Zamykamy rok Giedroycia
Trudno, będę nudził, ale powrócę do Redaktora „Kultury”. Zamykamy zadekretowany przez Sejm RP Rok Giedroycia z tym samym skutkiem, co Rok Kultury Litewskiej w Polsce (kto słyszał, że coś takiego miało miejsce?). Byłem w grudniu 2006 roku w szkole średniej, renomowanej, prestiżowej, gdzie „robiłem za kombatanta”. Wprowadzająca pani podstępnie zapytała młodzież, czy jej coś mówi nazwisko Giedroycia. Nikomu nic nie mówiło. Gorzej, że nie mówiło też nic moim studentom uczęszczającym do wyższej szkoły dziennikarstwa, ale i w tym nie ma nic specjalnie dziwnego, gdyż są to młodzi ludzie urodzeni w połowie lat osiemdziesiątych. Nie wymagajmy za wiele. Przynajmniej tak długo, jak długo sami za braki w wykształceniu młodych winę ponosimy. Przypuszczam, że młodzież szkolna i studencka lepiej jest poinformowana na temat problemów lustracyjnych niż w kwestii dorobku politycznego powojennej emigracji. Tyle, iż zarówno jedno, jak i drugie, mało młodzież ową obchodzi.
O ile jednak lustracja to, po pierwsze, problem „starszaków”, którzy muszą jakoś sobie zrekompensować krzywdy i urazy, po drugie zaś – problem historyków, to sprawy dziejów najnowszych, szczególnie tych ich epizodów, z których powinniśmy być dumni, to problem ogólnospołeczny, ważny zarówno dla dnia dzisiejszego, jak i dla przyszłości. Do tych spraw należy m.in. dorobek paryskiej „Kultury”, zjawiska nie mającego, podobnie zresztą jak ruch „Solidarności”, żadnej analogii w historii Europy, a może nawet świata. Jest się czym pochwalić, jest z czego być dumnym, jest na czym budować to, co niektórzy określają mianem „polityki historycznej”. Nie wiem co prawda, jaki jest stosunek Hindusów do dorobku Gandhiego i czy przeciętny uczeń w ich szkole wie coś na temat tego wielkiego męża stanu, ale – czytałem o tym przy okazji ostatnich Międzynarodowych Targów Książki we Frankfurcie – wygląda na to, że nie tylko coś wiedzą, ale też potrafią Gandhiego „sprzedać” światu.
My także próbowaliśmy „sprzedawać” Giedroycia i „Kulturę”. I różnie z tym było. Jak wiadomo, Redaktor sporo uwagi poświęcał stosunkom z naszymi wschodnimi sąsiadami, zakładając, że będziemy kiedyś graniczyć z takimi suwerennymi krajami, jak Litwa, Białoruś i Ukraina, a także wierząc w to, iż naszym partnerem będzie w przyszłości demokratyczna Rosja. Ta idea była na kartach „Kultury” wyjątkowo silnie propagowana i choć wyglądała na rodzaj fikcji politycznej, okazała się, w pewnej przynajmniej mierze, trafna. Nic zatem dziwnego, iż postanowiliśmy ją przybliżyć owym sąsiadom. W związku z tym towarzystwo zajmujące się opieką nad Instytutem Literackim opracowało profesjonalną, choć niewielką wystawę prezentowaną późną jesienią w Brześciu, Moskwie i Kijowie. W każdym też wypadku otwarciu owej wystawy towarzyszyły prelekcje poświęcone dorobkowi „Kultury”, w Kijowie zaś nawet odbyła się wielka międzynarodowa konferencja poświęcona pamięci Giedroycia, której patronowali prezydenci Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko. Nieźle, prawda?
No, do pewnego stopnia nieźle. W brzeskim uniwersytecie im. Aleksandra Puszkina, gdzie wystawa została staraniem naszego konsulatu zainstalowana, w sali wykładowej zgromadzono około setki studentów, w dodatku byli to ludzie w większości bez wątpienia zainteresowani tym, o czym prelegenci mówili (dodać wypada, iż w zamierzchłych czasach, przed dojściem do władzy Łukaszenki, Białorusini sami wydali – zakładając, iż rzecz będzie kontynuowana – własny numer „Kultury”; uczynili to, rzecz jasna, w porozumieniu z Giedroyciem). W Kijowie też było nie najgorzej. Co prawda na otwarcie obrad konferencji, odbywającej się pod wspomnianym wysokim prezydenckim patronatem, nikt z władz polskich się nie pofatygował, konferencja jednak była udana, jakiś urzędnik w końcu przyjechał, a sama wystawa rozstawiona została wyjątkowo fortunnie, gdyż w gęsto odwiedzanej przez publiczność bibliotece parlamentu.
Najbardziej interesująco jednak było w Moskwie. Wystawę i konferencję poświęconą „Kulturze” urządzono w Instytucie Polskim. Instytut Polski w Moskwie, w odróżnieniu od innych naszych placówek tego typu w Europie, położony jest na terenie ambasady. Teren ambasady jest dobrze ogrodzony i niedostępny jak warownia. Trzeba się przedzierać przez obstawę, by to jednak uczynić, trzeba wcześniej się zgłosić i przybyć z paszportem. Przybyło jakieś 20 osób i obawiam się, że było to jedyne 20 osób w całej Moskwie, które wystawę obejrzały. W końcu jednak i to dobrze, mogło wszak tej wystawy w Moskwie w ogóle nie być. Można było co prawda dojść do porozumienia z naszymi przyjaciółmi z „Memoriału”, którzy zapewne użyczyliby na czas jakiś pomieszczeń swej siedziby i przypuszczalnie nawet nie wzięliby za to zbyt wygórowanej opłaty, ale właściwie po co? W końcu to nasza, suwerenna polska wystawa i co ją będziemy na łaskę Rosjan skazywać... Podobno przygotowywana jest w Moskwie pokonferencyjna publikacja. Zobaczymy.
Jedno jest pewne. Idea od początku była dobra. Tyle że jakby nie do końca przemyślana. Można w końcu zadekretować Rok Kogoś Wielkiego. Ale może należy w obchody takiego roku włożyć trochę wysiłku organizacyjnego, założyć jakieś cele, także edukacyjne, wreszcie pokazać, że nam na tym zależy, że chodzi o jakąś sprawę o istotnym znaczeniu choćby tylko dla nas samych.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.