Grzędzielscy

Magdalena Bajer


Znane dzisiejszym potomkom dzieje rodziny sięgają końca XVIII wieku, kiedy to między dwoma braćmi, nazywającymi się wówczas Grządzielscy, nastąpił konflikt, którego przyczyny i przebieg toną w mrokach niepamięci, a wiadomo tylko, że jeden z jego bohaterów zmienił wtedy pisownię nazwiska, żeby się trwale odróżnić od adwersarza. Losy małopolskiej rodziny drobnoszlacheckiej w następnym stuleciu znane są profesorowi astrofizyki Stanisławowi Grzędzielskiemu z urywków wspomnień, a w ciąg pokoleń inteligenckich układają się począwszy od osoby jego dziadka.

Władysław Grzędzielski urodził się dwa lata po powstaniu styczniowym. Ukończywszy studia prawnicze we Lwowie był adwokatem. Na początku ubiegłego wieku został prezesem Sądu Okręgowego w Przemyślu. Niedawno ukazały się jego wspomnienia z okresu oblężenia przemyskiej twierdzy przez Rosjan podczas pierwszej wojny światowej. W Drugiej Rzeczypospolitej był krótko ministrem aprowizacji w jednym z rządów Wincentego Witosa, posłem na Sejm i sędzią Trybunału Stanu.

Babka Grzędzielska, z domu Wolff, pochodziła z... austriackich baronów, który to tytuł, wedle rodzinnych plotek, jej rodzina kupiła, co było w tamtych czasach praktykowane. Wnuk bardzo dobrze ją pamięta, gdyż wiele ze sobą rozmawiali w jego młodzieńczym i dorosłym życiu.

ojczyzna – nauka – cnota

Dziadkowie Grzędzielscy mieli dwie córki i czterech synów. Aleksander, specjalista od konstrukcji lotniczych, był przed wojną docentem Politechniki Warszawskiej. W 1939 roku opuścił Polskę i typową drogą przez Rumunię dotarł do Kanady, gdzie został profesorem Uniwersytetu Technicznego w Toronto.

Maria, urodzona w roku 1906, skończyła polonistykę i działała w harcerstwie. Zdaniem bratanka, była typową przedstawicielką inteligenckiej młodzieży, wiernej ideałom patriotycznym i ożywionej duchem służby społeczeństwu. Naturalną koleją rzeczy znalazła się podczas wojny w szeregach lwowskiej AK, wcześniej jeszcze aresztowana na kilka miesięcy przez „pierwszych bolszewików”. W roku 1944 ukrywała się w domu braterstwa (rodziców Stanisława), ale NKWD ja złapało i skazało na 5 lat łagru. Wróciwszy w roku 1950, została nauczycielką w zapadłej wsi na Kielecczyźnie. Tak rozpoczęta droga zawodowa zawiodła ją na Uniwersytet Marii Curie−Skłodowskiej w Lublinie, gdzie przeszła szczeble kariery akademickiej, zakończonej profesurą i dużym dorobkiem naukowym.

Młodszy brat ojca, Władysław Grzędzielski junior, połączył dwa ważne wątki – był prawnikiem, a wstąpiwszy zaraz po utworzeniu Armii Krajowej w jej szeregi, został szefem Biura Informacji i Propagandy na okręg lwowski. Patriotyczne wychowanie nie zostawiało tym ludziom wyboru innego niż oczywistość walki o Polskę. Kiedy w 1944 roku weszli Sowieci, Władysława Grzędzielskiego aresztowano. Skazany na 20 lat łagru, zmarł na zesłaniu.

Najmłodszy syn, Juliusz, był lekarzem w Białymstoku, stanowiąc tam wraz z żoną parę „awangardową”, jako że zajmowali się lotnictwem sportowym i innymi modnymi w latach trzydziestych nowinkami cywilizacyjnymi. On także zaangażował się w działalność niepodległościową i wkrótce po wkroczeniu Sowietów – pierwszych w ’39 roku – został aresztowany. Zaginął bez wieści podczas ewakuacji więzień wschodniej Polski przed armią niemiecką w czerwcu 1941. Dramatyczne doświadczenia naznaczyły to pokolenie rodziny, pozostawiając następnemu zobowiązania i nadzieję, że będzie je wypełniać w innych warunkach, w sposób, jaki swobodnie wybierze.

