Najedzona do syta książką

Zachwyciłam się wydaniem tej książki. Twarda oprawa, wąski format, ogromna ilość niezwykle smacznych zdjęć, pomysłowo wykonane fotografie autorów, jakby stali za kolorowym szkłem, ale nade wszystko spora porcja tekstu do czytania na pięknym kredowym papierze.

Książka powstała w związku z obchodami dwustulecia Uniwersytetu Warszawskiego. W swoim zamyśle autorzy chcieli, by jubileusz był również okazją do pokazania innej, mniej poważnej twarzy uniwersytetu i dał możliwość lepszego poznania pracowników i doktorantów. Autorzy wszystkich przepisów i esejów są związani z UW. Reprezentują różne grupy społeczności akademickiej i różne dyscypliny naukowe: od matematyków, fizyków i chemików, po biologów, geografów, historyków i prawników.

Cieszy, że większość autorów podeszła do projektu z dystansem lub przynajmniej na większym luzie. Rozbawiła mnie propozycja przepisu na zupę ze stokrotek pani dyrektor Ogrodu Botanicznego UW czy „kostka prasowana” pań z Biura Prasowego. Znajdziemy tu również przepis na tiramisu z cząstką Higgsa autorstwa profesora fizyki i tort makowy „Buchalter” w wykonaniu dziekana Wydziału Zarządzania.

Tak, książką zdecydowanie można się najeść! Rogaliki drożdżowe z jabłkami wyglądają jak u mamy, dyniowe chałki z korzenną kruszonką aż proszą o odgryzienie porządnego kęsa (albo obskubanie złocistej kruszonki!), a studenckie pączuszki przywołują wspomnienia, smak sam pojawia się na podniebieniu.

I tak nasyceni możemy wybrać się na bazar, raj dla tych, którzy żywią się feerią zapachów, barw, kształtów, ilością i mnogością wszystkiego, czego dusza zapragnie. Sylwia Chutnik, wykładowczyni w Instytucie Kultury Polskiej UW, pisze w swoim tekście Jedzenie bazarowe – obok podając przepis na nowoczesną sałatkę – że nie robi się zakupów na głodnego. Zwłaszcza na bazarze, gdzie wszystko pachnie i lśni. Uwielbiam ten tekst, bo Chutnik udało się oddać rzeczywistą atmosferę tego miejsca, ledwo uchwytną, a tak dobrze każdemu znaną. Mijamy tłoczących się przy stoiskach ludzi, ogonki wiją się między budkami, a my wciskamy się pomiędzy, żeby spróbować pomidorów malinowych, które można gryźć jak jabłka. Smarujemy sobie wiejskim serem kawałek chleba na zakwasie, który nabito na wykałaczkę i przez chwilę się czujemy, jakbyśmy jedli wykwintne danie na przyjęciu w ambasadzie.

Z bazaru, za sprawą tekstu Izabeli Kieszek-Wasilewskiej, możemy się przenieść do „Karalucha”, baru mlecznego na Krakowskim Przedmieściu, tuż przy bramie UW. Działał przez ponad 40 lat, oficjalnie nazywał się Uniwersytecki, jednak nikt nie mówił o nim inaczej niż „Karaluch”. Do baru przychodzili nie tylko studenci, lecz także osoby starsze i samotne. Do stałych klientów należeli też profesorowie uniwersytetu. Najwierniejszym z nich był prof. Tomasz Nałęcz, miłośnik zupy pomidorowej. To właśnie on podjął trud rozwikłania tajemnicy pochodzenia potocznej nazwy baru. Autorka traktuje „Karalucha” jak świadka licznych wydarzeń historycznych. Przytacza wspomnienia kierowniczki baru, pani Liliany, m.in. na temat warszawskiej konspiracji (był Michnik, Kuroń, Gajka…) ukrywającej się przed milicją w magazynie baru (potem KOR-owcy wykupili cały kefir, żeby rzucać nim w funkcjonariuszy).

Robert Gawroński, pracownik Archiwum UW, w ciekawym tekście opisuje natomiast życie studenckie „od kuchni” w czasach Królewskiego UW (1816-1831) i Szkoły Głównej (1862-1869). Omawia nawyki żywieniowe studentów Cesarskiego UW (1869-1915) oraz studenckie jadłodajnie w czasach odrodzonego UW (1915-1939), w których dostało się „robociarską porcję”: litr zupy i pajdę chleba.

Nasycona odkładam książkę na kuchenną półkę. Jeszcze ją tylko trochę potrzymam, parę razy poprzestawiam, żeby dobrze się prezentowała w otoczeniu innych. I na pewno nieraz do niej wrócę, choćby po to, żeby się przekonać, czy „banalny biszkopt” dziekana Wydziału Psychologii UW uda się nawet ignorantce kulinarnej.

Małgorzata Pawełczyk

Uniwersytecka książka kucharska , red. Jacek KURCZEWSKI, współpraca Robert GAWKOWSKI, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2016, seria: UW 200 Dwa stulecia. Dobry początek.