W filozoficznej próżni

Oto rzadkie świadectwo niekompetencji graniczącej z bezczelnością. Autor pragnie zdobyć renomę buddysty z „filozoficznym”, europejskim zapleczem, co to zna się na niejednym. Najwyraźniej jednak, a w przypadku buddysty musi to mieć szczególnie ironiczną wymowę, łudzi się on głęboko co do swej kompetencji. Przy okazji poszukiwania wsparcia dla swej skądinąd zupełnie gołosłownej głównej tezy, iż w myśli pewnych buddyjskich mistrzów znajdujemy znacznie dojrzalsze i pełniejsze ujęcie niektórych kwestii z zakresu klasycznej europejskiej metafizyki, zniekształcił on te ostatnie w sposób zupełnie karykaturalny. Wyliczam niektóre tylko, szczególnie rażące, wpadki.

Atomizm Demokryta nie jest poglądem, w ramach którego nie da się uzasadnić istnienia rzeczy złożonych. Cała nowożytna nauka, oparta na jego założeniu, musiałaby wtedy też być do tego niezdolna, quod sit absurdum.

Absolutnie prosta jedność, wykluczająca jakiekolwiek zróżnicowanie jednostki, to nie jedyny rodzaj jedności – wystarczy rozejrzeć się wokół siebie: dom to co innego niż kupa cegieł – różnicy między nimi nie zauważy tylko kompletna oferma.

Z tego, że Kant głosił, iż rzeczy zmysłowe są zjawiskami, wynika nie bardziej to, że był on fenomenalistą, niż że był fenomenologiem. Był on metafizycznym realistą, jak najdalszym od doktryny o „dwudziestu jeden i pół” rodzajach pustki.

W zdaniu takim, jak „śnieg jest biały” orzecznik jest różny od podmiotu, odnosząc się do niego za pośrednictwem spójnika. Ta „figura gramatyczna” przywodzi autora do porażającego wniosku, że w śniegu nie ma bieli! Na alogiczność tego stopnia nie wynaleziono jeszcze lekarstwa, ale spróbujmy to wyłożyć łopatą: Jeśli mówię, że głąb jest częścią kapuścianej głowy, to tę ostatnią rozumiem jako pustą w środku?

„Filozofia buddyjska” podobno nie uznaje abstraktów, gdyż nie są one konkretami. Jest to niewątpliwie sposób rozumowania nieznany europejskim filozofom, który upowszechniony, mógłby znakomicie zaradzić trapiącym ich od wieków kłopotom. Np.: Świat musi mieć początek w czasie, w przeciwnym razie bowiem istniałby bez początku.

Gdyby materia pierwsza w sensie Arystotelesa była bytem potencjalnym, to istniałaby jako coś w rodzaju gumy do żucia, oczekującej aż jakiś demiurg wydmucha z niej kosmiczny balon. Autora zapewne zasmuci wieść, że w takim rozumieniu materii miał poprzednika – niejakiego Dawida z Dinant, o którym św. Tomasz miał powiedzieć, iż pomysł jego zasługuje na miano najgłupszego z możliwych.

Gdy w celu pozbycia się glątwy, wywołanej lekturą tych pustot, wołam: „Dajcie mi coś sensownego do czytania”, to zdaniem autora domagam się ni mniej ni więcej, tylko wszystkiego, co z sensem zostało kiedykolwiek napisane. Gdy ktoś, kto się uczył przez dwa lata logiki, nie potrafi odróżnić kwantyfikacji ogólnej (żądam wszystkiego) od szczegółowej (chcę czegoś), to jak od niego wymagać zrozumienia Arystotelesa, Kanta czy nawet Hume’a – autorów znacznie bardziej skomplikowanych teorii, na których zgłębienie poświęcało się przy tym o wiele mniej czasu.

Recenzent wydawniczy książki jest anonimowy – chętnie poznałbym jego bliższe dane, jak i ogólne zasady kwalifikacji takich dzieł do nagrody FNP. Taki Däniken, popularny niegdyś autor „syntezy” archeologii i ufologii, publikował jednak na własny koszt i to z zyskiem.

