Listy do redakcji
Prawdziwy obraz
Z dużym zaciekawieniem przeczytałem kolejny, piąty już artykuł prof. Andrzeja Pilca z cyklu „Na tropach jakości w nauce” („FA” 9/2006). Dotyczy on najczęściej cytowanych polskich publikacji [wytłuszczenie moje] w medycynie klinicznej. Autor w tym celu wyodrębnił oryginalne prace kliniczne cytowane w Index Citation czasopism medycznych listy filadelfijskiej, które miały co najmniej 40 cytowań w okresie ostatnich 10 lat i gdzie przynajmniej jeden ze współautorów miał afiliację polskiego szpitala klinicznego lub polskiej uczelni medycznej. Z bazy danych wyodrębnił w ten sposób 69 publikacji. Następnie wyliczył polskie placówki, z których pochodził autor lub współautorzy tych publikacji i podał cytowania, informując, że „przeciętna liczba cytowań prac umieszczonych na liście wynosiła 96”.
To wielka rzecz mieć wydrukowaną pracę w dobrym czasopiśmie medycznym, bo konkurencja jest olbrzymia i najczęściej tylko 30−40 proc. nadsyłanych prac idzie do druku. W dodatku 95−99 proc. artykułów nadsyłanych przez autorów spoza USA nie jest akceptowana! Jeszcze większy sukces, gdy praca jest często cytowana, bo to dowodzi, że zyskała uznanie czytelników, którzy sami publikują. Stąd moje szczere i gorące gratulacje dla tych polskich kolegów, którzy się „przebili”, uzyskali prestiżowe nazwisko i teraz ciągną za sobą młodszych.
Jednak chciałbym tutaj wyraźnie podkreślić (co delikatnie tylko zaznaczono w tekście prof. Pilca), że rdzennych prac z polskich instytucji w tej grupie jest tylko 30 z przedstawionych 69 publikacji. Powszechnie przyjmuje się, że praca wyszła z danej instytucji, jeśli pracuje w niej (lub pracował – nawet okresowo!) pierwszy autor oraz autor, który figuruje jako prowadzący korespondencję. Jest też koniecznym, aby pierwotny protokół kliniczny został zatwierdzony przez Komisję Etyczną tej instytucji.
Z tego względu rdzennie polskie prace z listy prof. Pilca, pochodziły z Collegium Medicum UJ (12 prac), Instytutu Onkologii Gliwice−Kraków−Warszawa (4 prace), Centrum Medycznego Szkolenia Podyplomowego w Warszawie (3), Instytutu Gruźlicy w Warszawie (2), Akademii Medycznej w Warszawie (2), Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach (2), Uniwersytetu Medycznego w Łodzi (2), Instytutu Hematologii w Warszawie (1), Akademii Medycznej w Poznaniu (1) oraz Akademii Medycznej w Gdańsku (1).
Pozostałe publikacje to z reguły opublikowane wyniki zagranicznych badań wieloośrodkowych, gdzie polskie kliniki dostarczały tylko pacjentów do ogólnej puli, polscy autorzy zaś najczęściej nie brali udziału w analizie wyników i pisaniu pierwszego maszynopisu pracy. Prac takich nie można uważać za pochodzące z polskiego ośrodka, a prestiż dużej liczby cytowań spada z reguły wyłącznie na pierwszego autora oraz głównego koordynatora takich badań. Reszta autorów jest „jak gdyby dopisana” przez sam fakt dostarczenia klinicznych danych pacjentów, których zwerbowano. Im więcej pacjentów, tym nazwisko koordynatora z danego ośrodka znajduje się bliżej początku na liście współautorów.
Wyjątkiem jest tutaj publikacja 42, która instytucjonalnie pochodzi z National Heart and Lung Institute w Londynie, ale pierwszym autorem był prof. P. Ponikowski z Wrocławia. Praca ta z 1997 roku – ma wśród polskich autorów najwięcej cytowań, bo 122.
Drugie miejsce pod względem liczby cytowań zajmuje praca dr hab. Anny Służewskiej z Akademii Medycznej w Poznaniu (115 cytowań – praca nr 54 z 1996 r.). Trzecie miejsce (111 cytowań – praca nr 47 z 2000 r.) zajęła publikacja prof. Kazimierza Roszkowskiego z Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc w Warszawie. Na czwartej pozycji (87 cytowań – praca nr 24. z 2001 r.) jest prof. Jacek Jassem z Akademii Medycznej w Gdańsku. Piąte miejsce (77 cytowań – praca nr 57 z 1996 r.) i szóste miejsce (72 cytowania, praca nr 60 z 2001 r.) ma prof. Andrzej Szczeklik z Collegium Medicum UJ w Krakowie. Pozostałe rdzennie polskie publikacje oscylują w granicach od 66 do 40 cytowań.
