Akordy sensu

Rozmowa ze Zbigniewem Kozubem z Akademii Muzycznej w Poznaniu


Cisza jest rodzajem wszechobecnego kodu. Jest wyzwaniem i przekleństwem. Radością i smutkiem. Jest tłem naszego życia lub symbolem jego pustki. Cisza jest znakiem przyjaźni lub przejawem wrogości. W muzyce cisza jest drugą stroną dźwięku. O tym, jak trudne jest życie na granicy dwóch światów, mówi Zbigniew Kozub, kompozytor, kierownik Katedry Kompozycji i Teorii Muzyki Akademii Muzycznej w Poznaniu, który w latach 1990−1996 pełnił funkcję prodziekana Wydziału Kompozycji, Dyrygentury i Teorii Muzyki, a w latach 1996−2002 był dziekanem tegoż wydziału.

Piękną muzykę piszesz, ale czy pięknie żyjesz?

– Czy piękną muzykę piszę? Jednym się podoba, innym nie. Przyznam, że interesuje mnie głównie klasycznie czyste piękno. Bez żadnych załamań i udziwnień. Druga połowa XX wieku dostarczyła nam wiele „unowocześnionych” definicji piękna. Zanim nuty znajdą miejsce na pięciolinii, chodzę długi czas i myślę o muzyce, o jej akcji i kolorystyce. I w pewnym momencie już wiem, czuję przez skórę, że to, co chcę powiedzieć, mogę już umieścić na odpowiedniej pięciolinii. Ciąża po prostu.

Jesteś jak księgowy, który chodzi, myśli i kombinuje, co i gdzie znaleźć?

– Tak i nie. Muzyka jest połączeniem formy muzycznej, czyli pewnej intelektualnej koncepcji, z emocjami i intuicją.

Czy istnieje prosta zależność między intensywnością Twoich przeżyć wewnętrznych a ilością zapisanego papieru nutowego?

– Raczej nie. Nie jestem zwolennikiem muzycznego fatalizmu, nie odczuwam w sobie imperatywu, by każde uczucie wyłowić z głębin mojego jestestwa, nazwać i przedstawić światu. Oczywiście prościej jest pisać, gdy świat zewnętrzny skrzy się ciekawymi spotkaniami i zdarzeniami, ale i tak bazą kompozycji pozostaje świat myśli. Aby tworzyć muzykę, trzeba myśleć dźwiękami. Wszystko inne – podróże, ludzie, książki, obrazy – jest tylko dodatkiem.

Samotnicy, pustelnicy nie tworzą muzyki. Wydaje mi się, że obecność Innego jest warunkiem koniecznym, a nie, jak twierdzisz, wystarczającym.

– To trudna sprawa. Inny człowiek jest adresatem mojej muzyki, ale równocześnie on jest jej największym wrogiem. Drugi człowiek zabija ciszę głośnym wrzaskiem techno itp. Drugi człowiek mówi tak głośno, że nie jest w stanie usłyszeć własnych myśli. Drugi człowiek włącza telewizor i nie chce już nastrajać swoich uszu na „lepsze” tony.

Jest różnica między „Innym” a „Drugim” człowiekiem. Inny – jak mówił Martin Buber – jest nastawiony na dialog, na spotkanie z Tobą, Drugi – jest biernym, niemym odbiorcą cudzych treści.

– Bardzo trudno jest spotkać się z Innym. Jest nas tak dużo, a tyle samotnych monad na tym Bożym świecie. Jednocześnie im jestem starszy, tym bardziej cenię sobie święty spokój. Ostatnio zaszyłem się na wsi, uciekam od ludzi, miasta i chodzę na spacery do lasu z psami i kotem.

Dezercja nie doda ci sławy...

– Sławę i oklaski gwarantują pierwsze strony kolorowych tabloidów. Pragną ich serca próżnych gwiazd. Ja nie chcę i nie muszę się nikomu podobać.

Czujesz się znokautowany przez masy podziwiające Rubika?

– Jeszcze nie. Ale nie mam już sił uświadamiać ludziom – jak apostoł – żeby przy słuchaniu muzyki używali także szarych komórek.

Różewicz po II wojnie światowej szukał „nauczyciela i mistrza”, my – po epoce komunizmu – musimy odświeżyć w sobie pamięć podstawowych terminów, jak: piękno, dobro, ład. Ty, jako profesor Akademii Muzycznej, masz możliwości, by – jak powiedział Norwid – „odpowiednie dać rzeczy słowo”.

