W hołdzie Darwinowi

Z jednej chorwackiej wyspy na drugą przeniesiono pięć par jaszczurek. Wcześniej nie było ich tam wcale. Zauważono z czasem, że zaczęły się zmieniać. W porównaniu z „oryginalną” populacją ich głowy stały się większe, dłuższe i szersze, a szczęki wyraźnie silniejsze. Dla gatunku żywiącego się do tej pory owadami oznaczało to przejście na wegetarianizm. Cóż takiego się stało? Zadziałała presja selekcyjna – żeby zaadaptować się w nowym środowisku, konieczne było wykształcenie twardych zębów, które są w stanie zmiażdżyć pokarm z celulozowym składnikiem. Wystarczyły do tego ledwie cztery dziesięciolecia.

Tak oto ewolucja, z doborem naturalnym jako kołem zamachowym, dzieje się na naszych oczach – przekonuje Richard Dawkins. Nie musimy odwoływać się jedynie do jej świadectw sprzed wieków. Chociaż tych też nie brakuje i są równie przekonujące. Zbiera więc je wszystkie i z niebywałą werwą studiuje. W narzuconym sobie emploi – detektywa, który pojawiając się na miejscu zbrodni musi dopiero wydedukować przebieg wcześniejszych zdarzeń – Dawkins czuje się niczym ryba w wodzie. Każdy element jest dla niego – tak jak i dla samej ewolucji – istotny i wszystkie układają się w spójną całość. Swoją intelektualną sprawnością brytyjski naukowiec uwodzi czytelnika. A każde uwodzenie musi się zacząć się od poznania obiektu fascynacji. Autor ucieka jednak od słownikowych definicji, na pojęcia każe patrzeć bardziej oczami wyobraźni niż racjonalnym rozumem, choć tego ostatniego wcale nie przekreśla. Uwodzeniu trzeba dać się po prostu ponieść.

Dawkins doskonale to rozumie, więc nieustająco „flirtuje” z czytelnikiem. Najbardziej sugestywne są jego zabawy z kreacjonistami. Nie prowadzi tu wprawdzie żadnej antyreligijnej krucjaty, ale kąsa ich, i to bezceremonialnie, z ich ideologicznego domina wyjmuje kolejne kamienie, a ponieważ czyni to z ironią, wychodzi przepyszne danie. Po nim, jak to w uwodzeniu, następuje zazwyczaj punkt kulminacyjny. Dla mnie stanowiły go rozdziały o brakującym ogniwie. To od zawsze koronny kontrargument kreacjonistów. Ich zdaniem, nie ma ewolucji bez kaczkodyla, małpożaby czy wielgutana, a już bez człowieka powitego przez małpę w ogóle traci ona sens. Dawkins daje temu stanowczy odpór. Owszem, każdy z żyjących gatunków ma wspólnego przodka – także kaczka i krokodyl, człowiek i małpa – i można go znaleźć, odpowiednio długo cofając się w czasie. Ale nie znaczy to wcale, że gatunki ewoluują jedne w drugie! Są jedynie kuzynami. Nie ma więc żadnych brakujących ogniw i nie ma też żadnego projektanta, bo to reguła przetrwania najlepiej dostosowanych rządzi światem natury.

Dawkins napisał intrygującą opowieść o stawaniu się świata takim, jakim jest on dzisiaj. Nie za kulisami, nie w kuluarach, ale na głównej scenie. Jest zew przyrody, głód, śmierć, ból, cierpienie, wyścig zbrojeń, ale też wiele przyjemnych rzeczy, o których mało kto wie, a już całkiem osamotnieni są odważni, nie bojący się o nie zapytać. Dawkins stawia więc nawet najbanalniejsze pytania. Wątpliwości nie rozstrzyga bezmyślnie na swoją korzyść, wręcz przeciwnie – mnoży je. Wciela się w adwokata diabła, by po chwili osiągnąć nieco schizofreniczny w tej sytuacji „stan anielski”. Co więcej, rzuca wyzwanie prawdziwym śmiałkom: ewolucja to jedna z tych teorii, które stosunkowo łatwo można obalić, a mimo to nie zostały dotąd obalone. A zatem, do dzieła!

Mariusz Karwowski

Richard Dawkins, Najwspanialsze widowisko świata. Świadectwa ewolucji, tłum. Piotr J. Szwajcer, Wydawnictwo CiS, Stare Groszki 2010.