W salonie Sawuńcia
Ulica Andrzeja Potockiego 10 – dzisiejszy Instytut Muzykologii Uniwersytetu Jagiellońskiego – to była, mówiąc współczesnym językiem, najgorętsza miejscówka międzywojennego i peerelowskiego Krakowa. Pałac należący do rodziny Pusłowskich odwiedzali wszelkiej maści dyplomaci, intelektualiści, ludzie kultury, sportowcy, ba, nawet królom, prezydentom i następcom tronu adres ten nie był obcy. To tam właśnie kwitło życie towarzyskie, polityczne, artystyczne, literackie… W trakcie działań wojennych, gdy nazwę ulicy w ramach germanizacji przemianowano na Ostring, nie inaczej. Drzwi nadal były szeroko otwarte, a każdy, bez wyjątku, znajdował tu dach nad głową i ciepłą strawę. Co takiego przyciągało ludzi w to miejsce?
Szukając odpowiedzi, historyk Andrzej Chwalba nie zadowala się ani położeniem salonu w ścisłym centrum miasta, blisko dworca kolejowego, ani praktykowanymi tamże, a tak popularnymi wówczas, seansami okultystycznymi i ezoterycznymi. To byłoby zbyt banalne. W podtytule swojej książki dobitnie sugeruje natomiast, że prawdziwym magnesem był sam gospodarz. To on w tej opowieści wysuwa się na plan pierwszy. Nie jest to jednak biografia sensu stricto, bardziej literacki kolaż zdarzeń, ludzi, okoliczności (wątek o podwójnym wyroku śmierci i ułaskawieniu z rąk samego… Feliksa Dzierżyńskiego to prawdziwy cymes), które uformowały bezwarunkowo oddanego Ojczyźnie patriotę, charyzmatycznego nonkonformistę, społecznika mocno zaangażowanego w życie publiczne, przy tym wrażliwca, niepozbawionego gustu, kompetencji ani talentu. Pisał wiersze, w rubryce zawód podawał „literat”, artyści – w przeciwieństwie do innych salonów – byli u niego zawsze mile widziani. Ale nie tylko oni. Franciszek Xawery hrabia Pusłowski, którego pochodzenie z klasy „próżniaczej”, wrogiej systemowi, znalazło nawet wyraz w kryptonimie „Truteń”, nadanym mu przez UB, nie zamykał się w arystokratycznym świecie. Na pohybel krakowskiej kołtunerii odrzucał klasowe uprzedzenia, odczuwając potrzebę dzielenia się z innymi tym, co miał wartościowego. Polityka jako taka go wprawdzie nie interesowała, ale swoich poglądów nie ukrywał. W chwilach najwyższej próby potrafił się jednak wznieść ponad wszelkie podziały, jak choćby wtedy, gdy z narażeniem życia dawał schronienie legionistom, których przecież nie obdarzał specjalną atencją.
Z barwnie napisanej książki Chwalby wyłania się obraz perfekcjonisty. Hrabia zapraszał zawsze przez umyślnego, nigdy przez telefon, dbał o wystrój sali, ustalał menu, sytuował gości… Dziś byłby rozchwytywanym specjalistą od aranżacji stołu, savoir-vivre’u i wizerunku – zauważa autor. Meble też musiały być wygodne, tak aby wymiana myśli prowadzona była w komfortowych warunkach. Nie było tu miejsca na bezproduktywne plotki, dyskusje o wszystkim i o niczym. Tym bardziej że spośród blisko trzydziestu salonów, jakie funkcjonowały wówczas pod Wawelem, ten był w pełni demokratyczny – każdy w dowolnym momencie mógł zabrać głos. U Lubomirskich czy Potockich nie do pomyślenia.
Taka właśnie wyjątkowa specyfika stanowiła o naturze i atmosferze salonu. Jak zauważa Chwalba, nie był on wielkich rozmiarów, nie dałoby się tam zorganizować ani koncertu, ani balu, więc musiał przyciągać innymi zaletami. Gwarancją jakości był ktoś taki, jak Pusłowski – dla przyjaciół Sawuńcio, światowiec, żyjący w otoczeniu książek, dzieł sztuki. Do tego ekscentryk, oryginał, prawdziwa „krakowska osobliwość”.
Po wojnie, w ramach rozprawy komunistów z arystokracją, odsunięty na bok, po raz pierwszy w życiu był zmuszony szukać pracy. Nie wszyscy „dobrze urodzeni” mieli tyle odwagi, by tu zostać i stawić czoła systemowi. Pusłowski nie wyobrażał sobie, że mógłby inaczej. Na przekór, wręcz na złość nowej władzy, jego salon, jak gdyby nigdy nic, nadal tętnił życiem.
Mariusz Karwowski
Andrzej CHWALBA, Ostatni salon PRL. Rzecz o Franciszku Xawerym hrabim Pusłowskim , Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2015.