Będzie precedens?

Marek Wroński


Głośna sprawa zarzutów nierzetelności naukowej, wysuniętych przez „Gazetę Wyborczą” w połowie maja zeszłego roku pod adresem habilitacji prof. Mirosława Krajewskiego z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy (patrz: Profesorska habilitacja, „FA” 12/2007), została ostatnio w części rozwiązana. 22 stycznia, odbyło się posiedzenie Rady Wydziału Nauk Historycznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, na którym dziekan Waldemar Rezmer przedstawił prawie 40−stronicowe opracowanie 3−osobowej Komisji Wydziałowej.

Porównała ona tekst habilitacji Powstanie styczniowe między Skrwą a Drwęcą (wydanej w 1994 we Włocławku) z tekstem książki nieżyjącego od lat ks. Czesława Lissowskiego Powstanie styczniowe w ziemi dobrzyńskiej (Płock 1938), jak również sprawdziła przebadane źródła, na które powoływał się habilitant. Z oficjalnego komunikatu przekazanego Polskiej Agencji Prasowej przez uczelnię, a także z rozmowy z dziekanem Rezmerem oraz rzecznikiem prasowym uczelni, mogłem się dowiedzieć, iż „rozprawa habilitacyjna nie spełnia wymagań i została napisana niesamodzielnie”.

Na podstawie innych informacji mogę dodać, iż w tekście habilitacji Komisja wykazuje zapożyczenia i przejęcia tekstu nie tylko z książki Lissowskiego, ale też z prac innych autorów: Stanisława Myśliborskiego−Wołowskiego, Leonarda Ratajczyka, Władysława Karbowskiego, Mariana Przedpełskiego i Emanuela Halicza. Zdaniem Komisji, także struktura habilitacji oraz słownik biograficzny na jej końcu pochodzą z książki ks. Lissowskiego.

Ponieważ habilitacja w dużej części opiera się na źródłach archiwalnych, Komisja zwróciła się pisemnie do dyrekcji trzech archiwów: Archiwum Głównego Akt Dawnych w Warszawie, Archiwum Państwowego w Płocku i Archiwum Diecezjalnego w Płocku, z prośbą o sprawdzenie, czy podawane w habilitacji akta zachowały się i czy zgadzają się sygnatury, na które powołuje się prof. Krajewski.

Archiwum w Warszawie stwierdziło, że podawane zespoły akt uległy zniszczeniu w czasie II wojny światowej. Z kolei w Płocku część zespołów się zachowała, ale zaginęły poszyty akt, na które powołuje się autor habilitacji. Płock także stwierdził, że w tzw. metryczkach akt, gdzie zawsze wpisuje się korzystający, brak jest nazwiska prof. Krajewskiego. Co więcej, księgi metrykalne, które autor rzekomo badał w Płocku, zostały w czasie okupacji niemieckiej wywiezione do Rzeszy i do Polski wróciły dopiero po 2000 roku.

DRUGA STRONA MEDALU

Kiedy zwróciłem się do prof. Krajewskiego o komentarz dotyczący opinii, dowiedziałem się, iż jej nie zna, bowiem mu jej nie udostępniono. Od początku nie zgadza się też z tymi „fałszywymi zarzutami”, bowiem posiada nie tylko odręcznie napisany komplet fiszek z okresu pracy nad habilitacją, jak również kserokopie licznych dokumentów archiwalnych, na które się powoływał. Ma też dowody na to, iż kontaktował się z rodziną ks. Lissowskiego, autora przedwojennej książki. Co więcej, mimo że sprawa dotyczy jego osoby, to podczas całej pracy komisji nikt go o nic nie pytał ani nie składał żadnych wyjaśnień. Zdziwiło mnie to bardzo, bowiem w tego typu postępowaniach obowiązkiem uczelni jest przedstawienie stronie obwinionej wszystkich ustalonych faktów i poproszenie o pisemne ustosunkowanie się do nich. Jest to standard postępowania, którego żadna uczelnia nie może omijać.

