Życie z piętnem
„To, co ja widziałem, tego człowiek nie powinien widzieć i nawet nie powinien wiedzieć” – tak jednym zdaniem, zaczerpniętym z Opowiadań kołymskich Warłama Szałamowa, określić można rzeczywistość sowieckich obozów pracy. Historię tragicznych losów setek tysięcy przedstawicieli rosyjskiej i sowieckiej inteligencji odnajdujemy także w wydanej pod koniec ubiegłego roku książce Eugenii Ginzburg.
Autorka była pracownikiem naukowym uniwersytetu w Kazaniu, dziennikarką i oddaną członkinią partii. Jej osobisty dramat rozpoczął się w lutym 1937 roku, kiedy została aresztowana, oskarżona o działalność kontrrewolucyjną i jako „wróg ludu” skazana na 10 lat więzienia.
Stroma ściana składa się z dwóch tomów. Pierwszy, wydany w Polsce w 1990 roku, przez dziesiątki lat jako maszynopis w wydaniu samizdatowym bił wszelkie rekordy popularności nielegalnej literatury w Rosji. Tom ten podzieliła autorka na dwie części. Pierwsza z nich opisuje aresztowanie oraz toczący się przez dwa lata proces przeciwko niej, w czasie którego przebywała w więzieniu w Jarosławiu. Druga część książki rozpoczyna się wraz ze zmianą wyroku Ginzburg z 10 lat więzienia w zakładzie karnym na tyleż lat pobytu w poprawczym obozie pracy. Tom drugi dopełnia całości wspomnień autorki i opisuje jej losy jako „wolniaczki”, aż do częściowej rehabilitacji w 1955 roku.
Ginzburg bywa stawiana w jednym szeregu z Aleksandrem Sołżenicynem i Warłamem Szałamowem. Jednak łączy ją z nimi jedynie tematyka. Styl Ginzburg jest zdecydowanie inny. Oni w sposób beznamiętny prowadzili czytelnika przez piekło obozów sowieckich. Celowo eliminowali nadzieję, twierdząc, że jest jedynie siłą zniewalającą. Opisywali ludzi, dla których – jak mówił Herling−Grudziński – istotą wielkiego instynktu życia było samo życie. Pokazywali, jak instynkt ten zwycięża z ludzką moralnością, robiąc z ofiary kata, jak tworzy się mur obojętności wobec drugiego człowieka. U Ginzburg czytamy natomiast: „tyle było we mnie żywotności, że za każdym razem umiałam wykorzystać nawet najmniejszą szansę, niezbędną dla podtrzymania ledwie tlącego się we mnie życia. I – co najważniejsze – za każdym razem przynosił mi ocalenie jakiś osobliwy zbieg okoliczności, całkiem z pozoru przypadkowy, w rzeczy samej zaś – będący potwierdzeniem wielkiej siły Dobra, które na przekór wszystkiemu rządzi jednak tym światem”.
Od strony faktograficznej książka nie wnosi wiele nowego. Ważniejsze jest jednak coś innego. Jest to jedna z niewielu książek, w których na tragizm „wielkiej czystki” patrzymy oczami kobiety. I z tej właśnie perspektywy widzimy, że bólem gorszym od fizycznego było dla niej rozdzielenie z rodziną, a przede wszystkim z dziećmi. Dowiadujemy się, jak ją i jej towarzyszki pozbawiano godności i kobiecości. Mimo zła, które dla wielu stało się codziennością, nie umiała i nie chciała zagłuszyć w sobie naturalnych potrzeb i odruchów. To właśnie w łagrach połączyła ją z niemieckim lekarzem miłość. To tu rozpoczęła się trwająca wiele lat przyjaźń ze współwięźniarką.
Wspomnienia Ginzburg przesiąknięte są przekonaniem, że mimo iż ani ona, ani inni więźniowie nie brali bezpośredniego udziału w zbrodniach i zdradach, są za nie współodpowiedzialni. Książka stanowi swoiste wyznanie skruchy kobiety, dla której życie z takim piętnem było codziennym pokonywaniem „stromej ściany” w sobie.
Katarzyna Krzyżanowska
Eugenia Ginzburg, Stroma ściana, spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2009.