Zaproszenie do Torunia

Nie można powiedzieć, że powieść Jerzego Lesława Ordana należy do czytanych jednym tchem. Wbrew pozorom, w moim mniemaniu, to jej zaleta, gdyż jest to książka z gatunku tych, których lekturę jakiś wewnętrzny głos każe co chwilę przerywać, by komicznymi lub zatrważającymi wrażeniami na gorąco dzielić się z kimś, kogo akurat ma się w zasięgu wzroku. To lubię.

Bohater powieści, podobnie jak niegdyś jej autor, jest studentem polonistyki na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu i tamże oraz w tamtejszym akademiku głównie toczy się akcja utworu. Wydarzenia rozgrywają się w trudnych latach 50. XX w., w których człowiek był człowiekowi wilkiem. J.L. Ordan wiernie oddał atmosferę uciążliwego okresu tuż przed śmiercią Wielkiego Wodza Proletariatu, kiedy społeczeństwo zewsząd było karmione półsłówkami i ogłupiane półprawdami, żyło w permanentnym niepokoju, poddawane nieustannej inwigilacji i represjom. Środowisko studenckie również pozostawało pod silną kontrolą ZSRR. Półki uniwersyteckiej biblioteki uginały się pod ciężarem obowiązkowych lektur należących do jedynie słusznego kanonu. Z kart narzuconej literatury wyłaniał się idealistyczny obraz mężnego i sprawiedliwego Józefa Stalina.

Ordan sprytnie dozuje emocje, budując nastrój niedomówienia, jaki wówczas wypełniał uczelniane mury. Konstruowane przez niego dialogi, wypowiadane przez postacie na korytarzach toruńskiego uniwersytetu, to jedynie pusto brzmiący słowotok. W umysły studentów wwiercała się bowiem nieufność. Mnożono nurtujące pytania: kto jest kim? Kto jest z kim? Kto za kim stoi? Świetnym zabiegiem ukazującym brak poczucia bezpieczeństwa, zastosowanym w książce Ordana, jest znamiennie powracający motyw zawoalowanych rozmów w publicznych miejscach: „gada o czymś, o czym można gadać i w ogóle, bo jakby nie o wszystkim można, z takich czy innych względów, choć raczej oczywistych, ergo głośno niewymawialnych. Myśleć i owszem – można, ale niekoniecznie zaraz trzeba się wypowiadać o tym, o czym można myśleć”.

Bohaterów co raz uwierał nieprzyjazny ustrój. Aczkolwiek nie działo się tak ze wszystkimi, bo zawsze znajdą się jednostki, tudzież masy, które nawet w ciemnych czasach totalitaryzmu wypatrzą światełko w tunelu, pokrętnie mamiące je błyskawiczną karierą i łudzące wygodną przyszłością. Amoralnych, czasem groteskowo przerysowanych zwolenników socjalizmu w powieści nie brakuje. Co więcej, odnajdujemy podobne charaktery w retardacjach przywołujących migawki z dzieciństwa głównego bohatera, a więc czas wojny, wywózkę ojca do wyrębu tajgi. Całość utworu zamyka wiadomość o wydarzeniach czerwcowych w Poznaniu, czyli zbliżającym się „wiosennym przesileniu”.

Szczególnie uradowała mnie odnajdywana na kartach powieści wysoko ceniona przeze mnie intertekstualność. Momentami bywa, że klimat niejednoznacznego świata, w którym egzystuje zdezorientowany bohater, a zwłaszcza jego zawiła wędrówka po „wiadomym urzędzie”, przywołuje na myśl atmosferę utworów Franza Kafki Zamek czy Proces . Jeszcze bardziej cieszy iście Gombrowiczowska składnia, potęgująca komizm płynący z absurdalnych sytuacji, w jakich parokrotnie przyszło się bohaterowi znaleźć. Postacie Ordana, niczym narrator i Gonzalo w Transatlantyku, brodzą w potoku sprzecznych słów i wykluczających się wzajemnie fraz. Wypowiadają swoje kwestie, lecz po chwili wycofują się z nich. Kluczą, nie chcąc zdradzić się z prawdziwą myślą. Ten chwyt autora uwypukla wewnętrzne rozdarcie, którym zostali skażeni przez siejący podejrzliwość system.

J.L. Ordan tak realistycznie odmalował nieznany mi z autopsji świat, że jego książkę potraktowałam jak bilet na wartościową wycieczkę w przeszłość. Było zabawnie, zdumiewająco, a miejscami niepokojąco. Tak, to lubię…

Anna Zielińska

Jerzy Lesław ORDAN, Wiosenne przesilenie , Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2013.