Jak się zdobywa publikacje?
Liczba i jakość publikacji (z reguły mierzona prestiżem czasopisma) jest ważnym składnikiem oceny każdego pracownika naukowego. Stąd przegląd „wydolności naukowej” pracowników akademickich co kilka lat jest regułą prawie w każdej uczelni. W kwietniu 2007 ten czas przyszedł na pracowników Wydziału Nauczycielskiego Politechniki Radomskiej. Na ręce dr. hab. Janusza Walaska (aktualnego dziekana, a także p.o. kierownika Katedry Edukacji Technicznej) wpłynęło sprawozdanie z działalności naukowej dr. inż. Leonarda Kowalczyka. Wśród ostatnio wydrukowanych prac figurowały w nim m.in. dwie publikacje w języku japońskim. Prof. Walasek (w którego katedrze zatrudniony jest adiunkt Kowalczyk), nigdy wcześniej nie słyszał o jakiejkolwiek współpracy naukowej z japońskimi kolegami. Zainteresował się więc tymi publikacjami i poprosił o reprinty. Otrzymał jedynie kserokopię pierwszej strony pracy, gdzie oprócz nazwiska swego podwładnego i nazwisk współautorów mógł jedynie zrozumieć słowa „Politechnika Radomska”. Ponieważ dr Kowalczyk nie był w stanie racjonalnie wytłumaczyć, jak taka współpraca naukowa z Japonią mogła się udać w tajemnicy przed wszystkimi i kiedy miała miejsce, dziekan jego wysiłek naukowy ocenił negatywnie.
SOKOLE OKO PROREKTORA
Rozżalony takim „szykanowaniem” adiunkt odwołał się w maju do prorektora ds. kadry i współpracy z zagranicą prof. Wojciecha Blajera. Ten, widząc w spisie publikacji za oceniany okres, oprócz japońskich, dwie inne publikacje zagraniczne w czasopiśmie amerykańskim, także poprosił ich autora o reprinty. Dostał jedynie kserokopie pierwszej strony obydwu prac, gdzie nazwisko dr. Kowalczyka i jego przynależność instytucjonalną wydrukowano grubszą czcionką. Coś go tknęło i wpisał tekst streszczenia prac do wyszukiwarki bazy prac naukowych SCOPUS, gdzie znajdują się informacje o publikacjach z ponad 14 tys. czasopism. Szybko okazało się, że wspomniane streszczenia to prace autorów greckich z lat 90. Nazwiska „Kowalczyk” w oryginalnych publikacjach nie ma...
Zbulwersowany odkryciem prof. Blajer sprawę przekazał rektorowi Mirosławowi Luftowi, który powiadomił rzecznika dyscyplinarnego i miejscową prokuraturę. Rzecznik, prof. Kazimierz Król, na początku lipca złożył formalny wniosek dyscyplinarny na ręce przewodniczącego Uczelnianej Komisji Dyscyplinarnej, prof. Ryszarda Świetlika, wnosząc o trzyletni zakaz wykonywania zawodu nauczycielskiego dla dr. Kowalczyka z powodu jego nierzetelności naukowej. Już niedługo, z początkiem nowego roku akademickiego, sprawa ta wejdzie w tryby uczelnianej Temidy. O wynikach będziemy informować.
Na temat tych prac rozmawiałem telefonicznie z dr. inż. Leonardem Kowalczykiem. Opowiedział, że kiedyś w sobotnie popołudnie, gdy samotnie pracował w swoim laboratorium, zjawiły się dwie osoby, w tym kobieta „o wschodnich rysach”. Powołując się na wspólnych znajomych naukowców, zaproponowano mu współpracę, polegającą na tym, że jeśli on da im swoje wyniki badań, to ponieważ oni pracują nad podobnym tematem, dołączą do tego własne badania i napiszą „wspólną” pracę. Uradowany możliwością publikacji swoich danych dr Kowalczyk przekazał nieznajomym wyniki swoich badań. Osoby te przyjeżdżały jeszcze kilkakrotnie – zawsze późnym popołudniem w soboty lub niedziele, kiedy on tylko sam był w laboratorium, dlatego nikt z kolegów ich nie widział. Po jakimś czasie otrzymał pocztą list, a w nim kserokopie tylko pierwszej strony „wspólnych” prac. Próby skomunikowania się z nieznajomymi zawiodły, bowiem zostawione mu adresy i telefony były fałszywe. I tyle może na ten temat powiedzieć. Żałuje, iż był tak naiwny...
