„Śmiertelny absurd”
Istnieją książki tak przejmujące, prawdziwe i głębokie, że intuicyjnie zaczynamy traktować je z namaszczeniem. To książki-Biblie, książki-objawienia. Jedną z nich jest klasyczne już dzieło Tomasza Szaroty, profesora Instytutu Historii PAN.
Powiedzieć, że autor przedstawia życie codzienne miasta od 31 lipca do 1 października 1944 roku, to stanowczo za mało. Jakakolwiek próba opisu będzie deformacją treści dzieła. Owszem, można napisać, że Szarota omawia warunki bytowania ludności, pisze o rozporządzeniach władz okupacyjnych, nastrojach panujących w mieście, sposobach radzenia sobie z codziennymi trudnościami i o spędzaniu wolnego czasu przez warszawiaków. Wszystko dopełnia licznymi fotografiami, mapami i szczegółowymi informacjami, np. o cenach towarów i systemie kartkowym, funkcjonowaniu komunikacji, konspiracyjnym życiu kulturalnym, modzie ulicznej czy okupacyjnym menu i gastronomii. Jednak w takim opisie nie sposób uchwycić istoty książki: atmosfery i stylu ówczesnego życia. A to właśnie te dwa elementy uczyniły z książki mistrzowski materiał poznawczy. Efekt ten został uzyskany dzięki prostemu, ale bardzo trafnemu pomysłowi, by często dopuszczać do głosu źródła, fragmenty dokumentów i relacje świadków, a najchętniej zapiski z prowadzonych na bieżąco dzienników osobistych. Autor wykorzystał również wydawnictwa jawne i konspiracyjne, druki urzędowe i okolicznościowe. Dowiadujemy się z nich m.in., że w pierwszym dniu wkroczenia do Warszawy Niemcy rozdawali chleb, a sceny jego rozdzielania filmowano, nakazując przy tym szeroko się uśmiechać. Widzimy mnóstwo domów podziurawionych granatami, wręcz rozdartych od dachu do ziemi bombami burzącymi. Patrzymy na wnętrza mieszkań ze śladami niedawnego życia rodzinnego, z łóżkami zasłanymi do snu, z obrazami na ścianach, kwiatami w oknach, książkami i ubraniami. Oczami jednego ze świadków obserwujemy Hitlera, przejeżdżającego zablokowanymi ulicami Warszawy – bladego, zmęczonego, zobojętniałego na wszystko, co się wokół niego dzieje.
Szarota pisze, że gdyby chcieć wybrać najtrafniejsze motto do książki, trzeba by się posłużyć formułą powracającą w dziesiątkach paragrafów rozporządzeń, mających obowiązywać w Generalnym Gubernatorstwie. Brzmiała ona: (…) wird mit dem Tode bestraft , czyli „podlega karze śmierci”. Groziła ona za wszystko: czarnorynkowy handel słoniną, nadmierne zużycie elektryczności, ukrywanie Żydów, słuchanie radia. Dowcipni mówili, że boją się wyroków dopiero powyżej kary śmierci. Nad miastem zawisł „śmiertelny absurd”. Posępna groteska zakazów obdarzyła warszawiaków szczególnym humorem, pełnym kpiny i pogardy dla Niemców.
Tytuł książki, który pozornie zapowiada rzecz o sprawach zwyczajnych, powszednich, może nawet banalnych, wprawia od razu w konsternację. Stan ten zresztą utrzymuje się przez całą lekturę. Jednak Szarota zdaje sobie sprawę, że mówienie o okupacyjnej codzienności w odniesieniu do okresu zupełnie wyjątkowego, kiedy życie ludzi toczyło się wręcz anormalnym rytmem, może budzić sprzeciw. Ale począwszy od tytułu po ostatnie strony pracy pokazuje, że w owych jakże specyficznych warunkach życie trwało mimo wszystko. I właśnie jego kształt jest głównym tematem książki.
Małgorzata Pawełczyk
Tomasz Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni. Studium historyczne , wyd. IV rozszerzone, Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2010.