Transczłowiek

Leszek Szaruga


Pamiętam, że jako młody chłopak uczęszczałem do warszawskiego Pałacu Kultury na cykle wykładów popularnonaukowych: w szczególności interesował mnie rozwój fizyki i kosmologii, ale nie gardziłem także biologią czy innymi naukami przyrodniczymi. Byłem wówczas namiętnym czytelnikiem książek Stanisława Lema, pochłaniałem też kolejne tomy Biblioteki „Problemów”, później także kolejnych serii innych wydawnictw. Dzisiaj podobnych książek jest więcej, lecz nie mam już tak wiele czasu, by móc wszystko przeczytać. Z latami człowiek się zaczyna specjalizować i poświęca głównie literaturze własnego przedmiotu. A że zagubiłem się na bezdrożach humanistyki, coraz trudniej mi brnąć przez księgi objaśniające tajemnice hiperprzestrzeni czy ewolucji człowieka. Jedno wszakże z czasów chłopięcych pamiętam: mój ostry sprzeciw wobec rozróżnienia między naturą i kulturą. Kultura, myślałem wówczas, jest naturalną konsekwencją ewolucji człowieka, który wszak jest częścią owej natury. Zatem, kombinowałem, również tłoki lokomotywy, które w wierszu Ważyka „Widokówka z miasta socjalistycznego” pieści czuła kolejarka, do natury należą. Nie ma, twierdziłem z uporem, ostrej granicy między naturą i kulturą, podobnie jak nie ma ostrej granicy między „koroną istnienia”, jaką jest homo sapiens, a wcześniejszymi produktami ewolucji.

Tymczasem czytam wypowiedź Stephena Hawkinga: „Sztuczna inteligencja na pewno przewyższy ludzką. Taka inteligencja może przejąć panowanie nad światem. Człowiek musi się przed tym bronić, udoskonalając swoje geny za pomocą inżynierii genetycznej. Genetykom uda się stworzyć superczłowieka z większym mózgiem i wyższą inteligencją niż mamy obecnie. Technologie komputerowe powinny się rozwijać w takim kierunku, by w przyszłości połączyć się z mózgiem człowieka i z nim współpracować, a nie przeciwstawiać się mu. Nie chciałbym, żeby twory technologiczne zastąpiły nasz gatunek”. Rzecz w tym, że także sztuczna inteligencja to ludzka inteligencja, a w każdym razie inteligencja przez ludzką inteligencję stworzona, stanowiąca jej „ewolucyjne” przedłużenie.

Znajdujemy się trochę w sytuacji ucznia czarnoksiężnika, który uruchomił moce niepoddające się już jego kontroli. Potworne przyspieszenie rozwoju wszelkiego rodzaju technologii sprawia, iż nie wiemy już, co tworzymy i jakie będą skutki tej kreatywnej aktywności. Nikt też nie ogarnia całości, co było jeszcze możliwe w czasach renesansu lub oświecenia. W istocie nie wiemy, jak wygląda nasz świat. Ani nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jakie będą za dwa−trzy pokolenia skutki teraz właśnie wprowadzanych do użytku leków, ani nie mamy dość wyobraźni, by ogarnąć przyszłe efekty skoku technologicznego ostatnich stu lat. Nie ma w tym w gruncie rzeczy nic przerażającego – wszystko to procesy jak najbardziej naturalne i mające swoją „logikę”, której reguł zapewne nie poznamy nigdy.

Jeśli zimno na to wszystko spojrzeć, to jesteśmy, w myśl logiki Hawkinga, transmałpami. W końcu wszystko jedno, czy udoskonalenie genów naszych przodków było ich dziełem świadomym, czy nie: efekt jest taki, jaki jest – geny zostały przekształcone, zmanipulowane czy zmutowane. Wszystkie zmiany, jakie się dokonują, także te „technologiczne”, są zmianami naturalnymi. To wszystko jest jeden i ten sam świat, i nawet jeżeli uda się nam kiedyś wykreować jakiś inny wszechświat, to będzie on z naszym obecnym wszechświatem spokrewniony, choćbyśmy go mieli nazywać transwszechświatem czy transkosmosem. Nie można też wykluczyć, że to, co dziś nazywamy kulturą, wyewoluuje – za sprawą owych „superludzi z większym mózgiem i większą inteligencją” – w coś, na co dzisiaj nawet nazwy nie mamy. Przy czym muszę od razu odrzucić obawy Hawkinga: sztuczna inteligencja nie stanowi dla człowieka „zagrożenia” – być może jest jedyną szansą przetrwania tego, co „ludzkie” w zmieniającym się kosmosie. Wiemy przecież skądinąd, iż nasza poczciwa gwiazda w toku swej ewolucji doprowadzi za czas jakiś – z punktu widzenia naszych miar będzie to czas niezwykle długi – do unicestwienia naszej poczciwej planety. I być może właśnie owe „sztuczne” obiekty, powstałe dzięki naszym twórczym zdolnościom, rzeczywiście zastąpią – a ja bym raczej powiedział, że przedłużą czy „wyewoluują” – nasz gatunek, niezdolny do istnienia w tak ekstremalnych okolicznościach.

Raymond Kurzweil, autor dziełka „The Singularity is Near: When Humans Transcend Biology”, powiada w wywiadzie dla „Wprost”: „Niektórzy charakteryzują człowieczeństwo, wskazując jego ograniczenia. Ja wolę definiować ludzi jako gatunek, który próbuje wychodzić poza granice swego człowieczeństwa i czyni to z sukcesem. Już teraz osobom z chorobą Parkinsona komputery zastępują chore obszary mózgu. Najnowsza generacja implantów mózgowych pozwala aktualizować oprogramowanie komputera w mózgu z zewnątrz. W przyszłości wszczepianie nanorobotów do mózgu będzie rutynowym zabiegiem bezinwazyjnym. Czy będziemy wtedy transludźmi, czy ludźmi? To kwestia interpretacji”.

A piszę to wszystko po obejrzeniu w telewizji przeoczonego przeze mnie przed laty filmu Spielberga „A.I.: Sztuczna inteligencja” będącego piękną, liryczną trawestacją „Pinokia”. Bohater filmu, Dawid, dziecko−robot, marzy o tym, by Błękitna Wróżka sprawiła, aby był „prawdziwym chłopcem”. Obudzony po 2000 lat przez dziwne istoty, okazuje się jedynym świadkiem, który widział „żywych ludzi”. Optymistyczne zakończenie – mówi o tym, że jakiś ślad jednak po sobie pozostawimy.