Niechciana ergonomia
Na pytanie o stan nauczania ergonomii (wraz z BHP) w wyższych uczelniach w Polsce usiłuje odpowiedzieć Jerzy S. Marcinkowski (2006) w obszernym studium Diagnoza edukacji z zakresu bezpieczeństwa i ochrony pracy oraz ergonomia w polskich wyższych uczelniach.
Autor, pracownik Instytutu Inżynierii Zarządzania Politechniki Poznańskiej, jest członkiem Rady Ochrony Pracy przy Sejmie RP, członkiem Komitetu Ergonomii PAN, był też przewodniczącym Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Ergonomicznego. W ciągu wielu lat organizował Międzynarodowe Seminaria Wykładowców Ergonomii. Jako doświadczony badacz i dydaktyk podjął próbę diagnozy dorobku dydaktycznego młodej wciąż dyscypliny, jaką jest ergonomia, łącznie z oceną starszej znacznie – BHP. Takie połączenie nie zawsze jest właściwe i nieco utrudnia odbiór opracowania i wyciąganie właściwych wniosków.
Zwrócono się do 122 uczelni państwowych i 172 niepaństwowych z prośbą o wypełnienie ankiety składającej się z 53 pytań odnoszących się dość szczegółowo do dydaktyki BHP i ergonomii na studiach dziennych, wieczorowych, zaocznych, eksternistycznych, podyplomowych i doktoranckich. Na ankietę odpowiedziało 60 proc. uczelni (174), w tym 69 proc. uczelni państwowych i 51 proc. niepaństwowych. Ankiety wypełniały działy nauczania oraz niekiedy działy BHP uczelni. Można przypuszczać, że uczelnie, które nie nadesłały odpowiedzi, nie prowadzą zajęć z BHP i ergonomii.
Wstępna diagnoza
Ergonomię wprowadzono jako element kształcenia akademickiego na przełomie lat 60. i 70., a BHP po wojnie w 1946 r. Jeszcze dziś okresowo szkoli się kadry naukowe w zakresie BHP. W ramach tych szkoleń nie ma w zasadzie miejsca na ergonomię. Trudno zapewne czytelnikowi opracowania zgodzić się z tym, aby elementy BHP i ergonomii mogły znajdować się w takich wymienionych w tym kontekście przedmiotach, jak: podstawy pielęgniarstwa, opieka zdrowotna, kierowanie personelem, ochrona środowiska, edukacja ekologiczna, dydaktyka techniki, wybrane zagadnienia medycyny wieku rozwojowego, prawo oświatowe, epidemiologia, ekonomia, organizacja i kosztorysowanie robót budowlanych, prawo ochrony środowiska, podstawy eksploatacji maszyn, podstawy opieki położnej, propedeutyka stomatologii, podstawy pielęgniarstwa, metodyka wychowania fizycznego, podstawy bezpieczeństwa w wodzie czy nawet prawo pracy. Można jedynie zakładać, że wykładowcy tych przedmiotów, w mniejszym czy większym stopniu, „kraszą” owe wykłady ergonomią.
Szkoda, że autor opracowania nie poszerzył analizy o liczbę działających laboratoriów (pracowni), zakładów, katedr, instytutów ergonomii czy BHP, nie podjął przeglądu kadr dydaktycznych w aspekcie profilu ich podstawowego wykształcenia, a nawet nie podjął analizy stanu podręczników dostępnych i przydatnych do realizacji tego przedmiotu. Z tych względów omawianą diagnozę traktuję jako wstępną, jako opracowanie, które zainspiruje do szczegółowego potraktowania problemu. Uważam jednak, że owa wstępna diagnoza jest cenna i w ogólny sposób informuje o stanie nauczania BHP i ergonomii. Autor wykazał, że największą rangę przedmioty te uzyskały w politechnikach, szkołach ekonomicznych, rolniczych. Odpowiednio jest ona doceniana w uczelniach artystycznych, mniej w uczelniach medycznych, wychowania fizycznego, a zwłaszcza w uniwersytetach. Przedmioty te mają też różną punktację w systemie ECTS, występują w kształceniu I i II stopnia czy na studiach doktoranckich. Z opracowania dowiadujemy się, że studia podyplomowe i doktoranckie są prowadzone w uniwersytetach w Białymstoku, Toruniu, Zielonej Górze, Łodzi i w Rzeszowie.
Ogólne ilościowe oceny stanu dydaktyki z obu przedmiotów w polskich uczelniach wypadają pomyślnie, ale o jakościowych ocenach trudno cokolwiek orzec. Zakres kształcenia jest zróżnicowany, obejmuje bardzo różne kierunki studiów. Obiecujące jest też to, że 35 proc. niepublicznych uczelni wyższych prowadzi dydaktykę z tego zakresu, a w kilku odbywa się specjalistyczne kształcenie specjalistów ergonomii czy BHP lub obu łącznie. Specjaliści tacy mogą być użyteczni w zakładowych służbach BHP.
Rodzima multidyscyplinarność
Na arenę życia akademickiego ergonomia wkraczała stopniowo w końcu lat 60. XX w. Wcześniej miało to miejsce w krajach zachodnich. Jeszcze wcześniej pojawiła się potrzeba standaryzacji odzieży, konfekcji, obuwia, co zaowocowało pierwszym Zdjęciem Antropometrycznym Dorosłej Ludności Polski na potrzeby przemysłu lekkiego, wykonanym w 1955/56 r. na dużej próbie z populacji (27 795 osób), z podziałem na środowisko miejskie i wiejskie. Wartość owego zdjęcia obniżył długi czas opracowywania danych całościowych, ale standardy były wcześniej stosowane w praktyce.
