Świat bez ewolucjonizmu

Refleksja z rozmowy z prof. Jerzym Dzikiem z Instytutu Paleobiologii PAN i Instytutu Zoologii UW Artur Wolski


Doświadczenie jest podstawą poznania i opisywania świata. Podobnie funkcjonuje ono w teorii ewolucji. Każda koncepcja wymaga naukowego dowodu wspartego licznymi badaniami. Zebrane fakty trzeba przedstawić do publicznej akceptacji i dopiero po jej uzyskaniu możemy mówić, że coś istnieje lub nie. Zastanówmy się, co by się stało, gdyby odstąpić od takiego trybu uprawiania wiedzy. Na czym opierałaby się nauka, gdyby zburzyć ten jej fundament? Założenie może wydać się absurdalne, ale czy ktoś w Polsce oczekiwał zaproponowania takiego scenariusza w XXI wieku? A jednak. Wciąż są ludzie gotowi podać w wątpliwość swoje ewolucyjne pochodzenie od małpy.

Prof. Jerzy Dzik z Instytutu Paleobiologii PAN na tak postawioną tezę odpowiada krótko: to tak, jakby zapytać o współczesną fizykę i astronomię, ale bez Mikołaja Kopernika. To jest niewyobrażalne. W chwili obecnej posługiwanie się terminem ewolucjonizm nie jest zbyt chętnie przyjmowane przez naukę. Dlaczego? Z uwagi na ostrożność przed wszelkimi „izmami”, których tłem bywa często ideologia. Ale jak dotąd nikt lepszego terminu nie wymyślił. Aby jakoś sprawę załagodzić, proponuje się w zastępstwie hasła biologia ewolucyjna lub po prostu ewolucja jako zjawisko fundamentalne.

Fakty i ich interpretacja

A co właściwie znaczą terminy ewolucjonizm i teoria ewolucji? Czy ukrywają w sobie jakieś pułapki i zagrożenia dla zwykłego śmiertelnika? Ewolucja to zjawisko przyrodnicze, mówi profesor. To przedmiot obserwacji dokonywanych przez geologów czy innych badaczy zjawisk biologicznych. To fakt bezsporny i od przeszło 100 lat prawie nikt nie kwestionuje jego istnienia. Alternatywą do tego byłoby przyjęcie, że świat żywy nie ma historii. Ale to tak, jakby społeczeństwo jej też nie miało. Wobec tego powstaliśmy od razu we współczesnej postaci, tj. z komputerami, samochodami i lotami w kosmos? To oczywisty absurd. Absurdem byłoby również założenie, że zawsze świat miał postać taką, jak dziś. Mamuty, dinozaury byłyby urojeniami i postaciami z bajki.

Drugą stroną medalu jest interpretacja. Bo dlaczego świat ma historię, dlaczego się zmienia? Propozycji objaśnienia tych procesów było wiele, ale dopiero Karol Darwin zaproponował właściwą. Podał teorię objaśniającą proces ewolucji, jako skutek działania selekcji na losowo generowaną, przypadkową zmienność, która jest ściśle dziedziczona. Przez ostatnich 150 lat atakowali tę teorię niezliczoną ilość razy głównie fundamentaliści religijni. Ale bez powodzenia. Uznać więc można dziś status teorii Darwina za równy teorii Kopernika. A tak na marginesie, funkcjonowanie rynku ekonomicznego, czyli pojęcia osadzonego w realiach współczesności, też opiera się na zasadzie selekcji losowo generowanej zmienności, która przecież jest dziedziczna, bo przekazujemy naszą wiedzę między pokoleniami.

Wróćmy jednak do nieszczęsnego sporu o pochodzenie człowieka. Czy rzeczywiście małpa jest naszym krewniakiem, czy też raczej małpią złośliwością jest wmawianie nam takiego pokrewieństwa? Tu dla przeciwników Darwina znowu nie ma dobrych wiadomości. Nauka interpretuje to jednoznacznie. Prof. Jerzy Dzik wskazuje na następstwa warstw skalnych. Krótko mówiąc, to, co leży głębiej, jest starsze. Odnajdywane szczątki kostne zmieniają się w sposób uporządkowany, tzn. im głębiej sięgamy w przeszłość geologiczną, tym kości mniej są podobne do dzisiejszego człowieka i dzisiejszych małp. Poza tym warto obserwować zachowania zwierząt, aby dostrzec ogromne podobieństwa u ludzi. Nawet filozof czy teolog nie zakwestionuje tego, że oprócz pierwiastka stwórczego w człowieku odnajdziemy wiele elementów wiążących go ze światem zwierząt.

