Wiedza na ołtarze!
Nie ma co doszukiwać się w tytule książki Łukasza Jacha żadnej prowokacji. Kult, choć tak mocno związany ze sferą sacrum, nie przynależy tylko do niej, może dotyczyć i innych dziedzin życia. Tym niemniej, autor wyraźnie zasugerował punkt odniesienia: to religia wypełnia dziś tę przestrzeń, ale – przewrotnie docieka – co się stanie, gdy pewnego dnia jej miejsce zajmie np. nauka?
Wyobraźmy sobie – to jedna z bardziej śmiałych wizji – Kościół Naukowców Dnia Ostatniego, w którym gromadzące się tłumy wiernych śpiewają hymny wychwalające wiedzę i jej zdobycze. Dzieje się to przy tym nie w sanktuariach, jakie doskonale kojarzymy, ale w zajmujących powoli ich miejsce obserwatoriach astronomicznych, akceleratorach cząstek, uniwersyteckich instalacjach badawczych oraz innych laboratoriach, w których biolodzy, fizycy czy chemicy – już jako najwyżsi kapłani – podejmują wysiłki na rzecz wyjaśnienia mechanizmów funkcjonowania świata. Nie dość przekonujące? Dodajmy więc do tego jeszcze bezceremonialne przejęcie z rąk kapłanów również starotestamentowej roli wieszczów przepowiadających nadciągające katastrofy – klęski żywiołowe, dziesiątkujące cywilizację choroby, globalne ocieplenie – w efekcie czego to naukowcy staną się ostateczną wyrocznią.
Gdyby to imaginarium – jednak, co by nie powiedzieć, skrajne – wziąć za dobrą monetę, można by faktycznie pomyśleć, że jesteśmy w przededniu narodzin nowego kultu. Wrażenie to ulega dodatkowemu wzmocnieniu na skutek obserwowanej od pewnego czasu „medialności” naukowców, którzy wyszli z zatęchłych laboratoriów, porzucili sztuczną nowomowę i stali się, ni mniej ni więcej, apostołami wiedzy: tłumaczą skomplikowanie tego świata, rozwikłują niezrozumiałe teorie, wyznaczają azymut naszych myśli… Doskonale odnajdują się w telewizji, i to nie tylko w specjalistycznych, kierowanych do wąskiego grona odbiorców audycjach, lecz także – między modą a kulinariami – w programach śniadaniowych. W prasie mają do swojej dyspozycji całe kolumny. Do tego odbywające się cyklicznie festiwale i wyrastające centra, w których tę naukę pozwalają dosłownie dotknąć, poczuć, przeżyć. Nawet branża reklamowa nie oparła się ich autorytetowi. I nic to, że naukowców grają modele, a instytut, w którym opracowano nową formułę kremu na zmarszczki, istnieje tylko na niby. Istotne, że nauka jest dziś wszechobecna – co samo w sobie nie stanowi żadnego rewolucyjnego odkrycia – a przy tym stała się również całkiem sexy. Lecz czy to oznacza, że oto nadeszła era homo scientificus?
W poszukiwaniu odpowiedzi Łukasz Jach, psycholog i socjolog z Uniwersytetu Śląskiego, sięga po koncepcję scjentoteizmu, nienową, wszak jej ślady dostrzega już w hasłach rewolucji francuskiej, czy później – w pozytywizmie, ani nie przełomową, bo odkrycia naukowe od zawsze przecież rozbudzały wyobraźnię, mimo to trafiającą właśnie na podatny grunt – przystosowane do asymilacji nauki społeczeństwo wiedzy. Interesuje go nie tylko to, jak działa nauka, lecz może przede wszystkim jej recepcja, a więc kluczowa z tego punktu widzenia kwestia: dlaczego jedni entuzjastycznie odnoszą się do najnowszych osiągnięć nauki, inni – mimo oczywistych argumentów, jak choćby w przypadku szczepień przeciwchorobowych – wręcz alergicznie nań reagują, a pozostali zachowują obojętność. Podobnie, zauważa, jest ze stosunkiem do religii. Te analogie, również leksykalne, Jach wyłuskuje świadomie po to, by pokazać, jak nieprzystające do siebie sfery, o dziwo, wiele mają wspólnego. Byłobyż zatem możliwe uczynienie nauki obiektem kultu? Owszem, ale pod warunkiem że opanuje ona sztukę realizacji wszystkich ludzkich potrzeb, ze szczególnym uwzględnieniem tych, które dotychczas zaspokajane były głównie przez religię – celnie puentuje jedna z przywoływanych w książce reprezentantek świata wiedzy.
Mariusz Karwowski
Łukasz JACH, Nauka jako obiekt kultu. Wprowadzenie do koncepcji scjentoteizmu , Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2015, seria: Prace Naukowe UŚ w Katowicach.