Domena większości

prof. dr hab. Józef Drabik


Zupełnie niepotrzebnie zostałem przywołany w artykule Zupełnie inny wizerunek („FA” nr 3/2010), wprawdzie nie wprost, ale jednak, ponieważ pan dr M. Wroński bez trudu domyślił się i wymienił w swojej odpowiedzi moje nazwisko. Skoro tak się stało, to pozwalam sobie na cztery komentarze (wszystkie cytaty pochodzą z ww. artykułu).

1. Z obserwacji „profesora o bardzo długim stażu akademickim” wynika, że członków rady wydziału głosujących za lub przeciw przyjęciu kolokwium habilitacyjnego można podzielić na trzy grupy (poza recenzentami):

I grupa (nieliczna) – ci, którzy na żadnym etapie przewodu, również podczas kolokwium, nie mają w ręku pracy habilitacyjnej kandydata;

II grupa (bardzo liczna) – ci, którzy dopiero podczas kolokwium oglądają pracę, pożyczają ją sobie wzajemnie i „wertują” przez moment, najwyżej kilka minut;

[o dziwo, przedstawiciele obu tych grup czasem zadają pytania, ale są to pytania zwykle uniwersalne, tzn. dobre zawsze i dla każdego, np.: jakie pan widzi zastosowanie tej pracy w praktyce?]

III grupa (bardzo nieliczni) – ci, którzy przychodzą ze swoim egzemplarzem pracy, z zaznaczonymi stronami, akapitami, podkreśleniami, znakami zapytania, wykrzyknikami oraz przygotowanymi pytaniami.

Kierując się zapewne własną praktyką, autor artykułu Zupełnie inny wizerunek zaliczył mnie do grupy II.: „Na jakiej podstawie (...) wie ponad wszelką wątpliwość”, że ja „wertowałem przez kilkanaście minut monografię”? Będę nieskromny – zawsze jestem w III grupie. Inaczej trudno byłoby mi, co przyznaje mi autor artykułu, np. „wyliczać niedociągnięcia formalne, błędy merytoryczne, interpunkcji i składni”. By chociażby to zrobić, potrzebne jest przestudiowanie pracy, a nie tylko „wertowanie”. Ja prace habilitacyjne właśnie studiuję.

2. Nie każdy członek komitetu wydawniczego może poczuwać się do „współodpowiedzialności” za monografię habilitacyjną. Wyjaśniał to już pan dr M. Wroński. Powtórzę tylko – „współodpowiedzialny” może być redaktor naukowy tomu i recenzent wydawniczy – obaj wyznaczani przez komitet. Taka jest praktyka w wydawnictwie AWFiS i, przypuszczam, gdzie indziej też.

3. W celu stwierdzenia, że coś się zmienia „pod wpływem wieloletniego obciążenia organizmu” nie trzeba być „nieomylnym”. Wystarczy znajomość podstaw metodologii i zastosowanie odpowiedniej procedury statystycznej (dość skomplikowanej), wykluczającej wpływ innych elementów na dane zjawisko. Do wykazania braku takiej procedury w jakiejś pracy nie trzeba być „nieomylnym”.

4. Trwanie na stanowisku, „że w jakiejkolwiek sprawie rację (...) musi [podkr. moje] mieć większość” jest stanowiskiem wielce zdumiewającym i groźnym. Czyżby np. w sprawie eksterminacji Żydów większość nazistów miała rację?

Stanowisko takie jest nie do przyjęcia również w nauce. Czy np. większość ludzi przyjmująca przez wieki, iż Słońce krąży dookoła Ziemi, która jest ponadto płaska (żałosne niedobitki tej większości pozostały do dzisiaj w Brytyjskim Towarzystwie Zwolenników Płaskiej Ziemi!), miała rację, mimo że w mniejszości byli: M. Kopernik, G. Bruno, Galileusz, J. Kepler?

Czy np. członkowie Świętego Oficjum, z głównym inkwizytorem R. Bellarminem, będąc niewątpliwie w większości na sali sądowej, mieli rację skazując najpierw G. Bruna na stos, a później Galileusza na upodlenie?

Tak więc nie zawsze „większość musi mieć rację” i nie zawsze „siła sprawcza jest domeną większości”. „Domeną większości” często bywa zniszczenie, np. przez proletariat W.I. Lenina, a postęp np. w nauce zawdzięczamy nielicznym. To oni są „siłą sprawczą”, a nie żadna „większość”. Sądzę, że nie muszę tu podawać przykładów. „Większość” w odniesieniu do uczelnianych awansów naukowych, o których mowa w artykule Zupełnie inny wizerunek ma rodowód w tzw. poprawności środowiskowej. Ta, podobnie jak poprawność polityczna, jest gangreną społeczną i swoistą odmianą totalitaryzmu, i jako taka zasługuje tylko na napiętnowanie i potępienie.

prof. dr hab. Józef Drabik