Ideałem w takich sprawach byłoby przesłanie przez komisję wydziałową swojej opinii obwinionemu z prośbą o ustosunkowanie się do niej w ciągu 14 dni. Dopiero po uzyskaniu odpowiedzi opinia – zmodyfikowana bądź niezmodyfikowana – wraz z odpowiedzią powinna być przekazana radzie wydziału. Na gruncie kodeksu postępowania administracyjnego habilitant jest stroną, stąd po ewentualnym wznowieniu postępowania i tak musi otrzymać całą dokumentację – łącznie z protokołem dyskusji na radzie wydziału.

CO DALEJ?

Po burzliwej dyskusji i głosowaniu (na 47 obecnych 42 osoby były za przyjęciem opinii, 1 przeciw, 3 wstrzymały się, a 1 głos był nieważny) Rada Wydziału Historycznego UMK upoważniła dziekana, aby po zapoznaniu się rektora uczelni z tą opinią i po zasięgnięciu jego rady, wysłać całość materiału do decyzji Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów w Warszawie. I tak się stało.

Centralna Komisja, po rozważeniu sprawy, może z urzędu (patrz: art. 29 ust. 1 ustawy o stopniach naukowych) nakazać wydziałowi ponowne otworzenie przewodu habilitacyjnego. Wyznaczonych wtedy zostanie czterech nowych recenzentów, którzy, posiłkując się opinią, jeszcze raz ocenią pracę habilitacyjną. Jeśli ich recenzje będą negatywne i praca nie przejdzie pomyślnie przez ponowne głosowanie z powodu ujawnienia naruszenia dobrych obyczajów akademickich, to rozwiązania mogą być dwa.

Ze względu na nowy art. 29A, który mówi, że „rada właściwej jednostki organizacyjnej stwierdza nieważność postępowania w sprawie nadania tytułu i stopnia, gdy osoba ubiegająca się przypisała sobie autorstwo istotnego fragmentu lub innych elementów cudzego utworu lub ustalenia naukowego”, Rada Wydziału Nauk Historycznych UMK cofnie nadaną habilitację. Prof. Krajewski zapewne odwoła się do Centralnej Komisji, która pewnie podtrzyma decyzję. Wtedy prof. Krajewski zwróci się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego i sprawa może zostać rozstrzygnięta dopiero po paru latach – po wyczerpaniu wszystkich możliwości apelacyjnych.

Tylko sąd może uznać, że nowy przepis ustawowy (czyli art. 29A ustawy o stopniach naukowych) uchyla w sprawach stopni naukowych 10−letni termin przedawnienia w postępowaniu administracyjnym, który dotąd panował, bowiem nie było żadnych przepisów. I wtedy wyrokiem sądowym habilitacja zostanie cofnięta. Będzie to precedens, który wyznaczy praktykę.

Natomiast jeśli wyrok będzie niekorzystny, to habilitacji nie będzie można odebrać. Ponieważ dzisiaj cała sprawa jest trochę jak wróżenie z fusów, nie będę jej dalej roztrząsał.

Opinię o pracy habilitacyjnej prof. Krajewskiego dostał także rektor Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego, prof. Józef Kubik, który formalnie zatrudnia obecnie prof. Krajewskiego. Tutaj sprawa jest trochę łatwiejsza, bowiem rzecznik dyscyplinarny uczelni, prof. Krystyna Marzec−Holka, musi z urzędu podjąć dyscyplinarne postępowanie wyjaśniające. Tutaj przedawnienia obecnie już nie ma, a wachlarz kar jest szeroki.

Trudniejsza sytuacja będzie na Wydziale Humanistycznym, gdzie w połowie grudnia ub.r., za zgodą Rady Wydziału, prof. Krajewski otworzył nawet przewód doktorski dla swojego kolejnego doktoranta. Dziekan Andrzej Papuziński nie odłożył tej sprawy o miesiąc i bydgoska Rada Wydziału Humanistycznego, nie czekając na bliski wynik obrad toruńskich kolegów (dotyczący przecież tak głośnych i bulwersujących zarzutów godzących w prestiż promotora), sprawę przegłosowała.

