Nec scholae…
Ostatnio pojawił się problem „wręczania” świadectw maturalnych (testimonio maturitatis, certificate de maturite) wynikający raczej z nieznajomości historii tego dokumentu. Powstało przy tym przekonanie, że „wręczenie” go jak największej liczbie abiturientów rozwiąże wiele ważnych kwestii. Prawdopodobnie jednak tylko szkół, a nie samych abiturientów. Ponieważ okres, w którym „chęć szczera” nad posiadaniem takiego dokumentu miała dominować, nie zapisał się w historii zbyt chwalebnie, warto spojrzeć na losy kilku jego posiadaczy z czasów nieco dawniejszych. Gdy się takie dokumenty ogląda, zadziwia fakt, że istotna ich treść – pominąwszy ostatnie eksperymenty – niewiele się na przestrzeni półtora wieku zmieniała.
Na dwóch poziomach
14 czerwca 1869 komisja egzaminacyjna gimnazjum w Rzeszowie uznała, że „egzaminowany uczynił tedy zadość wymaganiom prawnie przepisanym, i otrzymuje w skutek tego świadectwo dojrzałości, upoważniające go do uczęszczania na uniwersytet”. Abiturient, urodzony 30 stycznia 1845 w podsanockiej wsi, studiował w Uniwersytecie Jagiellońskim i w całym okresie nauki na obu poziomach utrzymywał się sam. W roku 1888 przygotował pozytywnie ocenioną pracę pro gradu doctoris philosophiae, zdał tzw. rygorozum dwugodzinne i na tym poprzestał.
25 maja 1902 taka sama komisja gimnazjum w Krakowie podała w identycznej formule, że abiturient urodzony 22 kwietnia 1884 uczynił zadość takimże wymaganiom „z odznaczeniem i otrzymuje niniejsze świadectwo dojrzałości, które uprawnia go do zapisania się w poczet słuchaczów zwyczajnych uniwersytetu”. Postąpił on w roku 1908 podobnie, jak jego poprzednik.
Obu łączy i to, że jednym z oceniających ich prace był prof. Karol Olszewski, u którego mistrza, prof. Emiliana Czyrniańskiego, studiowali. Obaj znaleźli posady w szkolnictwie zawodowym (rolniczym i przemysłowym) i dopiero wtedy podjęli próbę uzyskania doktoratu. Wszystko wskazuje na to, że prace przygotowali w swoich szkolnych pracowniach, a w osiągnięciu celu przeszkodziła im prawdopodobnie kolejna zmiana przepisów.
W roku 1910 abiturientka prywatnego żeńskiego liceum w Krakowie zdała egzamin dojrzałości „z odznaczeniem”. Uprawniło ją to jedynie „do studiów uniwersyteckich w charakterze słuchaczki nadzwyczajnej”, trudniej byłoby jej zatem ubiegać się o stopień doktorski. Jako eksternistka przystąpiła więc dwa lata później do egzaminu dojrzałości w gimnazjum realnym, zdając go „większością głosów” członków komisji. Mogła już studiować jako słuchaczka zwyczajna (nadal jednak z ograniczeniami ustanowionymi trzema rozporządzeniami ministra, a przebieg jej nauki regulowało pięć dalszych z lat 1908−12, podanych na obu świadectwach). Była Polką „zagraniczną”, urodzoną 18 lipca 1891 – według dokumentów – „na Węgrzech” (a w rzeczywistości we wsi przy ówczesnej i obecnej granicy polsko−słowackiej). Mimo wojen studia w uniwersytecie ukończyła, a w ich czasie zdążyła jeszcze wysłuchać wykładów prof. Olszewskiego. Przygotowała pracę pro gradu i ostatecznie, po pewnych perypetiach, uzyskała w końcu 1933 roku stopień doktora filozofii podług „dawnych przepisów” dla „uniwersytetów królestw i krajów w Radzie Państwa występujących”, tj. „w Wiedniu, Pradze, we Lwowie, Krakowie, w Ołomuńcu, Gradcu i Insbruku” (z lat 1899 i 1900, będących modyfikacją dawniejszych z 1850, 1871−73 i 1888). Minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego Rzeczypospolitej rozporządzeniami z 1919 i 1921 roku objął nimi wydział filozoficzny Uniwersytetu Warszawskiego, a potem ich moc rozciągał na podobne wydziały innych uniwersytetów. Promowani obecnie doktorzy składając przysięgę nie zdają sobie sprawy, że tekst roty z nich się wywodzi.
