Prywatne znaczy złe?

Jerzy Malec


W ostatnich dniach na stronie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego ukazał się projekt nowelizacji ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym wraz z Kierunkami nowelizacji tej ustawy oraz ustawy o stopniach i tytule naukowym. Ministerstwo uznało za wskazane skonsultować ów projekt przed jego ogłoszeniem tylko z jedną z dwóch powołanych do życia obowiązującą ustawą konferencji – Konferencją Rektorów Akademickich Szkół Polskich. Trudno się dziwić, bowiem projekt uderza w wyższe szkolnictwo niepubliczne w sposób dotąd niepraktykowany. Jeżeli jego zapisy miałyby wejść w życie, co – mam nadzieję – nie nastąpi, znaczna liczba uczelni z tego sektora zakończyłaby w niedługim czasie swą działalność. Uważam, że szkół wyższych w Polsce jest zbyt wiele, jestem jednak przeświadczony, że nie decyzje administracyjne, lecz prawa wolnej konkurencji powinny decydować o być lub nie być tych placówek.

Projekt nowelizacji ustawy zapewnia znacznie lepsze niż dotąd warunki funkcjonowania dużym uczelniom akademickim. Nie mam nic przeciwko temu, uważam, że inwestowanie w ten sektor szkolnictwa wyższego może w istotny sposób wpłynąć na podniesienie prestiżu naszych uczelni na świecie. Nie należy jednak dążyć do monopolizowania przez nie niektórych form kształcenia wprowadzonych na podstawie procesu bolońskiego. Mam na myśli studia doktoranckie, czyli trzeci stopień edukacji, który mógłby odtąd być prowadzony wyłącznie przez uczelnie z uprawnieniami do habilitowania (dotąd wystarczały dwa uprawnienia do doktoryzowania). Także ograniczenie możliwości prowadzenia kształcenia poza siedzibą szkoły do tzw. pełnych uniwersytetów oraz zezwolenie uczelniom z prawem do habilitacji na nieograniczone prowadzenie działalności dydaktycznej na terenie województwa, w którym znajduje się siedziba szkoły wyższej – to chyba zbyt wiele.

Jaki jest natomiast stosunek resortu do wyższego szkolnictwa niepublicznego? W moim odczuciu sprowadza się on do maksymy: wszystko, co prywatne, to złe, a co najmniej podejrzane. Żeby nie być gołosłownym, przytoczę kilka najbardziej charakterystycznych przykładów zaczerpniętych z projektu.

W art. 20 ust. 4 przyznaje się ministrowi prawo do decydowania o odmowie udzielenia pozwolenia w przypadku, gdy „za utworzeniem uczelni nie przemawiają dostateczne potrzeby społeczne lub gospodarcze”. Dodam, że odnosi się to wyłącznie do uczelni niepublicznych. W dołączonych „Kierunkach nowelizacji” uzasadnia się to ograniczeniem „nadmiernej komercyjności w działalności szkół niepublicznych” oraz walką z konkurencją, bowiem powodem odmowy może być np. istnienie tamże uczelni o pokrywającym się profilu kształcenia (sic!).

W art. 101a wprowadzono zapis o obowiązku tworzenia przez placówkę niepubliczną funduszu gwarancyjnego ze środków w połowie przekazywanych przez założyciela, w połowie zaś pochodzących z odpisów z przychodu w wysokości 2 mln zł. Ma to zostać zrealizowane do 30 czerwca 2010. Nie precyzuje się zarazem, czy odnosi się to do uczelni nowo tworzonych, czy także już istniejących. A to istotna różnica, bowiem może spowodować upadek małych, a często renomowanych szkół wyższych. Dodam, że przepis ten w proponowanym brzmieniu jest niekonstytucyjny.

W rozdz. Poprawa statusu materialnego i społecznego pracowników szkolnictwa wyższego dokumentu Kierunki nowelizacji czytamy o instytucji „stanu spoczynku profesorów”, dającej prawo do dodatkowego uposażenia, niezależnie od emerytury lub renty. W pełni to popieram. Gdy jednak zajrzymy do ustawy, okaże się, że przywilej jest zarezerwowany wyłącznie dla profesorów uczelni publicznych, i to niezależnie od posiadania tytułu naukowego.

Z art. 163 usunięto trzy słowa. Mowa jest tam o równowadze liczby studentów studiów stacjonarnych i niestacjonarnych w uczelni. W dotychczasowym brzmieniu odnosiło się to wyłącznie do placówek publicznych i było podyktowane zamiarem ograniczenia nadmiernego rekrutowania na płatne studia, co prowadziło niekiedy do obniżenia jakości kształcenia. Resort usunął słowa „w uczelni publicznej”. W sytuacji, gdy większość szkół niepublicznych kształci głównie na studiach niestacjonarnych, jest to dla nich kolejny „gwóźdź do trumny”.

W art. 196 ust. 1 możemy z kolei przeczytać, że studia doktoranckie mogą podjąć także osoby, które ukończyły „studia licencjackie z wynikiem bardzo dobrym oraz zaliczyły dwa semestry studiów magisterskich ze średnią ocen nie mniejszą niż 4,8”. Można to skitować: „nie matura, lecz chęć szczera”. Jak się to jednak ma do jakości kształcenia, podnoszenia poprzeczki itp. haseł płynących z tekstu „Kierunków nowelizacji”?

Przykłady można by mnożyć. Projekt m.in. przyznaje ministrowi prawo do ustalania warunków odpłatności za studia w uczelniach niepublicznych, co jest sprzeczne z konstytucją. W ustawie o stopniach naukowych i tytule naukowym wprowadza się uznanie stopnia doktora habilitowanego za wystarczającą przesłankę do uzyskania tytułu naukowego profesora oraz rozszerza kompetencje naukowe doktora habilitowanego na obszar całej dziedziny danej nauki itd., itp.

Z przedstawionych ministerstwu przez KRZaSP propozycji nowelizacyjnych nie wykorzystano prawie nic, a złożyliśmy je na ręce Pana Ministra bodaj jako pierwsi, jesienią ub.r. Chciałbym, aby nowelizacja Prawa o szkolnictwie wyższym polepszała sytuację wszystkich uczelni, a jedynym kryterium rozróżnienia był poziom kształcenia, nie zaś charakter własności.