Przytoczone powyżej liczby pokazują znacznie bledszy obraz publikacji i cytowań prac z polskiej medycyny klinicznej niż ten, który wynika z artykułu prof. Andrzeja Pilca. Ale jest to obraz prawdziwy...
Nowy Jork
Pomoce egzaminacyjne
Jako prowadzący od ponad 10 lat zajęcia z przedmiotów informatycznych, z wielkim zainteresowaniem przeczytałem artykuł autorstwa prof. W. Koczkodaja i prof. R. Tadeusiewicza „O jakości kształcenia informatyków”. Jestem przekonany, że dla środowiska nauczycieli akademickich zajmujących się informatyką porównanie przebiegu procesu nauczania w różnych uczelniach jest tematem, który zawsze będzie wzbudzał wielkie zainteresowanie i prowokował do dyskusji. (…)
Ze swojej strony chciałbym odnieść się do poruszanej w artykule kwestii korzystania z materiałów podczas zaliczeń i egzaminów. (…)
Od lat prowadząc zajęcia z języków programowania i technik modelowania obiektowego, pozwalam na korzystanie z materiałów (tekstów wykładów, książek, notatek) podczas egzaminów i zaliczeń. Przesłanką przemawiającą za taką praktyką jest duża liczba funkcji zawartych w bibliotekach języka programowania (C/C/Java) lub też złożoność i wariacje składni (np. w przypadku obiektowych języków modelowania). Trudno wymagać od studentów, by nauczyli się na pamięć deklaracji funkcji, czy narzucać jedyny obowiązujący styl rysowania strzałek na sporządzonych odręcznie rysunkach.
Prowadząc egzaminy, zezwalam na korzystanie z własnych materiałów (zastrzegając, że nie wolno wypożyczać ich sąsiadom, bo przy okazji mogą wędrować odpowiedzi).
Jak zauważyłem, strategia ta przynosi bardzo złe rezultaty, jeżeli ogólny poziom studentów jest słaby i nie chcą włożyć żadnej pracy we wcześniejsze przygotowanie. Znaczna część po raz pierwszy zapoznaje się z materiałem podczas egzaminu i nawet nie wie, gdzie szukać odpowiedzi. Nie muszę dodawać, że nie są to zazwyczaj własnoręcznie napisane materiały, ale wydruki, kserokopie lub książki. W takim przypadku lepiej zrezygnować z możliwości korzystania z materiałów albo rzeczywiście ograniczyć ich objętość i pochodzenie w sposób wskazany w artykule. Chętnie skorzystam z zamieszczonej tam podpowiedzi.
Jestem natomiast zadowolony z przebiegu egzaminów z przedmiotu języki programowania, przeprowadzanego na koniec II semestru informatyki stosowanej na Wydziale EAIE AGH. Studenci reprezentują wysoki poziom i samodzielnie rozwiązują zadania. Mogą korzystać z materiałów, ale z powodu braku czasu nie mogą pozwolić sobie na ich studiowanie w trakcie egzaminu. W stosunkowo krótkim czasie rozwiązują dużą liczbę zadań wymagających myślenia, umiejętności projektowania struktur danych, biegłości w wyszukiwaniu informacji i oczywiście dostępu do treści, których zazwyczaj programista poszukuje w opisie bibliotek języka programowania. Jestem przekonany, że osiągnięty przez studentów, którzy zdają egzamin, poziom praktycznych umiejętności programowania znacznie przewyższa opisany w artykule poziom studentów kanadyjskich.
Podsumowując, ten sposób organizacji egzaminów może mieć zastosowanie w przypadku dobrych studentów, od których można wymagać czegoś więcej niż pamięciowego opanowania materiału. Wymaga też znacznie więcej pracy podczas przygotowania egzaminu, ponieważ układając tematy trzeba zdawać sobie sprawę, że wszelkie odpowiedzi na proste pytania (w przypadku programowania dotyczące składni, typowych konstrukcji i mechanizmów języka czy podstawowych struktur danych) student po prostu odnajdzie w książce i przepisze.
Katedra Automatyki AGH
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.