Nauki zielonego tygrysa

Przemysław Urbańczyk


Otwartość, podobieństwo doświadczeń historycznych, a nawet zbliżony typ poczucia humoru z pewnością ułatwiają ćwierci miliona Polaków aklimatyzację w Irlandii. Przyciąga ich tam też reputacja najbardziej dynamicznego kraju w Europie, którego rządy, bez względu na zmiany wiodącej partii, koncentrują się na wyzwaniach dającej się przewidzieć przyszłości.

Znaczącym dowodem progresywnego myślenia jest „wędrujące” po kraju Narodowe Forum na rzecz Europy, którego niedawne posiedzenie na Zamku Dublińskim poświęcone było europejskim wymiarom badań naukowych. Przebieg obrad mógł przyprawić o zawrót głowy przybysza ze środkowoeuropejskiej prowincji.

Nie chodzi tylko o to, że z całą powagą traktuje się tam Strategię Lizbońską z 2000 r. i barcelońskie zalecenie (z 2003) szybkiego osiągania pułapu wydatków na badania naukowe i rozwój w wysokości 3 proc. PKB. Nie kwestionował tego celu nikt z obecnych przedstawicieli wszystkich liczących się sił politycznych, nie mówiąc o reprezentantach środowisk naukowych. Ważniejszy był merytoryczny poziom dyskusji polityków z naukowcami. Ze smutkiem muszę stwierdzić, że było to jaskrawe przeciwieństwo tego, co można usłyszeć i przeczytać w Polsce.

Wręcz przeciwnie

Oto garść znaczących cytatów ze wstępnych założeń spotkania:

Każdy system odgórnego podejmowania decyzji będzie bez wątpienia zbyt powolny i przyciężkawy, aby zapewnić sukces. Badaczom musi być zapewniona możliwość poszukiwania własnej drogi. W Polsce od kilku lat realizowana jest natomiast strategia ponownej centralizacji wszystkich możliwych decyzji. W zapomnienie odszedł wybierany niegdyś przez środowiska badawcze Komitet Badań Naukowych, a kolejni ministrowie, wyciągani z politycznego kapelusza, są coraz bardziej przekonani, że to ministerialni urzędnicy najlepiej wiedzą, czego potrzeba polskiej nauce.

Dziesięć lat temu uważano w Irlandii, że badania naukowe pozwalają badaczom realizować własne interesy. Teraz uważa się je za kluczowy składnik rozwoju... mechanizm, który zapewni długoterminowe zainteresowanie zagranicznych inwestorów i uczyni lokalne przedsiębiorstwa bardziej konkurencyjnymi na światowych rynkach. W Polsce, poza grzecznościowymi deklaracjami kolejnych premierów, prowadzi się faktyczną politykę finansowej marginalizacji nauki.

Kluczowa jest „kwestia mobilności naukowców”, która zwiększa dynamikę i jakość osiąganych wyników. W Polsce wciąż pokutuje starożytny model wiązania kariery naukowej w jednej placówce – od magisterium do emerytury.

Priorytetowym „celem jest podwojenie liczby doktoratów”. W Polsce likwiduje się lub przynajmniej redukuje stypendia doktoranckie, a głodowe pensje najmłodszych pracowników nauki sprawiają, że część z nich nie wytrzymuje tego poniżenia lub, dorabiając na boku, traci długie lata na pokonanie pierwszego stopnia kariery akademickiej.

Ustalając priorytety „nie możemy zbyt zawężać perspektywy i musimy zachować szerokie pole działania. W Polsce zwycięża przekonanie, że trzeba się skupić tylko na kierunkach modnych i dziedzinach, które zapewniają szybkie przełożenie na zyski rynkowe.

Badania naukowe stanowią kamień węgielny gospodarki opartej na wiedzy i zadecydują o przyszłej pomyślności Europy. W Polsce dominuje wciąż popularna opinia o naukowcach jako nieszkodliwych hobbystach, których utrzymywanie niepotrzebnie obciąża budżet państwa, który wszak powinien się troszczyć głównie o sferę produkcyjną i socjalną.

