Drażliwa sprawa nazwy
Ewolucję systemów szkolnictwa wyższego w krajach europejskich charakteryzują obecnie dwa procesy. Pierwszy z nich, określany często jako Proces Boloński, ma m.in. na celu osiągnięcie pewnego stopnia harmonizacji lub co najmniej transparentności i porównywalności systemów funkcjonujących w poszczególnych krajach. Drugi z obserwowanych procesów to dywersyfikacja szkolnictwa wyższego w każdym z krajów uczestniczących w Procesie Bolońskim. Wynika ona z konieczności dostosowania oferty edukacyjnej do coraz bardziej zróżnicowanych i zmieniających się potrzeb odbiorców usług edukacyjnych w warunkach masowego kształcenia na poziomie wyższym, co z kolei rodzi potrzebę istnienia różnego typu szkół wyższych. W tych warunkach pojawia się dążenie do dokonania klasyfikacji uczelni, a zwłaszcza jasnego określenia, które z nich mogą być nazywane uniwersytetami lub uczelniami uniwersyteckimi.
Zagadnienie to stało się przedmiotem dyskusji na forum międzynarodowym w związku z planowaną nowelizacją statutu European University Association – stowarzyszenia zrzeszającego europejskie uczelnie uniwersyteckie. Przypomnijmy, że warunkiem ubiegania się o członkostwo EUA, czyli kryterium uniwersyteckości, jest prawo do doktoryzowania i efektywne korzystanie z niego w postaci wypromowania odpowiedniej liczby doktorów.
To proste kryterium, zaadaptowane także w znacznym stopniu przy konstrukcji regulaminu, a następnie statutu KRASP, wzbudza jednak wątpliwości. Zasadnicze zastrzeżenia, wysuwane m.in. przez przedstawicieli środowiska akademickiego Niemiec i Wielkiej Brytanii, związane są z obserwacją, że istnieje wiele uczelni – np. niektóre z niemieckich Fachhochschulen – które, nie mając formalnie prawa nadawania stopnia doktora, uczestniczą w dziesiątkach europejskich programów badawczych i prowadzą badania na światowym poziomie w wielu dziedzinach nauki. Z drugiej strony istnieją uczelnie mające formalnie prawo do nadawania stopnia doktora, których spektrum działalności oraz wkład w rozwój wiedzy i kształcenie wysoko wykwalifikowanych kadr jest nieporównywalnie mniejszy. Inny argument przemawiający za zmianą kryteriów członkostwa w EUA (rozszerzeniem „definicji” uniwersytetu) wynika z zamysłu, aby EUA, przez zwiększenie liczby członków, mogło jeszcze w większym stopniu kształtować politykę europejską w sprawach szkolnictwa wyższego. Przeciwnicy takiej zmiany argumentują z kolei, że zbytnie rozluźnienie kryteriów członkostwa w EUA może doprowadzić do rozpadu stowarzyszenia i wyodrębnienia się organizacji zrzeszającej „prawdziwe” uniwersytety – uczelnie o charakterze elitarnym.
Rozstrzygnięcie dylematu, jak „zdefiniować” uniwersytet, jest m.in. zadaniem zespołu przygotowującego projekt zmian w statucie EUA, działającego pod przewodnictwem prof. Georga Wincklera, prezydenta EUA. Propozycja zespołu wynika z koncepcji nauczania opartego na badaniach naukowych. Zgodnie z tą koncepcją – obok uczelni realizujących w sposób efektywny kształcenie zwieńczone nadaniem stopnia doktora – o status członka EUA mogłyby się ubiegać także uczelnie, które spełniają określony zbiór innych warunków. Jako „substytut” prawa do nadawania stopnia doktora proponuje się: aktywny udział w kształceniu doktorantów w ramach formalnej współpracy z uczelnią mającą prawo do doktoryzowania, aktywny udział w europejskich programach badawczych oraz odpowiednia (znacząca) liczba osób posiadających stopień doktora wśród kadry nauczającej. Doprecyzowanie tego typu warunków byłoby zadaniem EUA Council. Utrzymana zostałaby ponadto obowiązująca obecnie zasada, że wniosek o członkostwo EUA wymaga poparcia krajowej konferencji rektorów, zrzeszającej uczelnie akademickie.
Także w naszym kraju od kilku lat zmagamy się z problemem nazewnictwa uczelni, a szczególnie dopuszczalności używania w nazwie słowa „uniwersytet”. Wprowadzona w Prawie o szkolnictwie wyższym klasyfikacja szkół wyższych o charakterze akademickim, wyróżniająca pięć typów uczelni, stała się powodem niepokojów w niektórych nowo utworzonych uniwersytetach, obawiających się utraty swej „nazwy”, a zarazem przedmiotem kontrowersji dotyczących interpretacji przyjętych kryteriów nazewnictwa – zwłaszcza w odniesieniu do „uniwersytetu przymiotnikowego”.
Jak drażliwa to sprawa wskazuje przedłożony niedawno przez ministra nauki i szkolnictwa wyższego projekt nowelizacji ustawy. Przewidziano w nim aż trzy warianty zapisów precyzujących zasady nazywania uczelni akademickich. Zapewne staną się one przedmiotem ożywionej dyskusji, co może pobudzić potrzebę konsolidacji uczelni.
Warto w związku z tym postawić pytanie: Czy potrzebna jest nam precyzyjna definicja uniwersytetu oraz warunków, które musi spełnić uczelnia, aby w nazwie mogła nosić słowo „uniwersytet”? Nie próbując udzielić odpowiedzi na tak postawione pytanie, pragnę zauważyć, że niezbyt „prestiżowe” nazwy, jak college, school, institute czy hochschule, nie przeszkadzają uczelniom osiągać szczytowych pozycji w międzynarodowych rankingach szkół wyższych – przykładem niech będą: Imperial College London, London School of Economics, Massachusetts Institute of Technology czy ETH Zurich. Jestem przekonany, że tak renomowane uczelnie polskie, jak SGGW, SGH czy politechniki, są dumne ze swych tradycyjnych nazw.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.