Tułaczka słownika

Henryk Hollender


„Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich” jest jednym z najtrwalszych pomników kultury polskiej XIX w. Jego twórcy, chudzi entuzjaści, opierając się, niczym Wikipedia, na sieci korespondentów, opublikowali w latach 1880−95 (nie licząc dodatków) 14 opasłych tomów, które ma dziś każda szanująca się biblioteka. No, zazwyczaj nie w oryginale, ale w postaci reprintu wydanego przez Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe w 1975 r. „Słownik” opisuje pół Europy i wywołuje zdumienie sąsiadów, którzy nie mogą się nadziwić, że ich miejscowość bywa w polskiej książce opisana dokładniej niż w jakiejkolwiek innej. Nie wiemy, czy promowanie „Słownika” wśród Ukraińców lub Rumunów jest polityczne, ale ja bym tam spróbował, zwłaszcza że rzecz została tak ostrożnie zatytułowana. No i teraz mamy czasy cyfrowe, więc mała promocja robi się sama, a duża – za półdarmo.

Imponująca edycja elektroniczna tego słownika została wykonana wzorowo w obrębie DIR – Domeny Internetowych Repozytoriów Wiedzy, przedsięwzięcia Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego. Digitalizację wykonała Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie. Można go przeszukiwać pełnotekstowo, wprowadzając dowolne słowo z tekstu. Czy ktoś o tym wie? Czy PT Nauczycielstwo dostało wypieków? O „Słowniku” mówiło się od dawna, ale raczej w nawiązaniu do wersji na CD−ROM, wydanej lata temu przez ZETO Tarnów w koprodukcji z Miejską Biblioteką Publiczną im. Juliusza Słowackiego. O ile wiemy, biblioteki nie polubiły kupowania pudełek i to wydanie nie zrobiło kariery.

Ale pełnotekstowa edycja internetowa DIR nie jest, jak się okazuje, jedyną. W Internecie (a jakże, przez Google) łatwo znaleźć amatorski informator emitowany z Toronto, który odsyła do dwóch innych edycji: na serwerze Wydziału Matematyki, Mechaniki i Informatyki Uniwersytetu Warszawskiego w Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej.

Pierwsza jest eksperymentalna, trudno czytelna, przeprowadzona do celów badawczych, ale bez wskazania na instytucję finansującą badania. Firmują ją autorzy, wydział najwyraźniej użyczył serwera. Dwie wersje pełnotekstowe na jeden uniwersytet, pogratulować. Edycja MBC jest prawdopodobnie oparta na „starych” krążkach ZETO i nie daje się przeszukiwać pełnotekstowo, bo też MBC, reprezentująca Wrota Małopolski, jest typową seryjną biblioteką cyfrową, opartą na bezkrytycznie wdrożonym oprogramowaniu dLibra, które za chwilę zobaczymy w każdym przedszkolu. Wśród partnerskich bibliotek WBC jest Tarnów, jest i Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Krakowie, która ma reprint „Słownika geograficznego” i zarejestrowała go w swoim katalogu. O tym natomiast, by wprowadzić do katalogu opis dokumentu elektronicznego lub przynajmniej zrobić link od opisu reprintu do opisu we własnej bibliotece cyfrowej nikt nie pomyślał. No, taka jest świadomość katalogujących.

Ale w wielu miejscach bywa ona wyższa niż w WBP, a opisu małopolskiej edycji cyfrowej i tak nigdzie nie znajdziemy. Osoba identyfikująca różne wydania drukowane w Narodowym Uniwersalnym Katalogu Centralnym NUKAT (właśnie wkroczył w szósty rok działalności!) dojdzie zapewne do wniosku, że wersji cyfrowej nie ma. Bo jeśli NUKAT nie zna takiego opisu, to znaczy, że książki z DIR nie skatalogowała żadna z jego bibliotek członkowskich. Rygorystyczne przepisy przyjęte przez Centrum NUKAT – jak rozumiemy, dla ochrony i katalogu, i centrum przed zalewem rozmaitej wartości materiałów z Internetu – uniemożliwiają bibliotekom udostępnienie tego „uwolnionego” dzieła swoim użytkownikom poprzez skatalogowanie dokumentu elektronicznego. ICM nie jest bowiem ani biblioteką, ani jej nie prowadzi. W ten sposób użytkownicy „Słownika” tracą możliwość zdalnej penetracji tekstu, stwarzanej przez DIR−ICM, no i w pewnym stopniu przez Małopolską Bibliotekę Cyfrową, a internetowa edycja traci najszerszy i najdogodniejszy kanał obiegu, przez jaki mogłaby wejść do kultury światowej.

Ale i tak wchodzi. Biblioteki polskie oddają to pole bibliotekom zagranicznym. Do pełnotekstowej wersji elektronicznej „Słownika” linkuje Hollis, wspólny katalog bibliotek Uniwersytetu Harvarda. Jak wynika z katalogu, uczelnia ma tylko mikrofilm, który posłużył do zrobienia wersji cyfrowej, ta jednak nie jest dostępna poza uniwersytetem. Wykonała ją, zgadliście Państwo, firma Google, inwestująca krocie w zachowanie kultury krajów słowiańskich i nie tylko. Sprawdzamy – nie, Google Book Search jeszcze tego nie ma. Przy opisach „Słownika geograficznego” tam zawartych internetowy użytkownik nie znajdzie obiecującego sygnału full view. Może tak się zdarzyć, że te dwa słowa znajdą się tam lada dzień. Wówczas następny ruch będzie należał do bibliotek. Katalogując dokument z Internetu, wprowadzają go do swoich zbiorów, a równocześnie do NUKAT i tym samym do światowego katalogu WorldCat, dostępnego dla wszystkich w Internecie (ale z pełną wersją dostępną tylko w kilku bibliotekach kraju). Byłoby trochę głupio, gdyby nie trafiła tam wersja ICM.