Równie interesujące wątki przyniosła dyskusja plenarna:

Konieczna jest niezależna kontrola wykorzystywania pieniędzy przeznaczanych na naukę (Stowarzyszenie Regionów Irlandzkich). Należy zmniejszać biurokrację i deregulować zarządzanie nauką (Stowarzyszenie Rolników Irlandzkich). W Polsce rząd pielęgnuje przekonanie o własnej nieomylności, uznając za polityczną agresję każdą próbę zewnętrznej kontroli.

Bez elit kraj ulegnie marginalizacji tracąc innowacyjność (dyrektor Irlandzkiej Fundacji Nauki). W Polsce elity stały się ostatnio celem sterowanych odgórnie niewybrednych ataków, witanych z radością przez zakompleksione masy.

Są granice upraszczania procesu studiowania i uzyskiwania doktoratów (dyrektor IFN). W Polsce uznano, że najlepiej będzie znosić wszelkie bariery kolejnych etapów zdobywania specjalistycznej wiedzy. Wprowadzono amnestię maturalną, zlikwidowano egzaminy na studia, planuje się likwidację prac magisterskich i obniżenie wymagań stawianych przed doktorantami.

Lusterka wsteczne

Prawdziwym szokiem było dla mnie podsumowanie obrad wygłoszone przez Michaela Martina, odpowiadającego za współpracę europejską ministra przedsiębiorczości, handlu i zatrudnienia. Zanim bowiem przeszedł do wszystkich bio−, techno− i info−, zaczął od twierdzenia, że jednym z głównych „priorytetów powinny być nauki humanistyczne i społeczne”. A przecież w Polsce humaniści są ledwie tolerowani, bo nie tylko nie dostarczają produktów przeliczalnych na złotówki, ale jeszcze ciągle mają do rządzących jakieś pretensje, z którymi obnoszą się po mediach. Ostatnio zaś, znany socjolog Ludwik Dorn, po wyczerpujących zapewne badaniach, ustalił, że humaniści są politycznie mocno podejrzani, bo mają z definicji ciągoty lewicowe.

Minister Martin zakończył wystąpienie uwagą o „najwyższej randze jakości anonimowego recenzowania i przejrzystości” wszelkich systemów oceniania. Tymczasem polskie placówki naukowe starannie pielęgnują mentalność pani Dulskiej, uważając wszelkie próby rozszerzenia gremiów decydujących o podziale środków i o polityce kadrowej za zamach na niezależność nauki, utożsamianą z wsobnym zarządzaniem. W rozmaitych radach naukowych zasiadają więc ludzie, którzy przez dziesięciolecia obracają się tylko w jednym środowisku. Uwikłani w „podwórkowe” konflikty, zazdrośnie bronią swoich malutkich przywilejów.

W Irlandii trend jest dokładnie odwrotny i likwidowanie wszelkich względów pozamerytorycznych jest absolutnym priorytetem, co może przybierać formy wręcz skrajne. Przykładem tego jest komisja, która decyduje o przyznawaniu rządowych stypendiów podoktorskich w zakresie nauk humanistycznych i społecznych. To, że na jej czele postawiono Polaka, jest zapewne przypadkiem. Na pewno nie jest jednak przypadkiem, że wśród 17 członków komisji nie ma nikogo, kto pracuje w Irlandii, a jeszcze każdy musi pisemnie zadeklarować brak jakiejkolwiek znajomości z recenzowanym kandydatem do tych lukratywnych stypendiów. (W tym roku, po raz pierwszy pojawiły się wśród nich polskie nazwiska.)

Wyświechtane ostatnio przez naszych polityków słowo „porażające” jest chyba najlepszą oceną tej konfrontacji dwóch przeciwstawnych poglądów na rolę i przyszłość nauki na dwóch przeciwnych krańcach Unii Europejskiej.

Pociąg wiozący zielone irlandzkie tygrysy zwiększa właśnie szybkość, a maszyniści wpatrzeni są w odległy horyzont. Pociąg z wielkim napisem „Nauka Polska” obwieszony jest biało−czerwonymi flagami i ma potężny gwizdek, ale posuwa się naprzód powolutku, bo maszyniści wpatrzeni są głównie w lusterka wsteczne. Skutki tej różnicy szybko przełożą się na różnice w tempie rozwoju obu krajów.

Prof. dr hab. Przemysław Urbańczyk, archeolog, pracuje w Instytucie Archeologii i Etnologii PAN w Warszawie.