Dojrzały z postępem
Kolejny słuchacz zwyczajny uniwersytetu urodził się 17 sierpnia 1902 i w gimnazjach dwu różnych miast, Lwowa i Zakopanego, spędził tylko dwie z ośmiu klas (I i V). Najpierw w głąb Rosji rzuciła go wojna, potem nie miał środków na kontynuowanie nauki. Imał się różnych prac, był urzędnikiem w biurze handlowym, taksówkarzem w Warszawie, praktykował w fabryce chemicznej, a w międzyczasie służył ochotniczo w armii gen. Hallera. Maturę zdał eksternistycznie 5 października 1923. Jego świadectwo stwierdza tylko ten fakt i informuje o uprawnieniu do podjęcia studiów uniwersyteckich, co też bez zbędnej zwłoki uczynił. Po studiach podjął pracę w miejskiej gazowni, gdzie powoli awansował. Przygotował bardzo dobrze ocenioną pracę i zdążył uzyskać doktorat na podstawie tych samych przepisów co poprzedniczka.
Inny późniejszy doktor, urodzony 9 czerwca 1902 pod Jarosławiem, otrzymuje po ośmiu latach nauki w Krakowie (18 maja 1920) świadectwo, w którym „uznano go dojrzałym z postępem z odznaczeniem do studiów w szkołach akademickich”. Zadbano więc o to, by jego posiadacz nie miał problemu z zapisaniem się do szkół objętych, mającą dopiero być uchwaloną, ustawą z 13 lipca 1920 o szkołach akademickich. Była na nim skala ocen postępów: 1 – celujący, 2 – dobry i 3 – dostateczny (gorszych widać nie przewidywano, ale, jak widać z treści dokumentu, bywało, że wystawiano lepsze). Takie samo świadectwo „z postępem dostatecznym” otrzymał w kolejnym roku (gdy ustawa już obowiązywała) młodszy od niego o rok późniejszy doktor pochodzący z Dobczyc.
Podobnie do dwu klas gimnazjum, ale ostatnich (VII i VIII), uczęszczał ich rówieśnik z Królestwa, urodzony 26 maja 1901. Jego szkoła stała się jednak gimnazjum w wyniku kilku kolejnych decyzji administracyjnych. Komisja egzaminacyjna uznała go „za przygotowanego do studiów wyższych” (10 czerwca 1920), lecz studia uniwersyteckie mógł podjąć tylko jako słuchacz nadzwyczajny. Z formuły: auf Grund dieser Prüfung wurde er [tu ewentualnie z odznaczeniem lub tylko mit Stimmenmehrheit, czyli większością głosów] zum Besuche einer technischen Hochschule [lub Universität] für „reif” usiłowano usunąć ograniczenie zawarte w przymiotniku „technicznych”. By zostać słuchaczem zwyczajnym, musiał swoją maturę uzupełnić w gimnazjum klasycznym (nawiasem mówiąc, jeszcze po ostatniej wojnie ministerstwo dociekało, czy uniwersytet sprawdza znajomość łaciny przez kandydatów do stopnia doktora filozofii na oddziale matematyczno−przyrodniczym).
Świadectwo maturalne w cesarstwie rosyjskim nosiło nazwę attiestat zriełosti. Porządek stopni skali ocen był w nim odwrotny: ocenie najlepszej odpowiadała cyfra „5”. Wyliczało przepisy podające prawa jego posiadacza, nie podawało jednak, czego one dotyczą. Ich posiadacze pojawili się w uniwersytecie w większej liczbie po strajku szkolnym w 1905 roku. Na ogół mieli już wtedy zaliczone po kilka semestrów studiów wyższych, które im zwykle uznawano i pozwalano kontynuować naukę jako słuchaczom zwyczajnym (w tym okresie jednak świadectwa te zaczęto kwestionować w uczelniach niemieckich).
