Życie jako proces poszlakowy

Na swojej, siłą rzeczy subiektywnej, liście wynalazków ewolucji Nick Lane szczególnej uwadze poleca świadomość. Nie dlatego, by stanowiła ona ogniwo ważniejsze od pozostałych, choć z pewnością znalazłyby się i ku temu argumenty. Trudno też za powód wyróżnienia przyjąć naukową specjalność autora – jest biochemikiem w University College London – i mogący z niej wynikać punkt odniesienia do wszelkich tego typu zestawień. Klucz do zrozumienia leży gdzie indziej. Specyfika świadomości u Lane’a bierze się mianowicie stąd, że do końca nie wiadomo, czym ona w zasadzie jest. Co więcej, znalezienie odpowiedzi na obecnym etapie postępu naukowego, zdaje się nieosiągalne. Na tle innych ujętych w książce wynalazków to rzeczywiście fundamentalna różnica. Ale wątpliwości nie brakuje i w kolejnych rozdziałach. Jak powstało życie? Skąd wzięło się DNA? Dlaczego umieramy?

To swoisty paradoks, że w dobie niepohamowanego rozwoju proteomiki, biologii obliczeniowej, izotopowej analizy skał, technik obrazowania – pytań jest wciąż bez liku. Nauka do złudzenia zaczyna przypominać niekończący się proces poszlakowy, w którym granica między pomyłką a prawdą jest wyjątkowo cienka. Nick Lane w roli sędziego radzi sobie niezgorzej. Zakłada, że w tym świecie, zrodzonym w dużej mierze z przypadku, nie wszystko jest przecież li tylko zbiegiem okoliczności, za to każdy kolejny etap ewolucji musi wiązać się z jakimś ulepszeniem. Bez względu jednak na to, czy rozprawia akurat o fotosyntezie, komórce eukariotycznej, rozmnażaniu płciowym, ruchu, wzroku czy stałocieplności, stara się podążać tylko za twardymi dowodami. Ale, jak każdy naukowiec, po wielokroć musi zdać się na intuicję wiedzioną właśnie poszlakami. „Jestem biochemikiem i znam ograniczenia nauki, którą się zajmuję” – zaznacza, odwołując się po trosze do zasady nieoznaczoności: im bliżej rozwiązania, tym bardziej wszystko staje się niedookreślone. Dla naukowca, który przebył długą drogę od rozczarowania przyziemnością uniwersyteckiego życia aż po zafascynowanie, które teraz dostarcza mu adrenaliny w nie mniejszym stopniu niż choćby wspinaczka skałkowa, musi to być prawdziwy żywioł. Z żarliwością neofity popularyzuje wiedzę, daleko wykraczając poza jej stricte akademicki wymiar. Bez większego ryzyka wykracza poza utarte szablony, łamie schematy, ucieka jak najdalej od słownikowej terminologii… Tak jak z tymi dziesięcioma wynalazkami, które w żaden sposób nie mieszczą się przecież w definicji „nowych rozwiązań o charakterze technicznym”, za to jako genialne wytwory naturalnego projektu zwanego ewolucją doskonale poszerzają swoje utrwalone znaczenie.

Kiedy Lane rozbudza wyobraźnię czytelnika, pokazując jak mógłby wyglądać świat bez fotosyntezy, albo gdy – à rebours – znajduje w niej sposób na rozwiązanie światowego kryzysu energetycznego lub ustalając, z iście szatańską dociekliwością, zabójcę odpowiedzialnego za wymieranie permskie, za każdym razem odkrywa prawdziwą twarz nauki. Taką nieograniczoną jedynie dogmatami, chociaż pewnie w nich tkwi jej dostojeństwo. Jest jednak także miejsce na omylność, ucieleśnianą przez nader częste tutaj „jeśli”, „prawdopodobnie”, „wiele wskazuje”, „przypuszczam”… Klamrą spinającą obydwa oblicza jest chęć poznania – nieodłączny atrybut każdego noblisty. Również, jak w osobie Lane’a, niedoszłego.

Mariusz Karwowski

Nick Lane, Największe wynalazki ewolucji , tłum. Anna Wawrzyńska, WYDAWNICTWO PRÓSZYŃSKI I S-KA, Warszawa 2012, seria: Wiedza i Życie. Orbity Nauki.