Naszą rodzimą ergonomię od początku cechowała multidyscyplinarność. Tworzyli ją psycholodzy, fizjolodzy, specjaliści medycyny pracy, biomechanicy, antropolodzy, inżynierowie i prawnicy. Był to interesujący styk licznych nauk, ale miał też swe ujemne strony, gdyż owo rozdrobnienie profesjonalne utrzymuje się stale i trudno znaleźć do dziś profesjonalnie wykształconych specjalistów ergonomii. Powstawały pracownie w licznych instytutach naukowych PAN i resortowych, takich jak: Instytut Ochrony Pracy, Instytut Wzornictwa Przemysłowego (jednostki wiodące), Instytut Medycyny Pracy czy Instytut Medycyny Morskiej i Tropikalnej itd. Powstawały zespoły badawcze, laboratoria – pracownie. W 1975 r. ukazał się podręcznik Antropometria inżynieryjna N. Wolańskiego i współautorów. Później powstawały kolejne wersje Atlasu antropometrycznego A. Batogowskiej i J. Słowikowskiego (ostatnio również E. Nowak), standardy antropometryczne dorosłej ludności Polski B. Zenkteler i Z. Welona. Elementy ergonomii przenikały do kształcenia psychologów, pedagogów, antropologów. Co się tyczy antropologów, to przedmiot ergonomia (wykład monograficzny i laboratorium) był wykładany w ramach wydziałów biologii w uniwersytetach w Poznaniu, Wrocławiu i Łodzi. Zasługą polskiego biologa prof. Wojciecha Jastrzębowskiego (1799−1882), było użycie terminu ergonomia do nauki o pracy na prawach zaczerpniętych z nauk przyrodniczych. Następnie myśl ergonomiczna, oparta na standardach pomiarowych ludzkiego ciała, pojawiła się już w 1954 roku w podręczniku W. Moszyńskiego Wykład elementów maszyn.
Trzeba też zauważyć, że w propagowaniu ergonomii i jej rozwoju duży był wkład Naczelnej Organizacji Technicznej. W latach 1970−80. jej poznański oddział zorganizował kilka konferencji naukowych, szkoleń inżynierów projektantów. Jednakże niektóre środowiska akademickie z niechęcią odnosiły się do ergonomii, a zwłaszcza do czynienia z BHP nauki. UAM w Poznaniu dał temu wyraz likwidując w 1980 r. Międzywydziałowy Instytut BHP i Ergonomii. Jako ówczesny dziekan Wydziału Biologii uratowałem tę jednostkę, wcielając ją, w randze zakładu, do wydziału, a po pewnym czasie włączając tę jednostkę, pod zmienioną nazwą – Zakład Antropologii Stosowanej i Ergonomii – do Instytutu Antropologii UAM. Jednakże w 1989 r., po zatrudnieniu mnie w Uniwersytecie Łódzkim, jednostkę tę zlikwidowano. Sądzę, że była to decyzja pochopna, podyktowana fałszywymi argumentami i ocenami zespołu pracowników. Większość pracowników przeszła, dzięki życzliwości prof. L. Pacholskiego, do pracy w Politechnice Poznańskiej, uzyskując znaczące sukcesy naukowe i dydaktyczne. Do nich należy również J. Marcinkowski, autor omawianego opracowania.
Uzyskać pełny obraz
Niewątpliwie ergonomia musi wypracować profil kształcenia kadr specjalistów do potrzeb praktyki, musi znaleźć miejsce do lokowania prac doktorskich czy habilitacyjnych. Obecnie korzysta ona z życzliwości niektórych rad naukowych, rad wydziałów, ale na pogranicza naukowe nie zawsze patrzy się życzliwie, niekiedy bowiem wyrażana jest troska o „czystość” dyscypliny i sztywne zaliczanie naukowców do jednej z owych „czystych – klasycznych” nauk, jak to czyni PKA, stosując tzw. minima kadrowe.
Sądzę, że lektura opracowania J. Marcinkowskiego, poza ukazaniem przybliżonego stanu obecnego dydaktyki akademickiej ergonomii i BHP, skłania do różnych refleksji, m.in. do zastanowienia się nad przyszłością tej nauki, sposobem kształcenia kadr, nad propozycją wprowadzenia ergonomii do wykazu dziedzin naukowych, jak to ma już miejsce w wielu zachodnich systemach klasyfikacji nauki. W kolejnej, pogłębionej diagnozie, należy pełniej, a nie wybiórczo, jak to uczynił autor, ukazać tych, którzy wprowadzali w uczelniach wykłady, czy też tych, którzy uzyskiwali stopnie naukowe z ergonomii. Prace nad taką pozycją winny wesprzeć m.in. Komitet Ergonomii PAN, Rada Ochrony Pracy i Polskie Towarzystwo Ergonomiczne. Autor owej wstępnej, jak sądzę, diagnozy mógłby podjąć dalsze prace w kierunku ukazania pełnego obrazu polskiej ergonomii.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.