Polska to moja bratnia dusza

Rozmowa z prof. Timothym Snyderem, amerykańskim historykiem


Chcę zrozumieć dramaty – mówi Timothy Snyder, amerykański historyk i profesor Uniwersytetu Yale, który w grudniu 1981 roku próbował dociec, co takiego stało się w Polsce, że szpalty gazet pełne są zdjęć ośnieżonych transporterów opancerzonych. Uczony został laureatem konkursu „Pro historia Polonorum”, rozstrzygniętego w czasie I Kongresu Zagranicznych Badaczy Dziejów Polski. Główną nagrodą za najlepszą książkę dotyczącą historii Polski wydaną w języku obcym w latach 2002−06 była statuetka Galla Anonima.

Książka jest biografią Henryka Józewskiego, jednego z twórców polityki polskiej wobec Ukrainy przed wojną oraz działacza podziemia i wywiadowcy w czasie II wojny światowej. Za kilka miesięcy ukaże się polski przekład pracy Szkice z tajnej wojny. Polskiego artysty misja wyzwolenia Ukrainy Sowieckiej. Timothy Snyder jest również autorem publikacji The reconstruction of Nation: Poland, Lithuania, Belarus, 1569−1999, której polskie tłumaczenie ukazało się w grudniu ub.r. nakładem wydawnictwa „Pogranicze” jako Rekonstrukcja narodów.

W Pańskim obszarze zainteresowań znajdują się masakry na Wołyniu w 1943 roku, dramaty powstania warszawskiego, majstersztyki Józewskiego i tajemnice Habsburgów żywieckich. Czy Ameryka Północna jest tak nudnym krajem, że musiał Pan szukać natchnienia na ziemi zbrukanej krwią walk bratobójczych?

– Profesor Jerzy Jedlicki, polski promotor moich prac, napisał kiedyś na okładce „Nowych Książek”, że z powodu mojego bezrobocia w USA zająłem się analizą spraw europejskich. I jest w tym cień prawdy, gdyż po ukończeniu Oksfordu i zdobyciu tytułu doktora długo nie mogłem znaleźć pracy w Stanach i wyjechałem do Europy. Przez kilka lat mieszkałem w Warszawie, Pradze i Wiedniu, uczyłem się języków, poznawałem ludzi i historię. Pokochałem ten świat i dlatego staram się go zrozumieć.

Chce Pan zrozumieć, jak możliwe są czystki etniczne, holocaust, gułag? A może bardziej interesuje Pana kondycja ludzka, jej kruchość czy raczej monstrualność?

– Interesuje mnie związek między polityką a wydarzeniami. Nie pytam o kondycję człowieka, bo człowiek zawsze jest taki sam i musimy zdawać sobie sprawę, że ludzie są zdolni do wielu zbrodni. Mnie interesuje, dlaczego tacy ludzie i takie instytucje czy organizacje, w takim, a nie innym miejscu, pozwalają, by taki dramat czy masakra się stały. Chcę zrozumieć, gdzie popełniony został błąd, co się stało, że zawiodły mechanizmy, które miały powstrzymać ludzi przed popełnieniem kolejnych zbrodni. Na Wołyniu dramat rozpoczął się od zniszczenia praworządnych polskich instytucji. Potem przyszli Sowieci i Niemcy, którzy pokazali, że wszystko jest możliwe.

Przewodniczący kapituły, prof. Andrzej Banach, podając powody, dla których Pańska praca zwyciężyła w konkursie, powiedział, że charakteryzuje ją kapitalne wykorzystanie źródeł oraz szerokość i głębokość spojrzenia na historię Polski i Ukrainy. Czym Pana zauroczył Józewski?

– Tu nie chodzi o samą postać Józewskiego. Cała moja przygoda rozpoczęła się od pragnienia zrozumienia Polski jako takiej. Po wielu badaniach i przesiedzeniu wielu tygodni w archiwach doszedłem do konkluzji, że nie zrozumiem Polski, póki nie zrozumiem Ukrainy. Z kolei nie byłem w stanie zrozumieć tragedii wołyńskiej nie analizując postaci Józewskiego, który prowadził tam politykę. Jego metody postępowania były dla mnie tak intrygujące, że musiałem przyjrzeć się jego wizji świata, motywom i mechanizmom postępowania. Tak długo wyjaśniałem sobie tę postawę, aż w końcu zrozumiałem, że na Wołyniu Józewski prowadził politykę zagraniczną, a nie krajową i to odkrycie stało się na tyle inspirujące, że postanowiłem napisać jego biografię.

Zna Pan już wszystkie odpowiedzi dotyczące historii Józewskiego?

– Historyk, który odpowiada na wszelkie pytania, jest dla mnie podejrzaną personą. Zawsze rozpoczynam pracę od postawienia pytań, które w miarę zaangażowania w nią okazują się niewłaściwe, bowiem pytanie jest funkcją tego, co wiadomo, a jak się więcej wie, to się rozumie, że należy postawić inne pytanie. Jako historyk znam bardzo niewiele odpowiedzi. Wciąż zadaję pytania, które zmieniają się wraz z moją wiedzą i zrozumieniem.

Pisanie książek, artykułów pomaga Panu zrozumieć rzeczywistość historyczną?

– Tak. Nie jestem w stanie napisać niczego, jeśli do końca nie przedyskutowałem i nie zrozumiałem danego zjawiska czy procesu.

W jaki sposób dyskutuje Pan z polskimi historykami?

– Raczej prowadzę spór z samym sobą, z własnymi myślami, bo w Polsce nie miałem jeszcze okazji, by solidnie porozmawiać. W Polsce krąży stereotyp, że obcokrajowiec ma swoje interpretacje, a my, czyli Polacy, znamy fakty. Ale, na szczęście, nie wszyscy historycy są więźniami takich stereotypów, choć przyznam szczerze, że udało mi się spotkać małostkowych badaczy, którzy całą swoją uwagę skupili na błędzie drukarskim.

Czuje się Pan w Polsce jak persona non grata?

– Nie, absolutnie nie. Zwłaszcza w archiwach czuję się – za sprawą cudownych archiwistek – wspaniale. Polska jest – mówiąc językiem Ani z Zielonego Wzgórza – moją bratnią duszą, ale nie jest to kraj, do którego dochodzi się drogą racjonalną. Tu, żeby spędzać czas, trzeba poświęcić część własnego życia, bo Polska jest krajem wymagającym, to jest wymaga ostrej pracy pewnej części ducha.

Czy amerykańska polityka naukowo−finansowa zachęca ludzi do zrozumienia tego fenomenu polskiej duszy?

– Oficjalne zainteresowanie Polską nie wykazuje tendencji wzrostowych. Każdy wie, że Polska jest naszym sojusznikiem wojskowym, ale nic konkretnego z tego faktu nie wynika. Są oczywiście jakieś stypendia i programy badawcze przeznaczone dla Europy Wschodniej, ale nie spotkałem w swoim życiu Amerykanina, który zająłby się problematyką polską ze względu na profity finansowe.

Czy byłby Pan w stanie napisać książkę nie wyjeżdżając z USA?

– Wykluczone. Każdy rozdział książki jest świadectwem przedzierania się przez kolejne dokumenty archiwalne. To, że nie jestem Polakiem, pomaga mi zachować równowagę badawczą.

Rozmawiała Jola Workowska