Marek Rosiak

Odpowiedź Markowi Rosiakowi

 

Drogi Marku,

Twój tekst zamieszczony w Forum Akademickim to faktycznie, jak sam autokrytycznie piszesz w pierwszym jego zdaniu, „rzadkie świadectwo niekompetencji graniczącej z bezczelnością,” albowiem zaczynasz go od wypominania mi tego, że jestem buddystą. Zapomniałeś zapewne, że wolność w kwestii wyznania gwarantowana jest przez 53 artykuł naszej konstytucji i wszelkie uwagi, które czynisz na ten temat, nie ukazują Cię bynajmniej jako bezstronnego badacza. Świadczą natomiast o żałośnie niskim poziomie, z jakiego chcesz rozpoczynać dyskusję (i na ten fakt nie tylko ja zwracałem Ci uwagę). „Jest to niewątpliwie sposób rozumowania nieznany europejskim filozofom.”

Zarzucasz mi dalej mylną interpretację Demokryta, gdyż twierdzę, jakoby atomizm był „poglądem, w ramach którego nie da się uzasadnić istnienia rzeczy złożonych.” W ramach atomizmu nie da się uzasadnić istnienia rzeczy jako bytu spajanego jedną naturą i o tym właśnie wielokrotnie piszę. Zamiast tego mamy układy atomów tworzących światy i przedmioty, ale te ostatnie są dla Demokryta epifenomenem tego, co istnieje naprawdę, czyli atomów i próżni. Tak właśnie czytano Demokryta już w starożytności, o czym świadczy np. ten cytat z Simplicjusza, który o atomach pisze: „Stykają się ze sobą i pozostają blisko siebie, ale naprawdę nie powstaje z nich bynajmniej jedna natura. Byłoby bowiem czymś niedorzecznym [przyjąć], że dwie albo więcej niż dwie rzeczy staną się kiedyś czymś jednym”. Taka interpretacja - wbrew Twoim sugestiom - wcale nie kłóci się z nowożytną nauką. Albowiem właśnie w ten sposób rozumie ona rzeczy - układy atomów. Między nimi zaś nie znalazła jak dotąd fundującej rzecz istoty (o której istnieniu tak są przekonani niektórzy filozofowie) i zapewne dlatego własności owych złożonych rzeczy wyprowadza z własności tworzących je atomów. Jeśli nie akceptujesz oczywistości historii filozofii, to przynajmniej nie rób mi, proszę, z tego zarzutów.

Dalej piszesz: „Absolutnie prosta jedność, wykluczająca jakiekolwiek zróżnicowanie jednostki, to nie jedyny rodzaj jedności – wystarczy rozejrzeć się wokół siebie: dom to co innego niż kupa cegieł – różnicy między nimi nie zauważy tylko kompletna oferma”. Ty natomiast nie zauważasz, że kiedy buddyjska filozofia - w duchu greckiego sceptycyzmu - mówi, że dom to cegły i belki, to rzecz nie idzie o tę głupotę, którą tu imputujesz, ale o to, że nie da się utrzymać pojęcia przedmiotu takiego jak dom, w którym obecna jest istota domu. Tego prostego stanowiska filozoficznego zapewne nie zrozumie „kompletna oferma”, ale nie chce mi się wierzyć, że Ty nie dajesz sobie z tym rady. Oczywiście, że prosta jedność to nie jedyny rodzaj jedności, ale akurat tak się złożyło, że relacjonuję stanowiska filozoficzne, które nie wprowadzały takich zróżnicowań, jakie proponuje np. Arystoteles. Znów nie podoba Ci się kolejny fakt historyczny i znów z tego czynisz mi zarzuty, ale zgodziłbym się z Tobą, że „na alogiczność tego stopnia nie wynaleziono jeszcze lekarstwa”. Arystoteles np. zastanawia się w Metafizyce, czy za to samo uznać „nos wklęsły i wypukły” [Met 1030b], ale nie przyszłoby mi do głowy, żeby do Ciebie mieć o to pretensje.

Co do Twoich krytyk dotyczących orzekania - wykładanych zresztą, jak sam piszesz, łopatą (czyżbyś chciał zostać profesorem łopatologii stosowanej?) - opierają się one na błędnym założeniu, że zajmowałem się badaniem opadów atmosferycznych. Ponieważ jednak moja książka nie jest poświęcona meteorologii, ów „dramatyczny wniosek” dotyczący śniegu to wyłącznie Twoje dzieło. Odnoszę się tu natomiast do prostego i dobrze znanego faktu historycznego, tego mianowicie, że filozofowie nie zawsze robią to, co deklarują, a w tym konkretnym przypadku tam, gdzie powinni stosować orzekanie per se nadal myślą w kategoriach orzekania per accidens. Następnie stawiasz fundamentalne pytanie: „Jeśli mówię, że głąb jest częścią kapuścianej głowy, to tę ostatnią rozumiem jako pustą w środku?” Szczerze odpowiadam, że nie wiem, jak ją rozumiesz, bo nie zajmowałem się ani analizą warzyw, ani interpretacją Twoich analiz warzyw.

