Uproszczenie czy dewaluacja?

Andrzej Malinowski


Problem awansu naukowego od dziesięcioleci budzi emocje w środowisku akademickim. Od lat podnosi się kwestie „wyboistości” drogi awansu, marnowania ludzi utalentowanych, ich nierzadko ciernistej, długiej drogi kariery akademickiej. Bardzo często kariera ta zależy od relacji mistrz – uczeń, a w zbyt małym stopniu od oceny mistrzów zobowiązanych do kształcenia kadry.

Powrót docenta

Od lat mówiono o konieczności zniesienia feudalnych struktur szkolnictwa wyższego w Polsce. Znaczącym uproszczeniem tego procesu było zlikwidowanie stanowiska docenta i wprowadzenie jednego tytułu naukowego. Niestety, rzeczywistość sprowadziła się do tego, że uczelnie pomnożyły liczbę stanowisk profesorów i trudno się rozeznać w tym, kto jest jakim profesorem. Okazało się, że lepiej było wrócić do stanowiska docenta (nawet bez habilitacji), gdyż współcześnie, zwłaszcza w przypadku szkół wyższych, sporo jest profesorów bez habilitacji. To przykład dewaluacji tytułu profesorskiego, przykład tego, że często spryt jest ważniejszy niż awans oparty na faktycznym dorobku naukowym. Z tych względów sądzę, że należy zaostrzyć kryteria używania tytułu profesor i wrócić do stanowiska docenta. Jest to stanowisko funkcjonujące np. w Czechach, Słowacji, Rosji itd.

Szczebel do kariery

Oddzielny problem to habilitacja widziana jako element kariery naukowej. Tradycyjny awans, wiodący przez doktorat i habilitację, winien być, moim zdaniem, zachowany, ale znacząco zmodyfikowany. W swojej, prawie czterdziestopięcioletniej, działalności naukowej dwukrotnie oceniałem rozprawę doktorską, która mogła być nawet bardzo dobrą rozprawą habilitacyjną. Jeden z tych doktorów miał później poważne kłopoty z zatwierdzeniem habilitacji, której główne tezy opublikowano na „Zachodzie” i na „Wschodzie”, ale u nas długo nie znajdowały uznania. Kilka lat frustracji nie przekreśliło kariery akademickiej, dojścia owego badacza do wysokich stanowisk w uczelni. Drugi przypadek, sprzed paru lat, odnosił się do absolwenta studiów doktoranckich w Instytucie Antropologii UAM w Poznaniu. Ów doktor liczył na pracę w Uniwersytecie Zielonogórskim, w pobliżu miejsca zamieszkania, ale zamiast wzmocnić dość słabą kadrę naukowo−dydaktyczną tej uczelni, trafił do szkoły średniej. Mógłbym przytoczyć wiele przykładów trzymania w uczelniach miernot naukowych i niedopuszczania do zatrudniania czy awansu ludzi wybitnie zdolnych.

Ocena dorobku

Uczestniczyłem w 35 przewodach habilitacyjnych w Polsce, po jednym w Bułgarii i Czechach, i dwóch w Rosji (Uniwersytet Łomonosowa w Moskwie). Procedury są tam zbliżone do naszych. Może nieco mniej podnosi się kryterium istotnej nowości naukowej rozprawy. W Czechach istotnym elementem habilitacji jest ocena dorobku naukowego.

Sądzę, że habilitację należy u nas uprościć, sprowadzić do oceny dorobku naukowego i kolokwium czy wykładu, które, poddane pod dyskusję, ukażą walory osadzenia kandydata w nauce czy dydaktyce akademickiej. Sądzę również, że w takich dziedzinach, jak sztuka, awans naukowy winien wynikać z oceny wartości sztuki prezentowanej przez kandydata. Takie kryteria winny być również stosowane do ocen w dyscyplinach klinicznych medycyny. Zapewne wówczas mniej byłoby dopisywania się do prac, mniej wymuszonych przez specyfikę awansu kiepskich publikacji. Mnożenie formalnych wymogów awansu naukowego, słabe wynagradzanie na kolejnych stanowiskach kariery powodują ucieczkę najzdolniejszych do biznesu lub za granicę, gdzie się stabilizują naukowo w innych, bardziej normalnych strukturach akademickich. Ostatnio u nas o awansie, karierze, zasiedziałości na stanowiskach decydują, niestety, układy.

Cały system karier, zwłaszcza w młodych uczelniach prywatnych, jest chory. Sądzę, że propozycje prof. Franciszka Ziejki, wyrażone w wywiadzie Musimy zmienić kierunek awansu („FA” nr 3/2006), stanowią ważny element dyskusji i pilnych poczynań w tej dziedzinie.

Prof. dr hab. Andrzej Malinowski, antropolog, emerytowany pracownik UAM w Poznaniu, UŁ i UZ.