Druga córka dziadków pana profesora, młodsza, była plastyczką, projektantką mebli i różnych przedmiotów inspirowanych folklorem huculskim dla dużej firmy „Smyga”. Ona też była żołnierzem AK i trafiła do obozu w Buchenwaldzie. Po uwolnieniu i tułaczce na terenie Niemiec znalazła się w Bostonie, gdzie zaczęła uprawiać grafikę, ilustrując książki i różne wydawnictwa.

zastąpił mistrza

Jerzy Grzędzielski, ojciec prof. Stanisława, urodził się w roku 1901. Gimnazjum ukończył w Przemyślu, po czym studiował medycynę w UJK, poznając tam przyszłą żonę Julię Najsarek, później lekarza pediatrę. W roku 1925, tuż po dyplomie, został młodszym asystentem Kliniki Okulistycznej, a w latach 1931−41, jako jej adiunkt, szybko dojrzewał naukowo, gdyż kierownik kliniki prof. Adam Bednarski często chorując, powierzał młodemu koledze swoje obowiązki. Ten miał już za sobą roczny pobyt na stypendium w Szwajcarii i praktykę w klinikach wiedeńskiej oraz praskiej. Gdy profesor zmarł na początku roku 1941, docent Jerzy Grzędzielski przejął kierowanie kliniką, na krótko.

Czwartego czerwca tego roku został rozstrzelany przez hitlerowców w ponurej kaźni lwowskich profesorów na Wzgórzach Wuleckich. Na liście skazanych figurował jego mistrz. Gdy Niemcy przyszli go aresztować, wdowa po prof. Bednarskim powiedziała, nie podejrzewając niczego, kto zastępuje męża.

Czterdziestoletni Jerzy Grzędzielski miał już w dorobku ważne prace naukowe, dotyczące m.in. nowoczesnych metod diagnostycznych i terapii w schorzeniach siatkówki. W klinice zdążył urządzić pracownię histologiczną, jedną z pierwszych w kraju.

Syn Stanisław pamięta z dużego lwowskiego mieszkania gabinet ojca, w którym po pracy w klinice przyjmował pacjentów – z mnóstwem skonstruowanych przezeń przyrządów optycznych i nowoczesnych narzędzi okulistycznych. – Dom był... mieszczański na dosyć wysokiej stopie. Miesięczny budżet zamykał się w kwocie dwóch tysięcy złotych. Jedynak miał od czwartego roku życia fräulein z Wiednia, która uczyła go mówić po niemiecku. Te i inne typowe atrybuty statusu przedwojennych rodzin akademickich znikły w kolejnych obrotach historii, przetrwało duchowe sedno – poczucie powinności wynikających z posiadania wiedzy i oczywista potrzeba jej zdobywania.

Matka wychowywała „dosyć surowo”, formułując wymagania i egzekwując postępowanie wedle reguł, jakie obowiązują porządnego człowieka. Opowiadania babci o rodzinnych i ojczystych dziejach uzasadniały te wymagania i zobowiązywały, by im sprostać. Z ojcem, którego miał za krótko, przyszły profesor grał w planszowe gry wojenne, przez ojca sporządzane. Zdążył z nim rozmawiać o ciekawych dlań w dzieciństwie sprawach, które z dzisiejszej perspektywy ocenia jako ważne. Pozostało m.in. zainteresowanie epoką napoleońską.

CAMK PAN – miejsce pracy prof. S. Grzędzielskiego

odcienie głównej barwy

– Dystans do endecji był może mniejszy niż do piłsudczyków. Dziadek, związany z Chjeno−Piastem, uczestnicząc w rządzie Witosa reprezentował, jak to określa wnuk, „prawicową ludowość”. Kwestie polityczne jednak nigdy nie zaprzątały mocniej jego rodziców, a wojna przebarwiła ich poglądy w jednolity kolor solidarności społecznej i narodowościowej, podporządkowanej walce o niepodległość. Późniejsze prześladowania przez system, ukształtowany po wojnie, utrwaliły potrzebę dystansowania się odeń, żeby „robić swoje” i nieufność wobec wielkiego wschodniego sąsiada.

Pan profesor pamięta zgrozę w słowach matki cytującej antysemicką wypowiedź jakiejś znajomej. Pamięta także ukrywającego się w domu rówieśnika z zaprzyjaźnionej żydowskiej rodziny dr. Heszelesa. Wiedział, że nie wolno o tym mówić w szkole, nie wolno razem podchodzić do okna... I tak samo tajemnicą musiały być lekcje niemieckiego pobierane u sąsiada w tej samej kamienicy.