Mówiąc o Kancie, rozważam rzeczy dane w doświadczeniu, bo innych w tym przypadku rozważać nie można, te zaś są konstytuowane przez rozum, a więc nie posiadają niezależnej od podmiotu istoty (piszę przecież o różnicy między istotą realną a logiczną) i w tym sensie przypomina to buddyjskie rozumienie świata doświadczenia, w którym rzeczy nazywa się iluzjami, bo nie posiadają niezależnej od podmiotu istoty, która gwarantowałaby im odrębny byt. Kant oczywiście jest, jak piszesz, metafizycznym realistą, jest również realistą empirycznym, ale jest też idealistą transcendentalnym i tego ostatniego stanowiska dotyczą moje wywody. Mam wrażenie, że nie chcesz zrozumieć, jak to trzecie stanowisko może zajmować filozof, który zajmuje również dwa poprzednie, ale fakt jest faktem: Kant mimo swego metafizycznego realizmu figuruje w historii filozofii głównie za sprawą swego idealizmu transcendentalnego, o czym mówi każdy podręcznik historii filozofii. Na dodatek Twoje kategoryczne twierdzenie, że Kant nie ma nic wspólnego z filozofią pustki jest najzwyczajniej w świecie fałszywe. Jeśli ktoś tak twierdzi, to „łudzi się on głęboko co do swej kompetencji”. Tak się bowiem złożyło, że Kant jest bodaj najczęściej porównywanym z Nagardżuną filozofem europejskim i to do tego stopnia, że jeden z okresów recepcji myśli Nagardżuny na Zachodzie nazywa się „kantowskim”.[1]

Piszesz następnie „Gdyby materia pierwsza w sensie Arystotelesa była bytem potencjalnym, to istniałaby jako coś w rodzaju gumy do żucia, oczekującej aż jakiś demiurg wydmucha z niej kosmiczny balon. Autora zapewne zasmuci wieść, że w takim rozumieniu materii miał poprzednika – niejakiego Dawida z Dinant, o którym św. Tomasz miał powiedzieć, iż pomysł jego zasługuje na miano najgłupszego z możliwych”. Zgadzam się z Twym odkryciem, że materia pierwsza nie jest rodzajem gumy do żucia; nie jest też - by uprzedzić Twoje ewentualne krytyki - wieloma innymi artykułami spożywczymi. Natomiast Autora cytowanych tu słów „zapewne zasmuci wieść, że w takim rozumieniu materii miał[em] poprzednika – niejakiego” Arystotelesa, który materię pierwszą definiował po prostu jako coś, o czym „nie można już powiedzieć, że jest z czegoś innego.” [Met 1049a]. Autorytarnie i gołosłownie twierdzisz, Marku, że materia pierwsza nie jest potencją,[2] choć jej przytoczona dopiero definicja podana jest w Metafizyce właśnie wtedy, gdy Stagiryta opisuje byt potencjalny, jako to, z czego rzecz jest i taką definicję spełnia materia pierwsza w cytowanym znaczeniu.[3]

Piszesz następnie: „Gdy w celu pozbycia się glątwy, wywołanej lekturą tych pustot, wołam: ‘Dajcie mi coś sensownego do czytania’, to zdaniem autora domagam się ni mniej ni więcej, tylko wszystkiego, co z sensem zostało kiedykolwiek napisane”. I znów zdanie fałszywe, Marku. Niczego się od Ciebie nie domagam między innymi dlatego, że w ogóle nie interesują mnie Twoje nawoływania, a to głównie z tego powodu, że nawołujesz w bardzo kiepskim stylu.[4] Dlatego też nie zamierzam prowadzić z Tobą dalszych polemik. Przykro mi natomiast, że cierpisz na „glątwę” (być może to schorzenie - czymkolwiek jest - tłumaczy jakość Twego tekstu) i życzę Ci rychłego powrotu do zdrowia.

