Czytanie odwrotne
Byliśmy, widzieliśmy, zapamiętaliśmy, a nawet na wszelki wypadek zapisaliśmy. Było tak a tak, a więc jest tak a tak. Po jakimś czasie przecieramy oczy ze zdumienia, kiedy czytamy czyjąś enuncjację, że było i jest odwrotnie. Mało tego, nasza prawda przestaje istnieć, dlatego że nie przedostała się do „prawdy powszechnej”, bo ktoś nas wyprzedził i szybciej, lepiej dotarł do tak zwanej świadomości zbiorowej. I to on jest opoką wiedzy, która co prawda nijak ma się do rzeczywistości, ale stała się obowiązująca dzięki sprawniejszemu głoszeniu. Co pozostaje? Zaprzeczać. Tylko jak, gdzie i wobec kogo?
Tworzenie różnych „prawd” jest zresztą bardzo łatwe. Jeśli w „Słowniku poprawnej polszczyzny” stoi jak wół, że nie należy używać formy „silne słowa”, a powinno się stosować „mocne słowa”, to użytkownik tego dzieła odczytuje taką radę właśnie odwrotnie i od tej pory w jego języku mocne słowa ustępują na rzecz silnych. Pewnie czuje się – na zasadzie analogii – silniejszy, więc w żadnym wypadku nie mocniejszy, ponieważ skorzystał z dzieła normatywnego o dużej randze. Wszak książka ta została wydana przez niezawodne PWN, a jej redaktorem jest powszechnie znany autorytet lingwistyczny, profesor Andrzej Markowski. Z biegiem czasu nasz osobnik zaczyna uważać słowo „mocny” za potoczne, a następnie niepoprawne, by wreszcie przejść do ofensywy i poprawiać wszystkich, którzy go używają.
Ponieważ ktoś delikatnie zwraca uwagę, że nie mówi się „silne słowa”, osoba uzbrojona w „prawdę zaczerpniętą ze słownika” reaguje agresją, jej prawda już dawno stała się częścią światopoglądu, właściwie religii, zatem i osobowości. Wyrażeniu „silne słowa” buduje ołtarzyk i staje się jego gorliwym obrońcą. Jest gotowa zaopatrzyć się w kamizelkę kuloodporną i pistolet, a następnie poruszyć niebo i ziemię. To ona będzie się teraz przebijała ze swą wiedzą i wyprzedzi rzekomych jej zdaniem znawców, a raczej wyznawców. Będzie się starała jak najczęściej używać „silnych słów”, otaczając je wyrazami na tyle mocnymi, żeby formę tę podkreślać. Powtarza frazes o nieznajomości języka polskiego przez Polaków i dla swojego ulubionego powiedzenia buduje barbakan. Z czasem okazuje się, że jest to umocnienie nie tylko dla tego jednego wyrażenia, ale i całego języka. Osoba będzie głosić wszem wobec: nasz język jest podstawą naszego bytu. Nasz język świadczy o nas. Kto narusza nasz język, jest naszym wrogiem.
Przychodzi moment konfrontacji. Wróg pokazuje zwolennikowi „silnych słów” stronicę słownika poprawnej polszczyzny, gdzie napisano, że należy mówić „mocne słowa”, i dowiadujemy się, że słownik zmienił zdanie! Słownik ten, jak większość beznadziejnych pseudonaukowych dzieł, jest tworzony przez ludzi otumanionych prostackimi zmianami w języku, a język przecież ma swoje niezawisłe prawa podstawowe, których negowanie prowadzi do podważania podstaw polskości. Nie ma znaczenia to, że rozpatrujemy to samo wydanie słownika, z którego ongiś korzystał nasz obrońca praw. Podsuwanie komuś pod nos tej książki jest w całej rozciągłości aroganckie, a że arogancja jest tym samym, co uderzenie w pysk, należy uznać, że jest także czynem karalnym. Najlepiej byłoby zwolenników „mocnych słów” przykładnie powywieszać, żeby swoimi majtanymi przez wiatr historii zwłokami świadczyli o tym, czego na tym świecie czynić nie wolno.
Takich, co to z zasady myślą odwrotnie, szukać nie trzeba. W jezdni przy moim domu wykopano dziurę, żeby naprawić rurociąg. Po naprawie przyszedł inżynier i wydał robotnikom polecenie: „Panowie, tylko proszę mi odłamków asfaltu i betonu broń Boże do tej dziury nie wrzucać”. „Tak jest, panie kierowniku” – odpowiedzieli robotnicy. Zgodnie z tym, co usłyszeli, wrzucili gruz do dziury i poszli na piwo.
Nic dziwnego, że co jakiś czas do mnie jako autora poradnika językowego dla lekarzy (www.lpj.pl) zgłaszają się ludzie, którzy pytają, czy to prawda, że profesor Jan Miodek akceptuje formę „szłem”, a wyrazu „zajebisty” już nie uważa za wulgarny. Kiedy odpowiadam, że nieprawda, atakują, bo przecież nawet w poradniku językowym Wydawnictwa Naukowego PWN padła taka sugestia. Rzeczywiście, zawoalowana sugestia padła, sprawdziłem. Jednak niech się teraz sypią na mnie gromy, może zostanę za to powieszony, ale powtórzę – Jan Miodek nie akceptuje formy „szłem” ani jej pochodnych, a słowo „zajebisty” wciąż uważa za wulgarne.
Muszę się przyznać, że mimo bezwzględnego przekonania o swojej prawdzie w końcu zatelefonowałem do profesora, żeby się upewnić. Więc i ja uległem presji! Jakże silny jest wpływ odwrotnego słyszenia i czytania! W tekście jest „nie”, ale ludzie pokrętnie wiedzą swoje i odczytują, że jest „tak”, a następnie sieją zatrute ziarno wątpliwości nawet wśród tych, którzy umieją czytać normalnie.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.