Degradacja twórców
Kiedy wręczano pokojową Nagrodę Nobla 2006, dziennikarze odnotowali zachowanie znanej aktorki o boskich nogach, Sharon Stone. Zachowywała się ostentacyjnie, jak na XXI wiek przystało, a więc zgodnie z zasadami marketingu, który celuje w najprostsze gusta. Tak się wierciła, żeby wszyscy ją zauważyli. Miała tak duży dekolt, żeby wszyscy na dłużej zatrzymywali wzrok – panie z niesmakiem, panowie ze ślinotokiem. I przekładała nogę na nogę jak w filmie „Nagi instynkt”, z widokiem na fikuśne stringi. Głośno wyrażała swoje uczucia, zanosiła się gwałtownym płaczem. Otoczona fotoreporterami wparowywała na salę akurat w chwili, kiedy król Norwegii (przypomnę: Harald V) wznosił toast na cześć laureata. Artykuły na ten temat pojawiły się na pierwszych stronach wszystkich wielkich gazet świata. Tylko w niektórych tekstach wystąpiło mało istotne w tej sytuacji nazwisko nowego noblisty (przypomnę: prof. Muhammad Junus). Co kogo obchodzi jakiś Pakistańczyk. Sharon Stone, to jest coś! Przepraszam: ktoś.
Kiedy wręczano doroczną nagrodę Wielkiego Splendora, przyznawaną przez zespół artystyczny Teatru Polskiego Radia, sprawy miały się dość podobnie. W roku 2006 Nagrodę Główną otrzymał doskonały aktor Mariusz Benoit. Honorowego Wielkiego Splendora dostał wybitny poeta, autor dramatów radiowych Jerzy Górzański, a Splendor Splendorów, czyli nagrodę za całokształt, cudowny aktor Wiesław Michnikowski. Kiedy dyrektor Teatru Polskiego Radia, reżyser Krzysztof Zaleski wręczał statuetki, fotoreporterzy zachowywali się dokładnie tak samo, jak w czasie gali noblowskiej. Na pana Benoit aparaty fotograficzne skierowała mniej więcej jedna piąta paparazzich. Pozostali w tym czasie sprawdzali baterie w kamerach. Na pana Górzańskiego obiektywy skierowało mniej więcej dwóch. Dopiero na pana Michnikowskiego wszyscy, a nawet jeszcze więcej. To samo z kamerami telewizyjnymi, poety Górzańskiego w ogóle nie zaszczyciły. Rok temu, kiedy Splendora otrzymywał znakomity dramaturg Jerzy Niemczuk, niestety jako trzeci w tej kolejce, a więc ostatni, dziennikarzy i kamerzystów już w ogóle nie było, w pośpiechu wyszli. Niemczuk – nic ciekawego. Co ich obchodzi jakiś autor, nie jest medialny i tyle, daje tylko swoje teksty, nie twarz.
Dyrektor Krzysztof Zaleski, żeby zapobiec tak przykrej sytuacji, zmienił w tym roku kolejność wręczania i pana Górzańskiego umieścił w środku kolejki. Niestety, nie pomogło. Wieczorem w relacjach telewizyjnych i tak pokazywano tylko pana Michnikowskiego, i tylko o nim mówiono, a nazwisk pozostałych laureatów w ogóle nie wymieniono, choć na ekranie byli widoczni, w tle rzecz jasna. Identycznie w prasie. Wyłamała się jedynie najlepsza obecnie gazeta „Dziennik. Polska, Europa, Świat” i wspomniała o Mariuszu Benoit i Jerzym Górzańskim. Ciekawe były też reakcje krytyków. Jeden z nich (z litości nie podaję kto) w wywiadzie dla Polskiego Radia, ostro przymuszony przez dziennikarkę, niechętnie powiedział, że Górzańskiemu nagroda też się należy. Musiał tak powiedzieć, skoro nagrodę przyznano, ale widać było, że nie ma pojęcia, o kim i o czym mówi. Dziś krytycy nie zajmują się czytaniem.
Równie wybiórczo traktuje się nagrody ministra kultury, festiwali i wszelkie inne. Do mediów przedostają się jedynie twarze i nazwiska osób powszechnie znanych. Pozostałe się nie liczą, nie mają szans, żeby stać się znanymi. To jawny dowód na degradację kultury. Przecież wiadomo, że dzieła istnieją tylko wtedy, kiedy nazwiska ich autorów mówią coś publiczności. Pamiętam zdziwienie prof. Andrzeja Dąbrówki, autora znakomitej książki „Teatr i sacrum w średniowieczu”, gdy uroczystość wręczania mu Nagrody Premiera za najwybitniejsze dzieło naukowe roku 2002 nie znalazła żadnego istotnego odbicia w prasie, radiu i telewizji. Wymieniono wręczających. Wybitna rzeźbiarka, autorka fascynujących medali Ewa Olszewska−Borys niedawno dostała we Włoszech wielką nagrodę za całokształt twórczości i miała tam głośną (na Zachodzie) wystawę swoich prac. Polska prasa nawet się nie zająknęła. Wkrótce w tych samych Włoszech nagrodę dostał film o piłkarzu Włodzimierzu Lubańskim, o czym nasze media wprawdzie donosiły, ale nigdzie nie podały nazwiska autora (autorki?) tego obrazu. I tak dalej – stale.
Zresztą nic nowego, Władysław Reymont w jednym z wywiadów udzielonych na długo przed otrzymaniem Nagrody Nobla narzekał, że polska prasa w ogóle się nim nie interesuje, a na piedestał są wyciągani wydawcy i wykonawcy, słowem „ludzie wtórni”, którzy żyją z krwawicy pisarzy.
„Forum Akademickie” piórem Marka Kosmulskiego celnie wypunktowało, jak to się obecnie robi. W recenzji z 30−tomowej Encyklopedii Powszechnej PWN autor pisze, że w wydaniu tym znikły liczne ważne dla świata i Polski nazwiska naukowców (dodam, że i pisarzy, malarzy, rzeźbiarzy, kompozytorów), które znajdowały się w poprzednich edycjach. Zostały zastąpione nazwiskami sportowców, filmowców, aktorów, i to w sposób karykaturalny. „Czytając biografię (...) noblisty Johna Nasha, można odnieść wrażenie, że jego największym dokonaniem było dostarczenie tematu twórcom filmu »Piękny umysł«” – pisze Kosmulski.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.