Siedem osób zabiło tornado

Piotr Müldner−Nieckowski


Dopiero co rozmawiałem z pewnym Publicystą na temat okropnego języka prasy. Przyznawał mi rację: nie jest z tym dobrze, ale można to poprawić. Po kilku dniach (24 stycznia 2008) Malarz Pokojowy, który właśnie odświeża mi kuchnię, znalazł w „Dzienniku”, współredagowanym przez owego Publicystę, taki oto tytuł: „PO oferowała Rokicie CBA”, i zapytał mnie, jako tak zwanego wykształconego, o co tu chodzi. Która instytucja którą instytucję oferowała „temu Rokicie”? Kilka stron dalej widnieje tytuł: „Zakopane zaleje fala kibiców i turystów”. Kto kogo lub co zaleje?

Nic nowego. Piątego maja 2007 z tej samej gazety wyciąłem kilka informacji o równie zagadkowej treści, na przykład: „Tornado zabiło miasto”, i napisałem notatkę z wiadomości radiowych: „W stanie Kansas siedem osób zabiło tornado”. Potężną moc miały te osoby!

Mam kilkadziesiąt podobnych enuncjacji znalezionych w innych czasopismach: „Sejm rozwiązał prezydent”, „Czas goni sztab Wojska Polskiego”, „Ministerstwo zaprasza związek zawodowy do rozmów”. Nie jest to chyba błąd przypadkowy. Wszedł dziennikarzom i politykom w krew, a i z łatwością przenosi się na innych, niczym wirus, który zabija szare komórki. Czyżby Polacy zapomnieli, że nasz fleksyjny język wymaga stosowania końcówek i swoistego szyku wyrazów w zdaniu? Coś w tym musi być, skoro jedna ze studentek bez trudu zaproponowała następujący tytuł swojej pracy magisterskiej: „Artystyczny opis przedmieścia Marka Nowakowskiego”, a profesor, przecież polonista, nie zauważył w tym niczego złego. Dobrze, że zauważyła rada instytutu i zażądała zmiany.

Malarz Pokojowy wie, że zbieram wycinki z prasy. W tej samej gazecie (z 24 stycznia) znalazł dla mnie całą serię niezręcznych skrótów myślowych, których sens obaj jeszcze zrozumieliśmy, ale które nas rozśmieszyły. Na przykład: „Oskar dla Wajdy może wpłynąć na obraz Polski na Zachodzie”, w następnej linijce: „Katyń” to szansa dla prawdy”, a zaraz potem: „Aż do „Katynia” Polacy nie mieli filmu, który oddawałby ich widzenie historii”. Nieszczęście „Dziennika” polega na tym, że kupuję go najczęściej i w związku z tym z niego zwykle cytuję, ale nożyczek lub skanera używam także, kiedy wpadnie mi w ręce „Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita” czy „Trybuna”. Pod względem językowym niczym szczególnym od „Dziennika” się nie różnią. Zaczynam się zastanawiać, czy jest to praca, którą warto kontynuować, bo teczki z wycinkami zajęły całą półkę. Klasyfikację i opis typowych błędów (z przykładami) można znaleźć w podręczniku Hanny Jadackiej („Kultura języka polskiego. Fleksja, słowotwórstwo, składnia”, PWN, Warszawa 2005), w pracach Andrzeja Markowskiego, Jana Miodka, Jerzego Bralczyka, Katarzyny Kłosińskiej i innych znanych językoznawców, więc czy jest sens dublować ich wysiłki? Być może jest. Założyłem stronę lpj.pl/bzdury.htm, na której umieszczam co ciekawsze kąski i którą odwiedzają tysiące internautów. Przysyłają znalezione przez siebie idiotyzmy tekstowe. Strona jest żywa i staje się coraz ciekawsza.

Przed laty odbywał się doroczny konkurs na gazetę bez błędów, który przypominał dziennikarzom o potrzebie pracy nad językiem, ale jeśli się dobrze orientuję, konkursu tego już nie ma. W innych mediach także zarzucono kontrolę poprawnościową i lingwistyczne douczanie braci piszącej. Panuje błędne przekonanie, że czytelnik, słuchacz i widz to ludzie prości, którzy nie zwracają uwagi na to, jak się do nich mówi, a nawet – co się mówi. Wystarczy, że sensacyjnie. Wspomniany Publicysta próbował mnie przekonywać, że samo mówienie to i tak dla publiki wiele. Publika jest prymitywna, my jesteśmy czwarta władza, a władza to władza – dyktuje, publika zaś przyjmie wszystko, co władza da jej do wierzenia. Najmniej ważny jest tu – powiada Publicysta – styl, bo publika do każdego stylu się dostroi, sądząc, że to taka moda.

Nie jestem tego pewien. Są granice, których permanentne przekraczanie prowadzi do całkowitej niewiarygodności. A że wiarygodność mediów została w ostatnich latach poważnie naruszona, nie mam wątpliwości. Dziennikarze zapewniają, oświadczają i twierdzą, żeby w jakiś czas później tym samym zapewnieniom, oświadczeniom i twierdzeniom z równie niezachwianą pewnością przeczyć. Ciekawa jest zagadkowość zasad działania czwartej władzy. Niektórzy domyślają się tu reguł propagandy i jej nowomowy, unowocześnionych co prawda, ale opartych na tych samych podstawach, co język komuny. Byle zaświadczać, że się istnieje i że się jest władzą.

e−mail: pmuldner@mp.pl