Nadgryzione jabłko
Każdy obeznany nieco z techniką i popkulturą widział kiedyś kolorowe laptopy z charakterystycznym znakiem jabłuszka. Choć trzeba powiedzieć, że nawet samo określenie „laptopy” zapewne obraziłoby śmiertelnie fanów i fanatyków produktów firmy Apple. Owszem inne firmy produkują laptopy – Apple produkuje iMaki. Niczyjej uwadze nie umknęły zapewne komputery, które wyglądają jak małe pudełeczka i tak bardzo różnią się od typowych wielkich i niepraktycznych komputerów stacjonarnych. A już na pewno nie można było nie zauważyć bardzo popularnych wśród młodzieży płaskich i różnokolorowych odtwarzaczy muzyki, Spodów, na których można też zresztą obejrzeć teledysk czy nawet film. Wszystkie te produkty noszą na sobie znak nadgryzionego jabłuszka i zaliczają się do produktów „kultowych”. Za ich powstanie odpowiedzialny jest jeden człowiek – Steve Jobs.
Jobs to człowiek, który już w wieku 10 lat interesował się inżynierią i demontował telewizory swych przybranych rodziców, rzucił college, sypiał u znajomych na podłodze, marzył o podróży do Indii, próbował wprowadzić dietę jabłkową, która miałaby umożliwić oszczędności na mydle. Mając lat 21 założył wraz z 26-letnim przyjacielem, Stevem Wozniakiem, firmę komputerową, której akcje w krótkim czasie przyniosły najlepszy dochód na rynkach finansowych. Był to rok 1980, a więc czas, gdy komputery przemysłowe wyglądały jeszcze jak wielkie szafy, a komputery osobiste jak plątanina przypadkowych kabli, którą zapaleńcy umieszczali często w skrzynkach po owocach. Jobs miał pomysł na to, by komputer udostępnić każdemu, ale przy tym nie odstraszać koniecznością samodzielnego montowania setek podzespołów i kabli. A Wozniak umiał to zaprojektować. Z tej współpracy powstał Apple I. Potem był już Apple II, który pokochały szerokie rzesze odbiorców, za estetykę, za łatwe oprogramowanie i za samą możliwość wejścia w erę komputeryzacji.
W 1985 roku Jobs po konfliktach wewnętrznych odszedł z firmy, która wezwała go jednak ponownie w 1997 roku, gdy zaczęła chylić się ku upadkowi. I Jobs stworzył Apple na nowo, wprowadzając całkiem nowy produkt – iMaka. Kolorowy, prosty w obsłudze i estetyczny jest wynikiem ponad dwóch lat ciężkiej pracy. I to nie tylko programistów, którzy stworzyli setki projektów nowego oprogramowania i tygodniami pracowali nad idealnym kolorem znaczków zamykających stronę. Równie ciężko pracowali specjaliści od designu, mając stworzyć obudowę, która przyciągnie wzrok, a nawet pudełka tekturowe na iMaki, żeby je było miło wynieść ze sklepu. Napracowali się też spece od sprzedaży, by zaprojektować sklepy Apple tak, aby klient chciał się w nich zatrzymywać, a nawet oświetleniowcy, którzy mieli zadbać o korzystne oświetlenie produktów. W wielu działach pracowano po kilkanaście godzin na dobę, by tylko dogodzić Jobsowi. Niezadowolony potrafił potraktować pracownika „ze stiwa”, czyli zwolnić w windzie.
Leander Kahney od ponad dziesięciu lat śledzi losy firmy założonej przez Steve’a Jobsa. Nie kryje mieszanych uczuć, które żywi do szefa Apple – jest zachwycony jego dokładnością i jednocześnie rozdrażniony małostkowością. Fascynuje go fakt, że Jobs, jako właściciel Pixara, stara się, by bajki studia miały w sobie przekaz etyczny, a jednocześnie pozwala, by przemęczeni do granic wytrzymałości pracownicy produkujący części Apple w krajach trzeciego świata pracowali za minimalne wynagrodzenie. Nie da się jednak, pomimo tego dualizmu uczuć autora, ukryć przesłania płynącego ze stron całej książki – Steve Jobs to jest ktoś.
Anna Matraszek
Leander Kahney, Być jak Steve Jobs. Jeśli chodzi o pomysły, wszystko jest dozwolone, tłum. Krzysztof Dudek, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010.