Niemieckojęzyczne były pierwsze lektury Stanisława Grzędzielskiego – pisane gotykiem bajki braci Grimm, zachowane we wdzięcznej pamięci mimo ich okrucieństwa i złych opinii badaczy literatury. Później babcia czytała mu Robinsona Cruzoe, a pierwsza samodzielna lektura to Trylogia. Jeszcze później „reszta Sienkiewicza i książki podróżnicze”.

W rozmowie z profesorem uprzytomniłam sobie bardzo wyraźne podobieństwa tych lwowskich domów, zakładanych przez robiących uniwersyteckie kariery zdolnych młodych ludzi, w których panował, nieraz ciężko zapracowany, dostatek, jasne reguły postępowania, określone dystanse między pokoleniami, spore ambicje zaszczepiane wcześnie potomkom. No i specyficzny lwowski patriotyzm – ofiarny, mężny, bez martyrologii.

własna droga

Doc. Jerzy Grzędzielski kupił synowi wydaną właśnie po polsku głośną książkę brytyjskiego astronoma Jamesa Jeansa. Ten przeczytał ją parę lat po śmierci ojca i chyba wtedy zainteresował się naukami ścisłymi.

W Krakowie, gdzie rodzina znalazła się w 1946 roku, zapisał się do Towarzystwa Miłośników Astronomii, zostając jednym z najaktywniejszych członków. Rowerem jeździł wieczorami do Przegorzał, żeby w tamtejszej filii warszawskiego obserwatorium śledzić gwiazdy zmienne.

W roku 1950 poszedł na studia w Warszawie, gdzie był wtedy Wydział Matematyki i Fizyki z kierunkiem astronomicznym. Wybór tego ostatniego martwił matkę perspektywą przyszłej belferskiej doli jedynaka. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Po pierwsze, astronomia była odległa od ideologii wywierającej piętno na edukacji w PRL. Po drugie, zaczynała się era gwałtownego rozwoju badań kosmicznych, czego maturzysta nie brał pod uwagę, ale dzisiaj uważa za ważny czynnik w swojej karierze naukowej.

Stanisław Grzędzielski trafił do bardzo dobrego środowiska studenckiego. Spośród jego kolegów wywodzi się czołówka współczesnych polskich astronomów, pracujących w najlepszych ośrodkach. Nieco młodszego przyjaciela, Bogdana Paczyńskiego, profesor określa jako jednego z najwybitniejszych w XX stuleciu.

Mistrzów mieli ci młodzi ludzie wybitnych. Jeden to Włodzimierz Zonn, drugi – Stefan Piotrowski. Pierwszy stwarzał warunki do rozwoju, rodzinną atmosferę i pomagał stawiać kolejne kroki na drodze naukowej. Drugi stawiał wymagania, utrzymując, że kto jest zdolny i zechce pracować – zajdzie daleko.

Stanisław Grzędzielski bardzo wcześnie zaczął wyjeżdżać za granicę (łącznie w różnych ośrodkach przepracował kilkanaście lat); prof. Piotrowski bardzo się troszczył o kontakty międzynarodowe. W roku 1962 zrobił doktorat, osiem lat później habilitację. Od roku 1977 jest profesorem.

Kiedy zaczynał pracę badawczą po studiach, rozwijały się różne specjalności związane bezpośrednio lub nieco luźniej z programem kosmicznym, ówczesne pokolenie astronomów miało więc rozległe pole poszukiwań. Dzisiaj astronomia rozwija się fantastycznie. Odkrycie tego, co się nazywa ciemną energią, co powoduje, że wszechświat przyśpiesza swoją ekspansję, a co jest, mówiąc trywialnie, rodzajem kosmicznego odpychania, ma prawdopodobnie ogromne konsekwencje dla całej fizyki. Jakie? Tu jest nieskończona liczba pytań i mnóstwo rzeczy sprzecznych z naszą intuicją oraz obecną wiedzą. Astronomia, dokładniej astrofizyka, uświadamia, że potrzebna jest... nowa fizyka. Kończąc rozmowę o rodzinie, profesor konstatuje dobitnie, że idąc na studia dokonał najlepszego z możliwych wyborów. Za najlepsze, co go w życiu spotkało, uważa upadek komunizmu.