Jeśli patrzeć na aspekty czysto biologiczne naszej konstytucji anatomicznej, to niemożliwe jest określenie, kiedy kończy się zwierzę, a zaczyna człowiek. Dowodzenie, że człowiek sprzed np. stu tysięcy lat nie był człowiekiem, oznaczałoby pozbawienie człowieczeństwa np. aborygenów australijskich, którzy są od nas odizolowani od przeszło 40−60 tysięcy lat. Już powód polityczny, oprócz kulturowego, nie pozwala wchodzić na taką ścieżkę rozumowania w cywilizowanym świecie, twierdzi profesor. Wątpliwości mogą się zacząć, gdy sięgniemy głębiej w historię świata. Około 800 tys. lat temu pojawia się małpolud. Czy to małpa, czy „lud”? Pamiętajmy, że procesy ewolucyjne dzieją się w skali milionów lat. To już przekracza możliwości oglądu przeciętnego człowieka, a nawet znawcy tych zagadnień.

Bezsensowna alternatywa

Podążając ciemnym tunelem, w którym gasimy światło dla teorii Darwina, nie mogłem nie zapytać prof. Dzika o to, co powinno zniknąć ze świata, w którym teoria ewolucjonizmu się nie mieści. Wyrzucamy więc na śmietnik zmienność i dobór naturalny. Co się dzieje w konsekwencji takiego ruchu? Profesor bez wahania odpowiada: nie będzie możliwa hodowla, nie jest możliwe selekcjonowanie nowych odmian, nie jest możliwa inżynieria genetyczna. Gdyby w teorii był błąd, niemożliwością stałoby się otrzymanie tak dużej liczby ras zwierząt czy gatunków, chociażby zboża. A jakoś dziwnie człowiek to bogactwo polubił i nawet chętnie zaczął je konsumować. Narzędziem biologii molekularnej jest konstrukcja drzew rodowych i skupienie uwagi na wyszukiwaniu związków oraz podobieństw między organizmami czy zachowaniami, które wynikają ze wspólnego pochodzenia. Bez tego funkcjonowanie dzisiejszej biologii jest niemożliwe. Nie mielibyśmy także współczesnej medycyny i farmakologii bez założenia wspólnoty pochodzenia. Dlaczego? Jaki sens miałyby doświadczenia na zwierzętach, gdyby mysz i jej komórki nie były podobne do naszych? Wszelkie próby testowania leków czy kosmetyków na zwierzętach pozbawione byłyby wtedy racji bytu. Pole stosowalności teorii Darwina to także epidemiologia.

Teoria pomaga w zrozumieniu procesu modyfikowania w czasie kolejnych pokoleń składu kodu genetycznego w wyniku działania na nie czynników selekcjonujących. Wystarczy spojrzeć na nasze paznokcie. To nic innego, jak zmodyfikowane pazury. A już 60 mln lat temu przestały służyć do drapania i chwytania. Naczelne do tego celu używają dłoni. Takich przykładów historycznie uzasadnionych aspektów naszej biologii jest wiele. Eliminując element historycznej złożoności życia, pozbawiamy się podstawowego narzędzia do poszukiwania porządku w przyrodzie. I tak naprawdę, mówi prof. Jerzy Dzik, jeżeli trzymać się dwóch fundamentalnych założeń nauki: oszczędności metodologicznej i testowalności, to jakiekolwiek alternatywne pojmowanie świata po prostu nie ma sensu. A skoro Opatrzność nadała mu uporządkowany sens, to historyczny aspekt objaśniania go nie zasługuje na bezmyślne wyrzucenie przez okno.

Usunięcie ze szkół darwinizmu i wiedzy o ewolucji skutkować musi produkcją kalekich intelektualnie absolwentów. Być może będą oni nadawać się do jakiejś odtwórczej roli w społeczeństwie, historia pamięta takie haniebne eksperymenty.

W czasie rozmowy uczony zwrócił moją uwagę na jeszcze jeden aspekt zagadnienia. Otóż co się stanie, gdy darwinizm znajdzie się na indeksie? Uczony jest przekonany, znając przekorę ludzką, że dopiero wtedy jego słowa trafiać będą na prawdziwie podatny grunt. Nie sądzi, by warto się było martwić niedorzecznościami wymyślonymi przez ludzi. Wierzy, że europejska cywilizacja i kultura są nie do pomyślenia bez wiedzy o genealogii człowieka i przyrody.

Artur Wolski, dziennikarz Polskiego Radia, rzecznik PAN.