Szkolić czy zmieniać?

Piotr Kieraciński


W każdym wydaniu „Gazety SGH” znajduje się wyciąg z pozostałych czterech czasopism funkcjonujących w uczelni. Nie w każdej szkole wyższej wydaje się aż tyle pism, jednak niemal każda ma własną gazetę. Usytuowane są one rozmaicie, ale ostatnio można zaobserwować trend do włączania redakcji w strukturę działów promocji uczelni (nie są to struktury równoważne, gdyż w różnych szkołach mają rozmaite zadania, obsadę i zależność od rektora). Powyższe zdanie dotyczy tylko oficjalnych gazet uczelnianych. Oprócz nich funkcjonują czasopisma studenckie, zazwyczaj bardziej niezależne od rektora i władz uczelni (na znacznie więcej im się pozwala), oraz czasopisma związane z wydziałami. W tej sytuacji można by się spodziewać, że szkolenia redaktorów gazet akademickich będą się cieszyć dużą popularnością. Tak jednak nie jest.

Warto było posłuchać

Na konferencję redaktorów gazet akademickich, którą w dniach 5−8 września zorganizowała redakcja „Medyka Białostockiego”, czasopisma Akademii Medycznej w Białymstoku, przybyło raptem trzydzieści kilka osób. Czyżby reszta redaktorów była przeświadczona o swoich bezsprzecznych i niepodważalnych kwalifikacjach? A może rektorzy (czy rzecznicy prasowi lub szefowie biur promocji jako przełożeni redaktorów) uznali, że ich gazety są tak świetne, że nie warto szkolić redaktorów?

Na szkolenia jeżdżą dziś wszyscy. Rektorzy tłumnie przybywają na konferencje szkoleniowe organizowane przez Fundację Rektorów Polskich (w tym roku także w Białymstoku, w politechnice). Specjaliści od PR i rzecznicy prasowi uczelni mają swoje szkolenia, a kanclerze, księgowi i specjaliści od zamówień publicznych swoje. Także rzecznicy patentowi szkół wyższych i bibliotekarze jeżdżą na warsztaty i seminaria ze swoich dziedzin. Może to tylko moda, a może jednak potrzeba czasu. W wypadku redaktorów gazet uczelnianych – z pewnością pilna potrzeba. Nie znam dość dobrze wszystkich środowisk jeżdżących na szkolenia, ale znam niektóre gazety uczelniane – także te z dużych uczelni z tradycjami prasowymi i humanistycznymi – i jestem pewien, że ich dziennikarzom szkolenia z wielu różnych dziedzin – np. z zakresu kultury języka, składu, fotografii (czy ilustracji i grafiki w ogóle) czy dziennikarskich form wypowiedzi – na pewno nie zaszkodzą, a redagowanym przez nich gazetom z pewnością wyjdą na dobre.

Wrócę do konferencji redaktorów gazet akademickich w Białymstoku i Supraślu, bo to dobry przykład szkolenia, na którym warto było być. Pierwsze prezentacje rozpoczęły się tuż po przyjeździe, nie zostawiając uczestnikom nawet zbyt wiele czasu na powitania i prywatne rozmowy. Nazwisko prof. Mieczysława Chorążego jest gwarancją interesującego i niebanalnego wykładu. Można się przy tym spodziewać niepopularnych tez. Uczony mówił o problemach związanych z rozpoznaniem i leczeniem raka, w tym wątpliwych kompetencjach lekarzy pierwszego kontaktu w tym zakresie (wywiad z prof. Chorążym na str. 46). Prof. Andrzej Czernikiewcz (wykładowca UMCS i białostockiej AM) mówił o medykalizacji języka. Jego artykuły na ten temat drukowane są w „Medyku Białostockim” i zainteresowanym radzę sięgnąć do internetowego wydania archiwalnych numerów czasopisma, by się z nimi zapoznać. W ten sposób od problematyki regionalnej i uczelnianej (bo wszystko zaczęło się od prezentacji uczelni i regionu) przez medyczną i społeczną (taki charakter miał referat prof. Chorążego) doszliśmy do medycznych „inspiracji” w języku potocznym, języku prasy i polityki. Potem była już tylko problematyka ściśle profesjonalna, bezpośrednio interesująca redaktorów. Trzej doświadczeni białostoccy dziennikarze – Zbigniew Nikitorowicz, Janusz Niczyporowicz i Jan Oniszczuk – zaprezentowali wykłady (z elementami warsztatowymi) dotyczące różnych form dziennikarskich: wywiadu, reportażu i publicystyki. Nie tyko wykładali, ale także dzielili się doświadczeniami z własnej kariery dziennikarskiej. Potem dr Tomasz Korpysz (UW) zajął uczestnikom czas warsztatami z zakresu kultury języka, a dokładnie – odmianą nazwisk w języku polskim oraz związkiem zgody w zdaniu. Zajęcia językoznawcy zostały przez uczestników ocenione najwyżej.

