Instynkt lenistwa

Piotr Müldner−Nieckowski


Czego to człowiek nie zrobi, żeby sobie ułatwić życie! Do dzisiaj można spotkać matki, które zawijają w płócienko mak i dają do ssania niemowlęciu. Maleństwo jest spokojne, to fakt, ale że jest znarkotyzowane i nabiera gotowości do „dorosłego” używania narkotyków, tego już mamusia nie uwzględnia. Trudno się dziwić, zdrowa mądrość ludowa nie zawsze idzie w parze ze zdrowym rozsądkiem. Instynkt lenistwa, jak widać, jest silniejszy niż rozum.

Najlepiej widać to w języku, który zawiera obraz nie tylko świata, ale i stanu świadomości. Starożytni wymyślili hasło „medice, cura te ipsum”, które potem pojawiło się w Ewangelii według Łukasza. Znaczy mniej więcej tyle, co: lekarzu, skoro jesteś fachowcem, z pewnością dasz sobie radę z tym, co cię zżera. W rzeczywistości jednak chodzi tu o przerzucenie odpowiedzialności (i działania) na osobę, która ma kłopot. Nie bierze się pod uwagę tego, że jest to kłopot trudny do przezwyciężenia właśnie dla fachowca.

Odczytajmy to hasło dosłownie. Niech chory lekarz sam się zbada, a następnie sam sobie zaordynuje kurację. Co z tego wyniknie? Ano nic pożytecznego. Kiedy jesteśmy sędziami we własnej sprawie, myśli wędrują innymi torami niż wtedy, gdy wobec obiektu zachowujemy dystans. Lekarze są takimi samymi ludźmi jak wszyscy, więc czasem chorują. Tego dowodzić nie trzeba. Ale również jako chorzy niczym się od pacjentów nie różnią. Tracą zimną krew, zaczynają się kierować emocjami, chciejstwem i nieskładnymi wyobrażeniami. Jedni z lenistwa popadają w nihilizm terapeutyczny, lekceważą chorobę. Inni wpadają w panikę, robią głupstwo za głupstwem. Ci sami starożytni, którzy stworzyli ową sentencję, wiedzieli, że jest ona bardziej żartobliwa niż trafna. Dlatego mimo wszystko zalecali, aby lekarz nie leczył osób bliskich – rodziny, przyjaciół ani siebie samego (jako sobie najbliższego), tylko prosił o pomoc innego lekarza. Gdyby nie to zastrzeżenie, hasło „medice, cura te ipsum” należałoby uznać za jedno z najgłupszych, jakie wymyślono. Jakże często stosuje się je jednak całkiem poważnie i bezkrytycznie.

Podobnie jak powiedzenie, że „teksty bronią się same”, które ma znaczyć, że jeśli są dobre, to nie wymagają komentarza. Nic bardziej fałszywego. Do czytania czegokolwiek czytelnik musi być przygotowany. Wyobraźmy sobie sytuację kogoś sławnego, na przykład Mirona Białoszewskiego (1922−1983), którego najlepsze utwory poznajemy chronologicznie, ale od końca. Są to rzeczy z powodu nader skomplikowanej struktury językowej, filozoficznej i fabularnej akurat najtrudniejsze. Książki „Szumy – zlepy – ciągi” czy „Zawał” bez znajomości początków twórczości tego poety byłyby nie do zaakceptowania. Ponieważ jednak twórczość tę postrzegamy jako przejaw systematycznego rozwoju myślenia poetyckiego, nikt nie odważy się powiedzieć, że ma do czynienia z bełkotem. Kontekst twórczości jest tu owym niezbędnym komentarzem minimalnym, z którego korzystają wszyscy – i krytycy, i literaturoznawcy, i czytelnicy. Dlatego wiemy, że Miron Białoszewski – bez cienia ironii – wielkim poetą był. W zgoła innych okolicznościach była i wciąż jest odczytywana poezja ks. Józefa Baki (1707−1780), przez wielu uważana za arcydzieło estetyki barokowej, ale przez niektórych za szczyt grafomaństwa. Nieszczęście tych drugich polega na tym, że słabo znają kulturę XVII i XVIII wieku, a więc nie dysponują kontekstem tej twórczości, która – w przeciwieństwie do dzieła Białoszewskiego – sama dla siebie komentarzy niestety nie dostarcza. Ci z pewnością nie rozumieją, o co w niej chodzi, i dla ułatwienia (znów ten instynkt) ją degradują.

Ogólnie dla ułatwienia sobie życia, a ściśle zdjęcia z siebie obowiązku myślenia, robimy naprawdę wiele. Twierdzimy na przykład, że posługiwanie się „spiskową teorią dziejów” jest czymś wysoce nagannym, bo spiski nie istnieją. Tymczasem wszyscy wiemy, że spiski istniały i istnieją jak najbardziej. Jeśli ktoś nie jest w stanie zrobić czegoś złego w pojedynkę, to umawia się z innymi podobnymi sobie i to robi. W dziejach było tak dużo spisków, że w encyklopediach haseł im poświęconych jest więcej niż tych, które zajmują się jawnym czynieniem dobra. Rzecz polega tylko na tym, co uważamy za dobro, a co za zło. Są tacy, którzy uznają, że spisek leninowski był godny pochwały i że powszechna korupcja w jakimś rządzie nie jest spiskiem, ale przecież wiemy, że jest dokładnie odwrotnie. Mimo to gani się nas, jeśli w czyjejś polityce dopatrujemy się spisku. A dlaczego nie? Tylko umysłowo leniwy nie bierze takiej ewentualności pod uwagę.

Albo „zrób dziś to, co masz zrobić jutro”. Świetna rada. Ma na celu – o paradoksie! – przeciwdziałanie lenistwu. Tymczasem właśnie obserwujemy serię potknięć rządu, który co chwila robi coś takiego, o czym można powiedzieć tylko jedno: znowu się pospieszyli, nie umieją trzymać buzi na kłódkę. I cała Polska z tego powodu cierpi. Nie lepiej było poczekać do jutra właśnie?

e−mail: piotr@muldner.pl