Po co uniwersytet?

Leszek Szaruga


Na spotkaniu z przedstawicielami KUL w roku 1979 w Częstochowie Jan Paweł II powiedział, iż uniwersytet „jest po to, żeby człowiek, który do niego przychodzi, który ma swój własny rozum (...) i pewien zasób doświadczenia życiowego, i pewne skrzydła ukryte w głowie i w sercu, żeby nauczył się myśleć sam. Uniwersytet jest po to, żeby wyzwolił ten potencjał umysłowy i potencjał duchowy człowieka, żeby pomógł w jego wyzwoleniu się. Ale to wyzwolenie jest aktem własnym, aktem osobowym człowieka. Oczywiście we wspólnocie. (...) Otóż w tym wszystkim (...) staje się jasne, że uniwersytet wtedy spełnia swój własny cel, jeżeli w określonej wspólnocie ludzi za pomocą środków o charakterze naukowo−twórczym, naukowo−badawczym prowadzi do tego, że się rozwija człowiek, że się wyzwala jego potencjał duchowy, wszechstronny: myśli, woli, serca, formacja całego człowieka. (...) Droga uniwersytetu, droga społeczeństwa ludzkiego, droga narodu i droga ludzkości to jest droga do wyzwalania człowieczeństwa, tego wielkiego potencjału ducha ludzkiego, umysłu, woli, serca. (...) Otóż jeżeli to wszystko (...) mamy przed oczyma, to wówczas rozumiemy, dlaczego uniwersytet, przynajmniej uniwersytet europejski, uniwersytet w pewnym sensie nowożytny, ma swoją genealogię wspólną z Kościołem. Bo w pewnym sensie o to samo chodzi i Kościołowi, i uniwersytetowi. (...) Celem uniwersytetu jest wiedza, jest mądrość. Celem Kościoła jest zbawienie, jest Ewangelia, jest porządek miłości, porządek nadprzyrodzony. Te dwa porządki doskonale rozróżnia św. Tomasz. One się (...) nie utożsamiają, one się dopełniają”.

Nie przywoływałbym tych słów, gdyby nie wydarzenie, którego byłem zdumionym świadkiem. A dotyczyło ono kierowniczej roli... Szefa Katedry. Ogłosił on mianowicie, że będzie sprawdzał prace zwracając uwagę na dwa kryteria: zgodność z polską racją stanu i zgodność z ortodoksją Kościoła katolickiego. Przy czym nie chodzi tu tylko o prace przez niego „prowadzone”, ale także prace – magisterskie i doktorskie – którymi kierują inni pracownicy naukowi katedry, w tym samodzielni. Gdybym tego nie słyszał, nie uwierzyłbym. Tym bardziej że w żadnym wypadku nie chodzi tu o prace teologiczne, gdzie drugie z przywołanych kryteriów miałoby jakiś sens, gdyby Szef Katedry był w tej dziedzinie profesjonalistą (nie jest). Od dawna nie byłem tak zdumiony, gdyż za mego świadomego życia z niczym podobnym – nawet w „marksistowskim” czasie – się nie spotkałem.

Zdumienie moje jeszcze wzrosło, gdy Szef Katedry, tym razem w roli recenzenta pracy magisterskiej, zaproponował (wpisując to do formularza recenzyjnego) pozytywną ocenę „warunkową”. Warunkiem było... wniesienie sugerowanych przez niego zmian w treści pracy, co zresztą okazało się niemożliwe ze względów formalnych, gdyż na szczęście obecnie dokonuje się dokumentacji elektronicznej przed obroną, w momencie zaakceptowania pracy przez promotora. Ostatecznie praca została przezeń, ale z zastrzeżeniami wniesionymi pisemnie do protokołu egzaminu, oceniona pozytywnie. Po obronie świeżo upieczony magister skomentował rzecz jednoznacznie: „Czułem się, jakby mi ktoś kazał dopisywać cytat z Lenina czy złożyć hołd rewolucji”.

Ludzie w tej sytuacji unikają konfliktów, to w końcu od Szefa Katedry zależy ich zatrudnienie. Gorzej, że temu terrorowi poddają się też samodzielni pracownicy naukowi – wszak prace, którymi kierują, należą do ich dorobku i kompromisy w tej dziedzinie są czymś niezwykle niebezpiecznym i w gruncie rzeczy demoralizującym. Gdy się dowiedziałem, że przedkładają, na jego żądanie, Szefowi Katedry konspekty prowadzonych przez siebie prac doktorskich i że od jego akceptacji zależy, czy praca w ogóle będzie pisana, ręce mi opadły. Również jego rzucona publicznie uwaga, iż student jest „za głupi”, by napisać standardową – choć owszem, poświęconą drażliwym kwestiom konfliktów narodowościowych – pracę magisterską, wydała mi się wyrazem arogancji i zasługuje co najmniej na naganę.

Ponieważ jestem człowiekiem dość naiwnym, postanowiłem sprawdzić kompetencje i dorobek naukowy Szefa Katedry, co w czasach wyszukiwarek komputerowych i coraz liczniejszych baz danych jest choć częściowo możliwe. W tym wypadku danych uzyskałem tyle, co kot napłakał. Jakieś prace redakcyjne, owszem, Szef Katedry ma w swoim dorobku. Habilitację uzyskał lat temu kilkanaście, ale od tego czasu rozwijał się, delikatnie rzecz ujmując, niespiesznie. Cóż, być może takie dane są mylące i trzeba by sięgnąć do bardziej zasobnych źródeł. Na razie jednak odnoszę wrażenie, że osoba, o której mowa, swoje frustracje i poczucie niedowartościowania rekompensuje sobie wzmacnianiem kręgosłupa ideologicznego i zaspokajaniem potrzeby władzy. Tym samym wspólnota, którą zarządza, poddana jest presji owej ideologii, co zdaje się niewiele mieć wspólnego z celami istnienia uniwersytetu, o których mowa w wystąpieniu papieża. Wręcz przeciwnie – owe cele unicestwia. Obawiam się, że w naszych uczelniach ludzi tego pokroju i tego rodzaju praktyki można spotkać stosunkowo często. Mierni, ale obdarzeni władzą, wydają się bezkarni. To, iż obniżają poziom nauczania, cenzurują cudze prace, nikogo nie wzrusza – tym bardziej że zainteresowani na ogół po prostu boją się te sprawy publicznie poruszać. Jak z czymś takim walczyć?