przede wszystkim z ich wizjami i czynami. Potrzebne są nam narracje o prawdziwych ludziach, których dzieło i życie stanowi rzeczywisty, pozytywny dorobek pozostawiony w spadku ich następcom, a zatem wymagający powtórzenia, krytycznego namysłu, rzetelnego komentarza. Ale jednocześnie warto się zastanowić nad niebezpieczeństwem, jakie tego rodzaju rozpoznaniom zdaje się towarzyszyć, gdyż autorzy książek „do czytania” często ulegają pokusie ukazywania swych bohaterów w sensacyjnym oświetleniu, ujawniania pikantnych bądź osobliwych epizodów z ich życia, które niewiele mają wspólnego z dążeniem do zrozumienia ich myśli i celów działalności.

Gdy czytam polemiki wokół książki Domosławskiego, uderza przede wszystkim ciągłe w nich powracanie do życia intymnego Kapuścińskiego i mielone w kółko pytanie o to, czy można było te szczegóły biografii „wywlekać” na światło dzienne. Jestem przekonany, że właśnie te spory przyczyniły się do uczynienia z tej pozycji czytelniczego bestsellera, co samo w sobie nie jest niczym gorszącym, ale jednocześnie przysłoniło istotne treści przekazu. Tym bardziej to irytuje, że kwestie życia emocjonalno−seksualnego autora Hebanu stanowią tu nieistotny epizod. Nie udało się Domosławskiemu przekonać czytelnika, że ta sfera życia Kapuścińskiego w istotny sposób wpłynęła na jego twórczość, a wszak ona właśnie jest tu najważniejsza. Tymczasem takie wypowiedzi, jak komentarz Władysława Bartoszewskiego, stwierdzający, że nie ma on zamiaru czytać „przewodnika po burdelach”, sprawiła, że na książkę zaczęło się masowe polowanie. Czy warto było?

Z pewnego punktu widzenia jest to, oczywiście, opłacalne. Jak wiadomo, współcześnie „wszystko jest na sprzedaż”. Coraz częściej się zdarza, że dzienniki intymne, korespondencję czy zapiski osobiste ludzi znanych publikuje się – bywa, że wbrew ich woli – zaraz po śmierci. Dawniej w tych sprawach obowiązywało zwyczajowe prawo, że można takie dokumenty ujawniać pięćdziesiąt lat po zgonie. Po to między innymi, by oszczędzić osobom żyjącym, które znalazły się w „polu rażenia” zmarłego, konfrontacji z opinią publiczną. Obecny zaś pęd do ujawniania wszystkiego bez znieczulenia ma w moim mniemaniu dwa powody. Pierwszym jest ogólnoświatowy klimat przemian cywilizacyjnych, drugim jednak głęboka zapaść moralna, stanowiąca efekt tabuizowania przez półwiecze komunizmu sfery prywatnej osób publicznych – tu owo odrzucenie tabu poszło za daleko i można mówić o swego rodzaju zwyrodnieniu zainteresowania opinii kwestiami życia intymnego i osobistego. Zachwianiu uległa delikatna równowaga między poszukiwaniem prawdy i pogonią za sensacją.

Czy możliwe jest jej odzyskanie? Głęboko w to wątpię. Każdy, kto dziś wkracza w sferę życia publicznego, musi się liczyć z tym, że zostanie obnażony. Jedni będą to czynić delikatnie i z poczuciem taktu, lecz mechanizmy rynkowe i tak będą nakręcały coraz bardziej brutalne i pozbawione smaku spektakle. Zastanawiam się, czy jest to cena, jaką warto zapłacić już nie za wolność, ale za narastającą samowolę, przed której skutkami nie ma żadnej obrony. Pewnie warto, choćby po to, by na tle owych mniejszych lub większych skandali móc wyróżnić biografie uwodzące elegancją i smakiem, których omawianej tu książce na szczęście nie brakuje.