Nie skomentuję tej opowieści, ale jeśli chodzi „o rozszyfrowanie” prac japońskich, sugeruję rektorowi Mirosławowi Luftowi, aby przesłał kserokopie tych pierwszych stron do Zakładu Japonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Jestem pewien, że pracownicy zakładu je przetłumaczą i odnajdą oryginalne publikacje w japońskiej bazie danych prac naukowych.
JAK ZOSTAĆ WSPÓŁAUTOREM?
W ostatnim numerze „Forum Akademickiego” (lipiec−sierpień 2007) na stronach 25−26 jest artykuł prof. Jerzego Ważnego Kto jest autorem? Wśród przedstawionych tam kombinacji, jak zostać współautorem nie zawsze swojej pracy, zabrakło metody, którą przedstawiam poniżej.
Dr Iwona Jóźwik swoją pracę magisterską z fizyki (Masowo−spektrometryczne badania reakcji jonowo−molekularnych przy zmieniających się ciśnieniach mieszanin gazowych) obroniła w 2001 r. w Instytucie Fizyki UMCS, pod kierownictwem dr. hab. Krzysztofa Bederskiego. Eksperymentalne wyniki tej pracy dr Bederski opublikował po angielsku w czasopiśmie międzynarodowym „Vacuum” w 2003 jako A high pressure mass spectrometric study of ion−molecule reactions of Ar+ with C3H6. O magistrantce słowa tam nie ma, mimo że mgr Jóźwik po skończeniu studiów podjęła pracę w Instytucie Fizyki Politechniki Lubelskiej (dyrektor: dr hab. inż. Jan Olchowik).
Stąd zapewne w roku 2004 w czasopiśmie „Molecular Physics Reports”, wydawanym po angielsku przez Komitet Fizyki PAN (red. nacz. prof. Narcyz Piślewski), ukazała się praca mgr Iwony Jóźwik i dr. hab. Jana Olchowika zatytułowana Mass−spectometric investigation of ion/molecule reactions in Ar+/ C3H6 mixture. Publikacja ta to ponowne przedstawienie wyników pracy magisterskiej z 2001 r. Mimo iż autorzy w bibliografii (ale nie w tekście pracy) wspominają, że badania wykonano w ramach pracy magisterskiej, to nigdzie nie wspomniano, że praca powstała w UMCS. Z przynależności instytucjonalnej wynika, że pracę wykonano w Politechnice Lubelskiej, co nie odpowiada prawdzie. Wcześniejsza praca dr. Bederskiego jest pominięta.
Mgr Krystian Cieślak pracę magisterską Pomiary w mikroświecie wykonał w Zakładzie Fizyki Matematycznej Instytutu Fizyki UMCS pod kierunkiem prof. dr. hab. Andrzeja Goździa i obronił ją w połowie 2004. Część dywagacji teoretycznych i badania doświadczalne z tej pracy (tzw. eksperyment dwuszczelinowy) zostały opublikowane w czasopiśmie z listy filadelfijskiej „Materials Science – Poland”, wydawanym we Wrocławiu (red. nacz. prof. Juliusz Sworakowski). Publikacja miała tytuł Analysis of the wave packet interference pattern in the Young experiment, autorami zaś byli: mgr Cieślak i dr hab. Jan Olchowik. W pracy brak słowa, iż to praca magisterska wykonana w UMCS, ale autorzy dziękują prof. Goździowi „za wsparcie i cenne rady”. Z przynależności instytucjonalnej wynika, że pracę wykonano w Politechnice Lubelskiej, co nie jest prawdziwe.
Mógłbym podać dalsze przykłady takiego „nabijania” sobie listy publikacji przez prof. Jana Olchowika, dopisującego się do obszernych streszczeń prac magisterskich podległych sobie młodych pracowników. Takie praktyki są nieetyczne i niegodne kandydata na profesora. Co więcej, deprawują młodych pracowników nauki, nie powinny być więc tolerowane przez władze rektorskie uczelni.
