Schulz zaraźliwy
Żadnemu wyznawcy kultu książek nigdy zapewne nie przyszłaby do głowy chęć ich niszczenia. Jednak w zderzeniu z autorem Sklepów cynamonowych – który uwodzi perfidnie, bo literaturą poetycką, literaturą w dwójnasób literacką, poprzez „wieczorne seanse” krawieckie – sprawa nie wygląda już tak jednoznacznie, niezależnie od tego, czy Schulz występuje w roli twórcy absolutnego, choć jednocześnie zakamuflowanego, czy bohatera, którego Gondowicz tropi i rozpracowuje, skutecznie dodajmy, nadludzkim wysiłkiem.
Trans-Autentyk stanowi połączenie słowa od-Gondowiczowskiego i zapożyczonego, w postaci aluzji, nawiązań, cytowań oraz grafiki od-Schulzowej, wspaniałej, wyrazistej, ofiarowanej czytelnikowi w potężnej dawce. Stąd zawstydzająca chęć wydarcia lub wycięcia stron, na których autor wkomponował rysunki Schulza. Autoportret ze sztalugami na tle procesji , z Schulzem wpatrującym się prosto w obserwującego go widza, jest dziełem hipnotyzującym, obezwładniającym, erotycznym bez erotyzmu, samczym bez typowego samca. Z Schulza wyłania się tu Wojaczek, co wywołuje ekstatyczne wręcz odczucia u odbiorcy (choć może tylko u odbiorczyni?). Wszechobecność podobizny Schulza w innych dziełach graficznych i rysunkowych nie jest, o czym wiele pisze Gondowicz, przypadkowa. Autor Sanatorium… wykorzystuje swój wizerunek jako świadectwo prawdy emocji wpisanych w obraz. Jednak u Schulza nic nie jest takie, jakim się jeszcze przed chwilą wydawało. To zresztą czyni z niego może nie tyle mistrza nad mistrzami, co jednostkę arcy-odrębną, nieporównywalną. Tak też widzi go Gondowicz. Schulz udostępnia swój wizerunek (i tylko wizerunek!), ale nie pełną osobowość. Czyni to oczywiście świadomie. W przedstawionej na rysunkach akcji uczestniczy tylko część jego jaźni – ta, która została oddana we władanie demonicznych potęg kobiecości.
Spójrzmy oczami Gondowicza na kilka rycin z Xięgi bałwochwalczej . Oto Undula u artystów – bohaterka siedzi w obszernym fotelu, w tle tłoczą się artyści-bałwochwalcy. Dłoń bogini, a raczej wampa, zadziera suknię na lewym udzie, stopa zrzuca pantofelek. Obok, w pozie oczekiwania, klęczy artysta o rysach Schulza. Wbija zachwycony wzrok w nagą stopę, która zastyga tuż przed jego nosem. Świadkowie są zaskoczeni; z jawną zawiścią śledzą akcję. Bachanalia przedstawiają z kolei korowód mijający właśnie podcienia kamienicy. Wiodą go dwie niewiasty z obnażonymi piersiami. Za nimi postępuje tłumek nagiej młodzieży. Scenie przypatruje się – z wyrazem męczeńskiej ekstazy – chłopiec w stroju pierrota o Schulzowskiej twarzy. Coś na kształt ciągu dalszego znajdziemy w Procesji . Z tajemniczej świątyni wynurza się tu Doskonała Istota, już tylko w pończochach. Wokół, tuż przed swoim Idolem, padają świeccy, po części uzwierzęceni, podobnie jak ropuchokształtny „Schulz”. Być może – jak widzi to Gondowicz – świadkowie procesji to niedawny korowód nagiej młodzieży, która dostąpiła przemiany w dorosłych podczas świątynnego obrzędu wtajemniczenia.
Ważnym momentem w Trans-Autentyku jest spotkanie Schulza z Witkacym. Ten ostatni, wbrew swej pozycji starszego artysty, z niewątpliwą renomą, i mimo agresywnego stylu bycia, padł ofiarą nauczyciela z Drohobycza. Na własnej skórze doświadczył, że Schulz jest zaraźliwy. Witkacy w pisarstwie Schulza zderzył się z czymś pozakategorialnym i miał odwagę to przyznać. Jego przyjaciel obalił („najniespodziewaniej” – jak ujmuje to Gondowicz) w Sklepach cynamonowych aksjomat niemożności osiągnięcia Czystej Formy w prozie i do cna zrujnował jej koncept.
Książka Gondowicza nie jest łatwa w odbiorze, ale też taka być nie powinna, skoro autor wziął na warsztat skomplikowaną materię, z „nadwyżką sensów”. Co do jednego możemy być jednak pewni: zapowiadany w tytule „trans” nie jest tylko czczą obietnicą.
Małgorzata Pawełczyk
Jan GONDOWICZ, Trans-Autentyk. Nie-czyste formy Brunona Schulza , Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2014.