Iść w zaparte...
Miło mi donieść, że 21 maja br. odbyło się długo oczekiwane posiedzenie Rady Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego. Przedstawiono na nim ponownie opinie o pracy doktorskiej mgr Sławomira Owczarskiego, rektora Wyższej Szkoły Kupieckiej w Łodzi (aby zrozumieć, dlaczego ponownie recenzowano ten doktorat – patrz: Doktorat po kupiecku, „FA” 06/2006). Recenzentami byli: prof. dr hab. Jerzy Witold Schroeder z Katedry Handlu Międzynarodowego UAM w Poznaniu oraz prof. dr hab. Jan Władysław Wiktor z Katedry Marketingu Akademii Ekonomicznej w Krakowie.
Obaj profesorowie, po dokładnym przeanalizowaniu pracy habilitacyjnej i bogatego dorobku w tym temacie dr. Tadeusza Kaczmarka z Warszawy oraz pracy doktorskiej i nikłego dorobku mgr Owczarskiego, uznali bez wahań, że doktorat w większości jest plagiatem habilitacji, która zresztą została skierowana do druku parę miesięcy wcześniej niż maszynopis doktoratu trafił w ręce promotora. Na tej podstawie Rada Wydziału jednogłośnie zadecydowała o odebraniu stopnia doktorskiego rektorowi WSK.
Wprawdzie decyzja ta nie jest prawomocna, tym niemniej nadaje piętno oficjalności stwierdzeniu, że doktorat rektora jest przejęciem cudzego tekstu. Rektor Owczarski, próbując „kupić czas” (brak doktoratu automatycznie dyskwalifikuje go jako rektora) zapewne odwoła się od tej decyzji do Prezydium Centralnej Komisji, a potem do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Jeszcze później zapewne złoży kasację do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Zabierze to co najmniej rok albo dwa. Jednak sąd sprawdza tylko, czy w procesie decyzyjnym nie złamano prawa. Nie zajmuje się natomiast kwestią merytoryczną – czy tekst jest niedozwolonym zapożyczeniem – zostawiając decyzje w gestii Rady Wydziału i CK. A te dwa organy nie mają wątpliwości.
Być może w tym czasie rektor Owczarski zdąży się nawet habilitować z procesów logistycznych w naszej gospodarce w zaprzyjaźnionej Słowacji. To jedyny obecnie kraj, z którym Polska podpisała nową umowę o równorzędności dyplomów, dlatego habilitują się tam (czasami z treści przysłowiowej książki telefonicznej) „niedoceniani” naukowcy z całej Polski, którzy później brylują jako profesorowie w uczelniach publicznych i prywatnych.
Niegodność charakteru
Dziwi brak jakiejkolwiek skruchy mgr. Owczarskiego oraz to, że zdecydował się na zaprzeczanie oczywistym faktom. Wiele osób ze środowiska łódzkiego było w stanie przyjąć do wiadomości, że zajęty pracą organizacyjną w swojej uczelni Sławomir Owczarski nie miał czasu i sił na samodzielne pisanie pracy doktorskiej (która była mu niezbędna, aby pełnić funkcję rektora w uczelni niepublicznej), dlatego zlecił jej napisanie swojemu koledze za pieniądze. Oczywiście jest to szalenie naganne, ale nie dyskwalifikowało rektora całkowicie w oczach środowiska. Jasnym bowiem było dla wszystkich, że kolega go oszukał i zachował się jak paser, „wciskając” napisaną jakoby przez siebie (za grube pieniądze), a w rzeczywistości ukradzioną dr. Kaczmarkowi pracę habilitacyjną.
I gdyby potem, po wyjściu tego naukowego szalbierstwa na jaw w marcu 2006 r., rektor Owczarski uderzył się w piersi, krzycząc głośno: „Moja wina!” i uczciwie przedstawił, jak do tego doszło, wnosząc o cofnięcie „nie swojego” doktoratu, przepraszając dr. Kaczmarka i ponosząc urzędowe i dyscyplinarne konsekwencje swojego działania, wielu jego znajomych może by nawet z pewnym uznaniem pomyślało: „No cóż, łobuz z tego Owczarskiego, ale honorowy”.
Fakt, że rektor poszedł „w zaparte” chroniąc przy okazji swojego nierzetelnego kolegę (który przecież oszukał go i okpił), a nawet wytoczył proces sądowy okradzionemu przez siebie dr. Kaczmarkowi (sic!), spowodował, że większość profesorów żywi do niego niechęć.
Chciałbym też podkreślić, iż na podstawie art. 139 pkt. 1 oraz art. 144 pkt. 3 Prawa o szkolnictwie wyższym, rzecznik dyscyplinarny ministra szkolnictwa wyższego z urzędu powinien podjąć dyscyplinarne postępowanie wyjaśniające, bowiem rektorowi Owczarskiemu zarzucono i udowodniono przywłaszczenie autorstwa pracy naukowej, jaką jest doktorat. Stąd obowiązkiem prorektora WSK, prof. dr. hab. Andrzeja Pomykalskiego (oprócz tego, profesora PŁ), było powiadomienie ministra, że rektorowi zarzucono plagiat.
Wobec rektora wyższej uczelni obowiązują podwyższone standardy rzetelności naukowej i postępowania, dlatego posługiwanie się nie swoim doktoratem powinno skutkować wykluczeniem z naukowej społeczności na zawsze, czyli zakazem wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego.
Mam nadzieję, że rektor Uniwersytetu Łódzkiego, prof. dr hab. Wiesław Puś, oficjalnie na piśmie poinformuje o decyzji Rady Wydziału Zarządzania UŁ zarówno ministra Michała Seweryńskiego, jak również prof. Tadeusza Lutego, szefa KRASP i prof. Jerzego Malca, szefa KRZaSP.
Może jest już najwyższy czas na to, aby obie organizacje, zrzeszające rektorów zarówno akademickich szkół polskich, jak i szkół zawodowych, zajęły na temat zachowania rektora Owczarskiego jasne, głośne i publiczne stanowisko.
Żadna praca nie hańbi?
Przy okazji z ubolewaniem stwierdzam, że na stronie internetowej Wyższej Szkoły Kupieckiej nadal figuruje wspaniała kadra profesorska z UŁ. Jak głosi informacja, kierują oni u rektora Owczarskiego wieloma katedrami, nadając uczelni blasku i przyciągając studentów. Znajdziemy tutaj tak wielkie łódzkie sławy, jak: prof. Bogdan Gregor, prof. Czesław Sikorski, prof. Ewa Kucharska−Stasiak, prof. Jan Paweł Tarno („w cywilu” sędzia NSA), prof. Krzysztof L. Indecki, prof. Janusz Jankowski, prof. Lucyna Lewandowska, prof. Bogdan Suchecki, prof Jacek Piekarski, prof. Krzysztof Konecki, prof. Lucyna Golińska oraz wielu innych.
Część tych profesorów już tam nie pracuje, ale uczelnia nadal wabi ich nazwiskami potencjalnych studentów. Co z tym zrobić? Napisać list ze skargą do przewodniczącego Państwowej Komisji Akredytacyjnej prof. Zbigniewa Marciniaka. Wyższej Szkole Kupieckiej przydałby się audyt i sprawdzenie, jak informacje na papierze mają się do praktyki.