Przekleństwo długiego życia

Człowiek wykończony, osamotniony i zagubiony, czekający śmierci – taki jest autoportret Jarosława Iwaszkiewicza w dzienniku z ostatniego okresu życia, „kiedy już nic cię nie spotyka”. Autor tłumaczy sobie, że nic, co się wokół dzieje, nie ma żadnego znaczenia i że dziennik ten nie ma znaczenia. Pisze z uczuciem bezsensu i rozpaczy.

Tom zaczyna się od reakcji na list 34 i „ustawia” lekturę dużej części książki. Sygnatariuszy protestu w sprawie cenzury, zamykania czasopism kulturalnych i ograniczania edycji książek uznał Iwaszkiewicz za prących do awantury demagogów. Ubolewał, że podcinają gałąź, na której siedzą, nie rozumiał, jakiej chcą wolności, był przekonany, że Słonimski wymierzył list 34 przeciw niemu. Sam trzymał się zasady, że pójście na wszelkie kompromisy umożliwi ocalenie wewnętrznej wolności, nie angażował się więc opozycyjnie i na wszelki wypadek, gdy tylko mógł, umykał do Włoch, gdzie w snach dopadało go „wszelkie paskudztwo” – to Gomułka, to Słonimski.

Dziennik maluje obraz skłóconego środowiska literackiego, w którym Iwaszkiewicz gra prominentną i niewygodną zarazem rolę. Jako przewodniczący Związku Literatów funkcjonuje na szczególnych prawach, na pograniczu między władzą, która go hołubi, lecz ustawia w roli petenta, i środowiskiem, które nie ma doń zaufania. Iwaszkiewicz zostaje sam, osaczony przez politykę, której nie rozumie, nie umie prowadzić, potrafi się tylko żalić na rzeczywiste lub urojone intrygi otoczenia. W Paryżu „antypatyczny, fanatyczny” Konstanty Jeleński (sic!), a w kraju „idiota Parandowski”, „fałszywy Andrzejewski”, „głupi Hertz” i Dąbrowska – masonka. Znikąd pomocy. Po 1968 roku Iwaszkiewicz dostrzega klęskę swego konformizmu i zastanawia się, czy mógł wybrać inną drogę.

Czyta się ten dziennik z przykrością. Obcujemy bowiem z człowiekiem przeżywającym utratę oparcia wśród bliskich. Nikomu nie może wierzyć, wszyscy naciągają go na pieniądze w obawie, że „stary zaraz umrze”, a oni nie zdążą go wykorzystać. Zwierza się z kłopotów z gospodarstwem, marnotrawnie prowadzonym przez zarządcę. Ma ciągle wrażenie, że wszystko wymyka mu się z rąk. Wprawdzie „zawsze zostaje Hania”, żona pisarza, ale ona „ma ćwieki na punkcie religii”. Natomiast jego męskie przyjaźnie zwichnięte są przez zauroczenia homoseksualne, a swych partnerów pisarz oskarża o fałsz, obcość i wyrachowanie.

Przykrość lektury wywołana zostaje również za sprawą refleksji Iwaszkiewicza o własnej pracy. Sukcesy nie przynoszą już radości, pisarz przeżywa utratę swojego znaczenia. Obcujemy z człowiekiem mającym świadomość, że doszedł do ściany, bo intelektualnie nie dorasta do rozmiarów swojego talentu, a zarazem dostrzega tragizm owej „dysharmonii intelektu i instynktu twórczego”. Dlatego wyznaje: „I na pytanie najważniejsze, dlaczego piszę, nie mogę dać odpowiedzi”, albo: „Nie odnajduję żadnej myśli filozoficznej w mojej twórczości”. Pisarz, któremu wszyscy zazdroszczą pozycji, niekwestionowanej wielkości dzieł, otoczony jest pustką.

Jasne punkty pojawiają się w owym tomie jedynie w rzadkich chwilach zachwycenia pejzażem Włoch czy Kuklówki oraz we wspomnieniach przedwojennych uczuć i ekscytacji. Książka ta nie jest zajmującym komentarzem do życia literackiego czy społecznego w Polsce lat 60. i 70. ani frapującym sprawozdaniem z lektur. Jest świadectwem egzystencjalistycznego rozczarowania życiem i oczekiwania na śmierć, dokumentem istnienia skierowanego w przeszłość, pamiętnikiem myśli gorzkiej, egoistycznej, konterfektem mało ciekawej osobowości.

Grzegorz Filip

Jarosław Iwaszkiewicz, Dzienniki. Tom III: 1964-1980 , SPÓŁDZIELNIA WYDAWNICZA CZYTELNIK, Warszawa 2011.