Co łączy ich wszystkich? To, że świadectwa te, poza podjęciem w uniwersytecie nauki, nie były im widać do niczego więcej potrzebne, skoro pozostawili je „na wieczną rzeczy pamiątkę” w archiwach. Podzieliły ich los absolutoria potwierdzające ukończenie studiów i uprawniające do ubiegania się o stopień doktora. Wpisywano w nich zdawkową formułkę: „zachowanie się słuchacza było zgodne z przepisami akademickimi” (na ewentualne „rozwinięcie tematu” urzędowy druk zapewniał około połowy strony formatu A4). Wyniki egzaminów, składanych, by doktorat uzyskać, oceniano niezmiennie w skali trójstopniowej. Do początku lat 30. XX wieku obejmowała ona stopnie: celujący, dostateczny i niedostateczny, zmienione wtedy na: z odznaczeniem, dobrze i dostatecznie. Ustalali je w głosowaniu członkowie komisji, podający niekiedy ocenę w nieurzędowej formie (np. „jeszcze dostateczny”).
Co wynika ze skali ocen?
Jak wynika z maturalnych świadectw z obszaru Galicji, poprzedniczki podanej skali ocen były bardziej złożone (tabelka).
Jak widać, niemal taką samą nazwą określano w obu stopnie zajmujące różne pozycje w skali ocen. Ujednolicenie skal stosowanych w różnych zaborach było konieczne po odzyskaniu niepodległości, nie dziwi zatem, że regulamin egzaminów dojrzałości był jednym z najwcześniej wydanych aktów (w pierwotnej wersji jeszcze przed jej proklamacją). Wymieniano w nim wzorowane na „austriackich” określenia, a na „rosyjskich” oznaczenia cyfrowe większości stopni skali ocen: 1 – zły, 2 – niedostateczny, 3 – dostateczny, 4 – dobry (zabrakło: 5 – bardzo dobry i 6 – celujący). Zawierał zasadę: „abiturient otrzymuje świadectwo dojrzałości, jeżeli oceny ostateczne ze wszystkich przedmiotów nie są niższe, niż dostateczne (3)”, która pozostała nienaruszona we wszystkich wydanych dotąd regulaminach tego egzaminu.
Utożsamienie stopni skal z liczbami to pomysł i dorobek czasów nowszych, nie zawsze w sposób fachowy realizowane. W czasach, gdy piszący ten tekst oceniał kandydatów na studentów, hasło „dostateczny jest od 2,51” (uzasadniane ministerialnym ponoć telefonem) oznaczało zwykle zły postęp jakiegoś wysoce protegowanego kandydata, czemu z tych, czy owych względów należało spiesznie zaradzić. Powtarzanie tego obecnie w skali całego kraju nie wydaje się zatem pomysłem nowym. Przebieg dalszych „naukowych” losów takich kandydatów pozwala napisać, że raczej tak samo chybionym, jak opisane działania lokalne. Podawane w tym kontekście poziomy „procentów” trudno byłoby nawet przypisać do stopnia wystawianego „większością głosów” członków komisji.
Zmiana skali ocen mogła być pułapką bez wyjścia, gdyby biurokratycznie stosować przepisy o promocji doktorskiej sub auspiciis Imperatoris. Z zasady w danym roku szkolnym uniwersytet mógł do niej przedstawić jednego kandydata, „który studia gimnazjalne i uniwersyteckie odbył bez wyjątku z postępem znakomitym, a egzamina ścisłe w celu uzyskania godności doktora złożył także bez wyjątku z postępem celującym”. Oprócz tego wymagano „zawsze nienagannego prowadzenia się moralnego”, z tym zastrzeżeniem, że „wśród jednakich okoliczności mają pierwszeństwo uczniowie, których ojcowie położyli zasługi około państwa”. Kryteria były „wyśrubowane”, więc dochodziło do niej raz na parę lat. Miał taką 7 listopada 1908 znany później w świecie etnolog Bronisław Malinowski (autor pracy doktorskiej O zasadzie ekonomii myślenia). Przepisy te weszły w życie, gdy korzystano ze starszej skali ocen, ale działały nadal, gdy skalę gruntownie zmieniono, a odpowiedni stopień znikł. Jakoś radzono sobie także z ustalaniem, co oznacza „nienaganne prowadzenie się moralne”, chociaż w obu skalach takiego stopnia w ogóle nie było. Czy zniosłyby zmianę obecnych skal ocen, opartych na punktach i procentach?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.