Wśród materiałów promocyjnych

Uczelnianym gazetom przypisuje się różne role. Ulegają one zmianom wraz z rozwojem uczelni, a także – wraz z poglądami władz na zadania czasopisma. Generalnie można powiedzieć, że gazeta powinna być nośnikiem informacji wewnątrz szkoły, w tym przekazem od rektora (i innych władz) do społeczności oraz informacji odwrotnej, tj. od społeczności do władz. W tym sensie gazeta bierze udział w kształtowaniu public relations. Umieszczenie jej w takim dziale jest jak najbardziej na miejscu. Jakże często studenci nie znają nazwisk rektorów, a jeszcze częściej dziekanów wydziałów innych niż własny. Często rektorzy wymagają od gazety pełnienia funkcji reprezentacyjnych. Egzemplarze czasopisma bywają uzupełnieniem teczek konferencyjnych, dostają je wraz z innymi materiałami promocyjnymi goście uczelni. Skrajnym przykładem takiej postawy wobec gazety są kolorowe, mocno lakierowane i ilustrowane czasopisma, które nie niosą żadnej – poza reprezentacyjną – treści. Zdarza się, że czasopismo próbuje być czymś więcej niż tylko wewnętrznym nośnikiem informacji, np. usiłuje integrować wokół uczelni środowiska artystyczne czy kulturalne (np. opolski „Indeks”). Zazwyczaj jest też nośnikiem informacji z ministerstwa i innych ogólnopolskich gremiów decydujących o szkolnictwie wyższym i nauce.

Rzadko zdarza się, że gazeta uczelniana stara się – i ma na to zgodę rektora – być niezależnym medium akademickim. W tej sytuacji mogłaby spełniać w uczelni znacznie większą, bardziej kreatywną i pozytywną funkcję. Ograniczenia narzucają często nie tylko władze, ale i zwyczaje panujące w uczelniach. Profesorom nie można odmawiać. Dlatego np. relacje z konferencji ograniczają się do grzecznościowych formułek (do tego rozwlekłych), w ogóle nie informując o treści naukowej takich przedsięwzięć. Dlatego słowa „rektor”, „uczelnia”, „wydział”, „dziekan” pisane są zwykle wielką literą, wbrew słownikowi ortograficznemu. Na pewno nie można tego faktu przypisać tylko brakowi wiedzy redaktorów (te same błędy są nagminne w materiałach przygotowanych prze biura PR). Źle świadczą one o uczelniach, o władzach szkół wyższych, które na takie językowe nadużycia i błędy się godzą, a często – jak wiem od dziennikarzy akademickich i pracowników biur promocji – narzucają je redaktorom.

Zaufać kompetencjom

W uczelniach zbliża się czas wyborów rektorskich. To dla redaktorów gazet akademickich okres kłopotliwy. Zależność od władz szkół wyższych wyjątkowo daje się we znaki. Nie zawsze uda się stworzyć wszystkim kandydatom na rektora obiektywnie równe warunki do prezentacji poglądów. A zgadnijcie Państwo, kto będzie miał lepsze warunki: urzędujący rektor, który nadzoruje gazetę, czy też jego konkurent? No, chyba że bezpośrednim konkurentem jest prorektor, nadzorujący pracę czasopisma, a rektor nie zdążył mu odebrać kompetencji w kwestii zarządzania gazetą... Władza lubi zmieniać składy redakcji czasopism, które jej podlegają. Ostatnio stało się tak w kilku uczelniach państwowych. Czy przypadkiem zbliżające się wybory rektorskie nie były główną przyczyną tych zmian? Na szczęście zjawisko to nie jest powszechne. Znakomitym przykładem jest „Głos Uczelni” Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, od 15 lat redagowany przez ten sam zespół.

Po co te wszystkie uwagi? Ano po to, żeby zachęcić dziennikarzy akademickich do szkolenia. Nie tylko w zakresie redagowania gazety czy pisania informacji, ale także w zakresie PR. Również po to, by władzom uczelni uzmysłowić, że warto mieć dobrze wykształconych redaktorów i zaufać ich kompetencjom. Dobrze zrobiona gazeta, interesująca, wszechstronna i bez błędów ortograficznych (wymienione wcześniej błędy, jakiż to fatalny przykład dla studentów!) lepiej się przysłuży uczelni, budując jej wspólnotę, universitas, niż usłużna, niesamodzielna broszurka.

Fot. Piotr Kieraciński