ZASTÓJ W SZCZECINIE

Rok temu opisałem sprawę drugiego już wypadku plagiatu na Wydziale Prawa Uniwersytetu Szczecińskiego (Kryminał na kryminalistyce, „FA” 3/2007). Dwójka adiunktów tamtejszej Katedry Kryminalistyki przepisała tekst swojej pracy naukowej z kilku źródeł. Rzecznik dyscyplinarny uczelni, prof. Marek Skwara, po dokładnym postępowaniu wyjaśniającym złożył w połowie maja ub.r. na ręce przewodniczącego Uczelnianej Komisji Dyscyplinarnej, dr. hab. Janusza Sługockiego wniosek dyscyplinarny o ukaranie obydwu pań adiunkt (które zresztą stanowczo zaprzeczają zarzutom). Przepisy jasno nakazują zwołanie pierwszego posiedzenia składu orzekającego w ciągu 21 dni od otrzymania wniosku dyscyplinarnego i wyznaczenie w tym czasie daty pierwszej rozprawy. Ta jednak odbyła się dopiero w połowie grudnia 2007 i poświęcona była sprawom formalnym.

Jedna z obwinionych pań, dr Elżbieta Żywucka−Kozłowska, złożyła 10 października ub.r. powiadomienie do Prokuratury Rejonowej w Szczecinie, iż prof. Skwara jako rzecznik dyscyplinarny, dopuścił się fałszerstwa protokołu z jej przesłuchania. Rzekomo bowiem nie było go podczas jej przesłuchania w dniu 26 kwietnia 2007. To nic, że prof. Skwara przesłuchiwał w obecności protokolantki (zresztą adiunkt ze swojej Katedry, dr Anny Kapuścińskiej) i że dr Żywulcka podpisała własnoręcznie kwestionowany później protokół przesłuchania. Zgłoszenie zostało przyjęte i prokuratura zaczęła postępowanie sprawdzające. Rzecznik złożył oświadczenie, iż był obecny podczas przesłuchania dr Żywuckiej−Kozłowskiej i osobiście odebrał od niej wyjaśnienia oraz zeznania. Ta, po jego odczytaniu oraz zaakceptowaniu, protokół bez żadnych zastrzeżeń podpisała. Podobne oświadczenie złożyła protokolantka. Po przyjęciu tych wyjaśnień, prokuratura postanowieniem z 31 grudnia 2007 odmówiła wszczęcia postępowania wyjaśniającego, wspierając się argumentem, iż protokół nie jest dokumentem, więc art. 271 kodeksu karnego nie ma zastosowania.

W międzyczasie mecenas Roman Ossowski, będący obrońcą w tej sprawie dyscyplinarnej zarówno dr Elżbiety Żywuckiej−Kozłowskiej, jak i dr Krystyny Bronowskiej, zwrócił się 18 grudnia 2007 do przewodniczącego Składu Orzekającego Komisji Dyscyplinarnej, dr. hab. Dariusza Wysockiego, „o wyłączenie z dalszego postępowania” rzecznika dyscyplinarnego, dr. hab. Marka Skwary, motywując to tym, iż wnioskowano o wszczęcie postępowania wyjaśniającego, czy w trakcie postępowania przed rzecznikiem dyscyplinarnym nie doszło do popełnienia przestępstwa.

Dziś wniosek ten stracił jakiekolwiek podstawy. Nie muszę wyjaśniać, jak to by znowu przedłużyło postępowanie. Nie udało mi się na razie dowiedzieć, jakie będą dalsze decyzje władz uczelni w tej sprawie (rzecznik dyscyplinarny jest nominowany przez rektora i bez powodu nie można go odwołać) i kiedy wreszcie rozprawa dyscyplinarna zacznie się toczyć normalnym torem urzędowym. Informować o tym będę w następnych numerach.

Marekwro@gmail.com