Gliese 581

Leszek Szaruga


Jak na razie mam po uszy tego wszystkiego, co nas otacza bezpośrednio, postanowiłem więc zdobyć nieco dystansu, który winien uleczyć mnie z chorobliwej przypadłości, jaką jest skłonność do wtrącania się w sprawy doraźne i polityczne. Skłonny jestem zastosować się do rady senatora−profesora Ryszarda Legutki, który, poirytowany wtrącaniem się takich jak ja osobników w sprawy państwowej wagi, wskazał im właściwe miejsce: „Istnieje życie poza polityką”.

Istnieje, w to nigdy nie wątpiłem. Bardziej jednak interesujące od życia poza polityką wydaje mi się życie poza Ziemią. I oto całą liczącą się prasę światową obiegła sensacyjna wiadomość, że „znaleziono drugą Ziemię”. W dodatku stosunkowo niedaleko od nas, zaledwie o 20,5 roku świetlnego. Okrąża ona czerwonego karła Gliese 581 i znajduje się w granicach ekosfery, co oznacza, iż może tam być woda w stanie ciekłym. A to jest warunek wstępny wyewoluowania życia. Odkrycie stanowi, wedle prof. Aleksandra Wolszczana, „ważny krok do potwierdzenia powszechnej opinii, że prędzej czy później znajdziemy wokół innych gwiazd planety, na których mogą istnieć warunki do życia”. Nie miałbym zbytniej nadziei, że będą to warunki zapewniające życie poza polityką, ale na początek i to wystarczy.

I nie chodzi nawet o to, czy życie na owej planecie kiedyś powstało i czy wyrodziło się w podobną ludzkiej cywilizację, ale o to, by w miarę szybko, przynajmniej w kategoriach czasu kosmicznego, odnaleźć dla człowieka nowe miejsce do życia; wiadomo wszak, iż los Ziemi jest raczej przesądzony. Planeta, która krąży wokół Gliese 581, stwarza nadzieję na to, iż będzie dokąd uciekać z naszego Układu Słonecznego – chyba że i ten układ uda się naszym politykom skutecznie rozbić, zanim wypracujemy środki pozwalające na jego zamianę.

Na razie wiemy tyle, że pełen obrót planety wokół czerwonego karła trwa ziemskie dwa tygodnie, co samo w sobie jest interesujące, gdyż zmusiłoby plemię tam osiadłe do radykalnej przebudowy kalendarza. W dodatku wiadomo, że planeta zwrócona jest do swego karła, podobnie jak nasz księżyc do Ziemi, jedną stroną – z drugiej jest ciemna, brak więc podziału na dzień i noc w tym rozumieniu, do jakiego przywykliśmy na naszym własnym padole. Nie ma wschodów i zachodów słońca. W tych warunkach trzeba by radykalnie zmienić język poetycki, który na tych okolicznościach przyrody przywykł był żerować od tysiącleci. Tyle że nasza współczesna poezja dla ewentualnych podróżników zmierzających w kierunku Gliese 581 byłaby zapewne równie zrozumiała, co ślady obrzędów religijnych epoki kamienia łupanego dla naszych archeologów.

Zanim jednak do tego dojdzie, warto się zastanowić nad sensem zajęć astronomów, wyszukujących w oddalonych od nas o niewyobrażalne odległości regionach wszechświata obiektów podobnych do naszej planety. Przy tym chodzi mi o wymiar praktyczny owych przedsięwzięć, w końcu na ogół kosztownych i wymagających nieraz sporego wkładu organizacyjnego. Wiadomo przecież, że nikt z tych wszystkich ludzi, którzy obecnie oddają się pracy w owych kosmiczno−astronomicznych programach, nie dożyje chwili osiągnięcia przez człowieka sfery innego układu planetarnego, choć skądinąd wiemy już, że większość z nas dożyje chwili, gdy sondy kosmiczne opuszczą nasz system słoneczny. Pytanie z tymi przedsięwzięciami związane brzmi następująco: co to nam wszystkim ma przynieść?

Otóż wydaje się, że ten „kolejny ważny krok”, o którym mówi prof. Wolszczan, przybliża nas do momentu, w którym z olbrzymią dozą prawdopodobieństwa będzie można wykazać, że znaleźliśmy planetę, na której możemy się osiedlić. Do tej chwili jest jeszcze bardzo daleko, niemniej dotychczasowe postępy w sferze badawczej wyraźnie ku temu celowi zmierzają. Jego zaś osiągnięcie będzie wyznaczeniem kolejnego celu – opracowania projektu ewakuacji człowieka z Ziemi. To z pewnego punktu widzenia rzecz nawet oczywista: jesteśmy istotami kosmicznymi i Ziemia nie musi stać się grobem naszej egzystencji.

Daleki jestem w tej chwili od myślenia w kategoriach naukowej fikcji – to są realia. Wokół nich można budować przeróżne fabuły, także fantastyczne. Jedno wszakże nie ulega dla mnie wątpliwości. Pewność lub graniczące z pewnością prawdopodobieństwo, iż rzeczywiście wiemy, gdzie jest „nowa Ziemia”, musi w zasadniczy sposób odmienić nasz styl życia i myślenie o sobie. Dokona się redefinicja naszej tożsamości, co będzie miało bez wątpienia olbrzymie znaczenie kulturowe. Ale jednocześnie nasze myślenie o własnej egzystencji też ulegnie przemianie. Świadomość konieczności opuszczenia Układu Słonecznego musi przeobrazić całkowicie organizację życia społecznego. Wskazanie celu, choćby nieosiągalnego w czasie kilku (nastu) pokoleń, lecz mającego dać ludzkości realną szansę przetrwania, musi doprowadzić nie tylko do podporządkowania mu naszej aktywności wytwórczej, ale także do głębokich przeobrażeń w takich dziedzinach, jak psychologia czy filozofia. Myślę, że w tej chwili nie fantazjuję. I choć nie umiem określić kształtu tych przemian, ich konieczność wydaje mi się nieunikniona. Wierzę w to nie bez podstaw.