Jeśli zaś chcesz poznać ogólne zasady kwalifikacji książek do nagrody FNP, możesz to zrobić bardzo łatwo, ponieważ wyszczególnione są na końcu w każdej  publikacji, jaka ukazała się w tej prestiżowej serii.

Podsumowując Twoje poczynania znów pozwolę sobie odwołać się do Twych własnych słów. Otóż recenzent mojej książki „Przy okazji poszukiwania wsparcia dla swej skądinąd zupełnie gołosłownej głównej tezy” o niekompetencji moich wywodów, „zniekształcił on te ostatnie w sposób zupełnie karykaturalny. Wyliczam niektóre tylko, szczególnie rażące, wpadki”, po czym wyrażam uznanie, że od samego początku nie ukrywał przed swoim czytelnikiem kwestii jakości swej recenzji - tytuł „W filozoficznej próżni” rzeczywiście znakomicie do niej pasuje.

 

Artur Przybysławski

 


[1] Z owymi faktami można się zapoznać zaglądając na przykład do książek: T.R.V. Murti, The Central Philosophy of Buddhism. A Study of the Madhyamika System, Harper Collins India 1998 oraz Andrew P. Tuck, Comparative Philosophy and the Philosophy of Scholarship. On the Western Interpretation of Nāgārjuna, New York: Oxford University Press 1990.

[2] Moja interpretacja nie jest tak wyjątkowo dramatyczna, jak twierdzisz, Marku, a są nawet ludzie, którzy nie dość że podobnie ją interpretują, to jeszcze dopuszczają istnienie innych stanowisk niż Arystotelesowskie, a nawet mu przeciwne i nie robą z żadnej z tych kwestii tragedii filozoficznej. Np. „Materia pierwsza istnieje u Arystotelesa tylko potencjalnie, jako czysta możliwość, nigdy nie podlegająca realizacji. Jednak to potencjalne istnienie jest Arystotelesowi potrzebne, bo w przeciwnym razie nie byłoby tego „ostatecznego” obiektu, któremu wszystkie cechy by przysługiwały. Nie wszyscy jednak filozofowie odczuwali potrzebę wprowadzenia tak dziwnego bytu, choćby nawet i potencjalnego. Niektórzy nawet wręcz głosili, że przedmiot to nic innego jak zespół cech. Jeśli zaczniemy myślowo odbierać cechy danemu przedmiotowi, to w końcu nie zostanie nam po prostu nic - cały przedmiot ulegnie unicestwieniu.” [Bigaj, T., „Kłopoty z abstraktami”, w: tegoż, Kwanty, liczby, abstrakty, Semper, Warszawa 2002, s. 55.]

[3] Żeby nie być - w przeciwieństwie do Ciebie, Marku - gołosłownym, przytaczam tu fragment z Arystotelesa, wedle którego materia pierwsza jako to, z czego jest coś innego, jest jednak bytem potencjalnym, który tu wszak definiowany jest właśnie jako to, z czego jest coś innego: „Wydaje się, że gdy mówimy o jakiejś rzeczy, iż nie jest czymś, ale z czegoś, na przykład skrzynia nie jest ‘drzewem’, lecz ‘z drzewa’, a drzewo nie jest ‘ziemią’, lecz ‘z ziemi’, i postępując dalej powiemy, że ziemia nie jest czymś innym, lecz ‘z czegoś innego’ - że ta inna - że ta inna rzecz jest zawsze w całym znaczeniu tego słowa potencjalnie rzeczą, która następuje kolejno potem w tej serii. [...] A jeżeli jest jakaś rzecz pierwsza, o której nie można już powiedzieć, że jest ‘z czegoś innego’, rzecz ta będzie pierwszą materią.” Arystoteles, Metafizyka, przeł. K. Leśniak, Warszawa: PWN 1983, s. 230 [1049a].

[4] Innym, skandalicznym tego przykładem jest Twoja kolejna recenzja mojej książki (odrzucona przez branżowe czasopisma) zamieszczona na portalu monarchistów. Przeczy ona całkowicie tak standardom naukowym jak i elementarnej kulturze.

Artur Przybysławski, Buddyjska filozofia pustki, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2009, seria: Monografie FNP.

Pełny tekst recenzji Marka Rosiaka i dalszy ciąg polemiki można znaleźć pod adresem: 
http://www.legitymizm.org/odpowiedz-przybyslawskiemu