NAUKOWA WYDAJNOŚĆ DYREKTORA
Podobną, ale bardziej „wyrazistą” sprawą, jest kwestia dorobku naukowego dr. med. Leszka Markuszewskiego z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Sprawa ta odbiła się głośnym echem w łódzkim środowisku medycznym, a poruszył ją ponad 1,5 roku temu znany tamtejszy kardiolog, prof. Jan Goch.
Dr Markuszewski jest dyrektorem Centralnego Szpitala Weterana i zasłynął z tego, że po objęciu funkcji, w okresie 2003−05, został autorem i współautorem ponad 150 publikacji i doniesień naukowych. W jednym tylko roku 2005 miał współautorstwo 96 prac, a tylko w jednym numerze czasopisma „Ultrasonografia” w tymże roku ukazało się aż 25 prac dr. Markuszewskiego. Warto podkreślić, że 5 prac klinicznych to publikacje oparte na wynikach obronionych doktoratów. Niezależny ekspert napisał o nich, że: opisany cykl prac bazujących na wcześniej bronionych pracach doktorskich nasuwa poważne podejrzenia naruszenia zasad etyki, ustalania autorstwa, rzetelności prac naukowych i podstawowych obyczajów przyjętych w nauce.
Powołana przez rektora Uniwersytetu Medycznego prof. Andrzeja Lewińskiego, 10−osobowa komisja pod przewodnictwem prorektora ds. nauki prof. Pawła Liberskiego (do której weszli wszyscy dziekani), stwierdziła m.in.: Publikowano prace, gdzie – jak podejrzewano – zmieniono przynajmniej część danych klinicznych i eksperymentalnych. Komisja opiera swój wniosek na fakcie istnienia zbieżności, a zarazem różnic w opublikowanych wynikach i odnośnych pracach doktorskich. Pierwszym autorem zakwestionowanych prac jest dr L. Markuszewski. Do faktu fałszowania wyników przyznał się dr Drobiński, a dr Markuszewski zaprzeczył, że zdawał sobie z tego sprawę. Publikowano także prace, gdzie dr L. Markuszewski w ogóle nie uczestniczył w badaniach, natomiast dr Markuszewski stwierdził ogólny wkład w ostateczną wersję pracy. Uzyskano także oświadczenie, że dr L. Markuszewski, wykorzystując swoje stanowiska, wymuszał dopisywanie Go do powstających prac, grożąc zwolnieniem z pracy. Uzyskano stwierdzenia, że dr Markuszewski nakazywał przygotowywanie 1 oryginalnego maszynopisu miesięcznie, co musi się wiązać z wątpliwościami co do ich rzetelności. Dr Markuszewski stanowczo zaprzeczał tym stwierdzeniom, podkreślając, że pochodzą one od osób, które legitymowały się niskim dorobkiem i ostatecznie zwolniły się z pracy.
Komisja zwróciła także uwagę na fakt bardzo znacznego przyrostu liczby publikacji naukowych z bardzo różnych, niekiedy odległych, dziedzin medycyny, od czasu kiedy dr L. Markuszewski został dyrektorem szpitala. Na koniec stwierdzono wytłuszczonym drukiem: Członkowie Komisji wyrażają opinię, że osoba, na której spoczywa udokumentowany zarzut naruszenia dobrych obyczajów w nauce i podejrzenie innych poważnych nieprawidłowości, nie powinna pełnić funkcji kierowniczych w społeczności akademickiej. Przemawia za tym zarówno potrzeba utrzymania dobrego imienia Uczelni, obowiązek wychowawczy względem studentów i pracowników, a także potrzeba właściwej współpracy z kierownikami klinik.
Dziś minął rok od tych mocnych stwierdzeń Komisji Rektorskiej. Dr med. Leszek Markuszewski nadal jest dyrektorem szpitala i nawet wybrano go na Łodzianina Roku 2006. Chodzą słuchy, że będzie się habilitować z kardiologii w Akademii Medycznej w Lublinie. Działań dyscyplinarnych w uczelni nie podjęto, bo zostały przedawnione. Rektor Lewiński powołał jeszcze dwie inne komisje i można powiedzieć, iż sprawie skutecznie „ukręcono łeb”.