– I robię, co mogę, ale nie można nauczyć samego procesu tworzenia! Pokazuję studentom różne drogi i ścieżki do celu, uczę warsztatu, umiejętności pisania. I więcej nic nie mogę. Niestety, na kompozycję przychodzą często jeszcze niedojrzali kandydaci po maturze, którzy mają mało do powiedzenia. Wtedy… przynoszę im różne mądre książki, aby ich rozbudzić intelektualnie i duchowo.

Największą erupcję talentów muzycznych obserwujemy pośród młodych ludzi, więc chyba nie biologia stanowi tu przeszkodę. Może młodzi ludzie chcą pisać teraz inną, niż Ty, muzykę?

– Chopin miał 18 lat, gdy wielka miłość do Konstancji Gładkowskiej zaowocowała powstaniem fenomenalnego koncertu fortepianowego. Nie ma muzyki starej, nowej, nowoczesnej. Liczy się tylko dobra muzyka, której błysk przeszywa, powodując dreszcz. I warsztatu takiej muzyki staram się uczyć studentów.

Jak pogodzić dobrą muzykę ze sławą? Historia muzyki czy malarstwa pokazuje, że geniusze umierali w biedzie.

– Nie wszyscy. Może trzeba znaleźć dobrego wydawcę, tak jak to uczynił H.M. Górecki. Jego III Symfonia znalazła się na pierwszym miejscu światowych list przebojów, bo londyński wydawca zainwestował w reklamę kilka milionów funtów. Ale złudzeń nie mam. W dzisiejszej hałaśliwej i obrazkowej kulturze medialnej dobra muzyka nie ma szans rozkwitnąć. Jest schowana w gettach.

Czyli piszesz do szuflady.

– To nie tak. Pełną tożsamość dzieło muzyczne uzyskuje w chwili wykonania. Piszę tylko na zamówienie, po to, by zostało wykonane. Mam w sobie zbyt dużego lenia, by pisać tylko dla siebie, do szuflady. Teraz stoję przed wyzwaniem napisania opery, choć uważam, że świat opery jest dziwny. Każda ścieżka jest jednak dobra, by zostawić ślad na duszy. Na duszy innego człowieka.

Gdy jesteś zmęczony pisaniem, słuchasz innych kompozytorów, czy chodzisz na spacery z psami?

– Gdy czuję się zmęczony pisaniem – stawiam basen, kończę meble, buduję płot.

Sam budujesz swój dom?

– Z małą pomocą murarza. Dom jest dla mnie ważnym opusem. W gruncie rzeczy wyposażenie domu to także kreacja. Wszystko trzeba wymyślić, zaprojektować, a potem w miarę równo poskładać do kupy. Lubię to. Daje mi to wytchnienie.

W chwilach smutku i depresji nie myślisz, by zmienić zawód? Twój dom wzbudza zachwyt w każdym przechodniu, muzyka – tylko w nielicznych.

– Nie żyję i nie piszę dla zachwytu. Udusiłbym się w świecie bez muzyki. Muzyka jest moim powietrzem, a budowanie – pasją i koniecznością.

A gdy nie chce Ci się ani pisać, ani budować, co robisz?

– Nic nie robię. Czasem i lenistwo wydaje po pewnym czasie owoce. Słucham muzyki, czytam. Witold Lutosławski zawsze powtarzał, że gdy człowiek znajdzie się w „psychicznym dołku”, powinien słuchać dobrej muzyki. Po kilku dniach ta muzyka wyciąga człowieka z zapaści.

Pijesz?

– Tyle, ile trzeba. Uciekam w pasje, na przykład w świat fotografii. Nie piję, bo potem zawsze mam dokuczliwego kaca. Bo widzę, co wódka zrobiła z niektórych moich przyjaciół.

Melancholia zabija?

– Zabija radość tworzenia. A bez tego nie da się komponować. Zachodni kompozytorzy ciągle nam to zarzucają. Mówią, że polska muzyka jest interesująca, ale taka melancholijna… Muzyka ma swój własny rytm. I ja staram się go nie zgubić i nie pozwalam, by melancholia zagościła w moim sercu.

Rozmawiała
Jola Workowska