Telewizja bez pilota

Nie zapomnę eksperymentu, jaki u schyłku ubiegłego stulecia, ale jeszcze przed rewolucją internetową, przeprowadziła jedna z powstających wówczas jak grzyby po deszczu prywatnych stacji telewizyjnych, transmitując popularną audycję publicznego… radia – poranne „Zapraszamy do Trójki”. Co poniedziałek, bodajże przez godzinę, można było nie tylko słuchać, ale i oglądać to, co działo się w studiu. Dzisiaj na nikim pewnie nie zrobiłoby to większego wrażenia, ale pamiętam, że wtedy, w czasach przed YouTubem i wszechogarniającymi orwellowskimi kamerami, odkrywanie magii radia na telewizyjnym ekranie, niejako zza kulis, w dodatku „na żywo”, z wszelkimi potknięciami, było wyjątkowo ekscytujące. Waham się wprawdzie, czy realizatorów owego przedsięwzięcia nazywać pionierami, ale antycypatorami mającej za chwilę nadejść nowej medialnej rzeczywistości, której horyzont wyznaczy konwergencja – już nie.

Radio, prasa czy telewizja przestały istnieć same dla siebie, a dotychczasowa rywalizacja między nimi została zastąpiona ich wzajemnym przenikaniem się, wręcz stapianiem, i to nie tylko w sensie stricte technicznym. Stymulatorem tych zmian był bez wątpienia Internet, zrazu traktowany lekceważąco, a gdy wbrew obawom sceptyków okazało się po pewnym czasie, że nie wyparł jednak tradycyjnych mediów, uznany w końcu za „forum, miejsce, gdzie także i one mogą zaistnieć i rozwijać się, choć w odmiennej niż dotychczas formie”. Ta mediamorfoza w największym stopniu zmieniła chyba telewizję. W odpowiedzi na dyktat nadawcy, w przestrzeni multimedialnej pojawiły się portale wideo, wideoblogi, sieci peer-to-peer, serwisy filesharingowe i inne formaty, w których to widz stawał się centrum decyzyjnym. Uwolniony od telewizora, bez oglądania się na ramówkę, presję czasu ani miejsce, w którym właśnie się znajduje, może wreszcie po swojemu ułożyć swój program. Ba, jak nigdy dotąd ma dostęp do wielu alternatywnych relacji na ten sam temat. I nawet reklamy muszą być niestandardowe, żeby go zadowalały.

Te całkowicie nowe nawyki ukształtowały z czasem konsumenta, o którym można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest jedynie odbiorcą. Media posttelewizyjne, z racji tego, że dopuszcza się w nich więcej niż gdzie indziej, dały mu bowiem o niebo lepsze możliwości indywidualnej ekspresji. Z użytkownika stał się aktywnym uczestnikiem, także informującym, pokazującym, komentującym… Temu aspektowi obywatelskości poświęcono zresztą w książce osobną, moim zdaniem najciekawszą część. Ale bez dwóch wcześniejszych – kontekstualizujących w pewnym sensie tzw. dziennikarstwo oddolne – trudno byłoby zrozumieć naturę nowych mediów, które generują nierzadko miałkie treści, prowadzące w nadmiarze do przeciążenia informacyjnego, a w konsekwencji do chaosu, zaś zawarte w nich więzi mają efemeryczny charakter. Paradoksem Internetu jest to, że miast otwierać ludzi na siebie, jeszcze bardziej ich zamyka, a będąc w zamierzeniach egalitarnym, tworzy zupełnie nowe formy dominacji. W końcu albo jesteś w sieci, albo nie ma cię wcale…

W wydanej przez dolnośląską oficynę publikacji zebrano teksty kilkunastu autorów z całej Polski, głównie medioznawców, choć są również eksperci z takich dziedzin, jak ekonomia, prawo czy politologia, którzy omawianej tematyce nadają znacznie szerszą perspektywę. Dobrze się stało, że nie skupiono uwagi tylko na telewizji, lecz zahaczono i o radio, nieco dziś zapomniane, jakby w odwrocie, ale kto wie, czy w dobie postępującej cyfryzacji nie doczeka się renesansu. W końcu już z górą pół wieku temu wieszczono jego rychły upadek, a tymczasem późniejsza synergia z telewizją poniekąd nadała kierunek nowym mediom.

Mariusz Karwowski

Telewizja internetowa a granice mediów posttelewizyjnych , pod redakcją Wojciecha SKRZYDLEWSKIEGO, Agnieszki WĘGLIŃSKIEJ, Anny ZIĘTY, Wydawnictwo Dolnośląskiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Techniki w Polkowicach, Polkowice 2013.