Rewolta z „apką” w ręku

Jak się zdobywa Dziki Zachód? Jeśli przyjąć, że jest nim dziś Dolina Krzemowa, można to zrobić choćby poprzez aplikację do… zrzeszania się. Brzmi może niedorzecznie, ale przecież tak samo sądzono swego czasu o inteligentnych domach, autonomicznych samochodach czy robieniu zdjęć aparatem telefonicznym. „O sensie danego rozwiązania nie ma co dyskutować, dopóki inwestorzy wierzą, że może ono zadziałać” – mawiają w kolebce start-upów . Idąc za tą radą, Corey Pein wymyślił idealną na obecne czasy usługę w postaci strajków. Nikt przed nim nie wpadł na to (a to podstawa sukcesu!), że postrzegane do tej pory jako zmora pracodawców, mogą stanowić także oręż w walce z konkurencją. „Jednorożce”, zdobywając rynkową przewagę, najczęściej zaniżają koszty pracy, co dla „starych” firm oznacza straty. Teraz to one dyktowałyby warunki: aplikacja pozwala zorganizować u biznesowego rywala kampanię, która doprowadzi do wzrostu jego wydatków i demoralizacji pracowników. Genialna zamiana ról, nieprawdaż?

Takich „odlotowych” projektów autor opisał tysiące, zanim nie rzucił pracy w gazecie i nie postanowił pójść śladem bohaterów swoich artykułów. Najpierw założył własny start-up , a kiedy i ten nie wypalił, ruszył do miejsca, które kojarzy się z nowoczesnymi technologiami i ideami „nie z tej ziemi”, lecz w rzeczywistości to siedlisko mizoginii, ksenofobii, rasizmu i faszyzmu z pełnym sztuczności i przesadnej afektacji językiem. Stanowi on – obok specyficznych nawyków i zwyczajów – charakterystyczną cechę tej społeczności, która umiejętność „lania wody” opanowała do perfekcji. Musi być, jak wszystko tutaj, wyjątkowy, nadzwyczajny i, najważniejsze, niedostępny zwykłym ludziom pracującym na etacie. Dlatego kucharze to karbonizatorzy protein, grabarze – dopełniający cyklu życiowego, a pisarze „działają w sferze kontentu”.

Chcąc nie chcąc, Pein zanurzył się w ten zero-jedynkowy świat, w którym dziś można być zwycięzcą, by nazajutrz stać się przegranym. I na odwrót. Jest nie tylko jego biernym obserwatorem, ale i czynnym uczestnikiem. Obserwujemy jego karkołomne próby wynajęcia pokoju w mieście, w którym ceny mieszkań wyśrubowano do granic. Towarzyszymy mu w podlewanych morzem alkoholu wieczornych imprezach promocyjnych, gdy woń używek miesza się z nadzieją na spotkanie inwestora. Wreszcie razem z nim szukamy oryginalnego pomysłu na podbój świata. Autor zapewnia, że nie ma tu ani jednej fikcyjnej postaci, a wrażenia z lektury potęguje stwierdzeniem, że wszystko, co opisał, zdarzyło się naprawdę.

Kiedy zaczynał prace nad książką, nadał jej roboczy tytuł: „Jak zarobić 30 mld dolarów metodą Doliny Krzemowej?”. Pytanie, w reakcji na które większość uśmiechnie się z politowaniem, w San Francisco i okolicach traktowano całkiem poważnie. Można tam zostać wykluczonym z każdego innego powodu, ale nie z racji stawiania przed sobą tak śmiałych wyzwań. Dlatego ten konsumencki raj, nieprzypadkowo występujący dziś w roli Dzikiego Zachodu, ściąga całą masę niedojrzałych egocentryków, którzy jak jeden mąż wierzą, że prędzej czy później przyjdzie im powtórzyć sukces Zuckerberga, Thiela bądź Muska. O względy rekinów biznesu ci zakompleksieni konformiści potrafią zabiegać wszelkimi możliwymi środkami. W efekcie ich życie przypomina współczesny targ niewolników, na którym szansę dostają wybrani.

A co z aplikacją Peina? Nie chcę psuć zabawy z tej na pół humorystycznej, na pół depresyjnej lektury, ale skoro o niej cicho, łatwo się domyślić, że wpisała się w statystyki mówiące o tym, że szansę opuszczenia inkubatora ma tylko jeden na dziesięć start-upów , a przeżycia – jeszcze mniej. Nowy Dziki Zachód wciąż zatem do zdobycia…

Mariusz Karwowski

Corey PEIN, Nowy Dziki Zachód. Zwycięzcy i przegrani Doliny Krzemowej , tłum. Barbara Gutowska-Nowak, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2019, seria: MUNDUS. Fenomeny.