Na tropie modnych mitów

Z książki Rotkiewicza możemy się dowiedzieć przede wszystkim tego, że jesteśmy niesłychanie naiwni. Wystarczy, że pod jakąś tezą podpisze się doktor, że usłyszymy coś w telewizji, by zacząć w to wierzyć. Bo amerykański naukowiec powiedział… Trzeba tylko wybrać, którego „naukowca” słuchać.

Rotkiewicz próbuje się rozprawić z trzema mitami – przede wszystkim na temat genetycznie modyfikowanych organizmów (ang. genetically modified organism – GMO), a w mniejszym stopniu glutenu i szczepionek.

Szeroka dyskusja o wpływie inżynierii genetycznej zaczęła się zaraz po pierwszym udanym eksperymencie w 1972 roku. Wtedy to amerykańskiemu biochemikowi Paulowi Bergowi udało się uzyskać rekombinowaną (czyli zmienioną nowymi narzędziami inżynierii genetycznej) cząsteczkę DNA. Po tym sam Berg napisał do naukowców list otwarty, w którym ostrzegał przed potencjalnymi niebezpieczeństwami doświadczeń polegających na przenoszeniu genów z jednych organizmów do drugich. Otóż małpi wirus SV40, na którym eksperymentował Berg, potrafi wywoływać nowotwory u zwierząt. Zaczęto się obawiać, że gdyby genetycznie zmodyfikowany wirus wydostał się z laboratorium, mógłby wywołać epidemię nowotworów. Zwołano więc naukowców i rozważano, jakie złe i dobre skutki mogłaby mieć inżynieria genetyczna, oraz ustalono listę zaleceń, które powinny być stosowane przy prowadzeniu eksperymentów tego typu. Na konferencję zostali zaproszeni dziennikarze, a temat bardzo pobudzał wyobraźnię, więc w końcu zainteresował opinię publiczną, m.in. charyzmatycznego aktywistę Jeremy’ego Rifkina. To w jego biurze – jak sam się chwali – narodził się ruch sprzeciwu wobec GMO. Jego teorie sięgały bardzo daleko. Zabawa z genami kojarzyła się Rifkinowi z wyhodowaniem zdrowszej i mądrzejszej ludzkości – z zabawą w Boga, która doprowadzi do przebudowania gatunków żyjących na Ziemi. A w ostateczności do apokalipsy. Chociaż w swych licznych książkach Rifkin popełnia elementarne błędy (np. myląc ewolucjonizm z kreacjonizmem) i tendencyjnie dobiera fakty, by udowodnić swoje teorie, udaje mu się uwieść rzeszę dziennikarzy, słuchaczy swoich wykładów, studentów i polityków. Zdobywa poparcie m.in. członka Parlamentu Europejskiego z ramienia niemieckiej partii Zielonych, Benedikta Härlina. A Härlin w dalszym straszeniu jest tak przekonujący, że Greenpeace stawia go na czele kampanii przeciwko inżynierii genetycznej w rolnictwie. I choć w Greenpeace były nawet głosy, by wesprzeć hodowlę roślin modyfikowanych genetycznie jako sprzyjających środowisku, bo wymagających mniej pestycydów, z czasem GMO stało się jednym z największych wrogów ekoaktywistów.

Według Rotkiewicza nie ma naukowych dowodów na to, że rośliny modyfikowane genetycznie mogą być niebezpieczne. Nazywa się je nienaturalnymi, ignorując zupełnie to, że oprócz runa leśnego i dziczyzny nie spożywamy obecnie nic „naturalnego” – wszystko inne, od zbóż po bydło, powstało na drodze krzyżówek i sztucznej selekcji. Przeciwnicy opowiadają o przypadkach samobójstw rolników zajmujących się uprawą roślin GMO, wadach genetycznych zwierząt karmionych roślinami modyfikowanymi genetycznie, wcześniej straszyli opowieściami o owieczce Dolly – pierwszym sklonowanym ssaku, czy nawet tzw. chorobą szalonych krów, niemającą nic wspólnego z inżynierią genetyczną. Cytując siebie nawzajem, rozpowszechniają dane z nierzetelnie prowadzonych „badań naukowych” i niczym niepoparte, ale atrakcyjne medialnie teorie, które kolejno stara się obalić Rotkiewicz.

Na podobnych podstawach jak strach przed GMO został zbudowany lęk przed szczepieniami i glutenem. Wystarczyło, że czyjaś hipoteza zmieszana ze strachem i niewystarczającą wiedzą trafiła na podatny grunt, by rozrosnąć się do takich rozmiarów, że już nie da się nad nią panować. Coraz trudniej zwykłemu człowiekowi rozdzielić prawdę od manipulacji. I tak mity nadają sens życiu.

Justyna Jakubczyk

Marcin ROTKIEWICZ, W królestwie Monszatana. GMO, gluten i szczepionki , Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017.