Mistyka próżni
Z dzieciństwa pamiętam m.in. wspólne oglądanie filmów fantastycznonaukowych z ojcem-fizykiem. Tato był w stanie znieść różne obecne w nich absurdy, ale nie potrafił powstrzymać się od komentarza, gdy statek kosmiczny z hukiem wylatywał w powietrze. Na zawsze zapamiętam to mruczane pod nosem z irytacją: „Przecież w próżni dźwięk się nie rozchodzi”.
Próżnia, pustka, nicość – te pojęcia wydają się zrozumiałe same przez się – to przestrzenie, w których „nic nie ma”. Książka Barrowa udowadnia nie tylko, że to nieprawda. Wskazuje przede wszystkim, jak rozumienie natury próżni kosmicznej (i próżni w ogóle) wpływa na rozumienie najbardziej podstawowych procesów zachodzących we wszechświecie – przede wszystkim jego rozszerzania się. Równocześnie zaś autor z imponującą erudycją omawia, jak same idee matematycznego zera i próżni/nicości oraz filozoficzno-teologiczna wizja świata wpływały na siebie nawzajem. Polemizowałbym z jego tezą, że obecność w teologii chrześcijańskiej dogmatu o stworzeniu świata przez Boga ex nihilo jest efektem sporów z gnostykami, ale nawet tak ryzykowne tezy skłaniają do refleksji: a też autor prezentuje je z pokorą godną prawdziwego naukowca (co jest jednym z dowodów na to, że Nagroda Templetona była w jego przypadku w pełni zasłużona).
Otwierająca oczy – zwłaszcza humaniście – jest pierwsza część książki, w której autor omawia pojawienie się i ewolucję idei zera w matematyce i jej związek z pojmowaniem pustki, nicości i próżni. Pokazuje, jaką drogę przeszło zero od czysto praktycznego elementu w obliczeniach księgowych do idei postrzeganej przez niektórych jako zagrożenie dla porządku świata. Dla większości osób zero to po prostu liczba, ale gdy uświadomić sobie, że absolutne NIC to wcale nie tak prosta do wyobrażenia rzeczywistość, czytelnik zaczyna sobie zadawać fundamentalne pytania (inne – niewierzący, inne – wierzący). Zdaje sobie przy tym sprawę, jak bardzo zmysłowo i dosłownie postrzegał dotąd omawiane problemy. Brytyjczyk skutecznie pokazuje, jak bardzo rację miał ktoś, kto mi kiedyś powiedział, że na pewnym poziomie zaawansowania matematyka, fizyka, astronomia i mistyka są już bardzo blisko siebie.
Niejako przy okazji autor umożliwia czytelnikowi-laikowi powzięcie wyobrażenia (nie śmiem mówić o zrozumieniu) o teorii względności. Obecność tej teorii w przestrzeni publicznej jest dla mnie jednym z dowodów na powierzchowność współczesnej kultury, w której Einstein jest obecny jako ktoś, kto lubił pokazywać język i udowodnił, że „wszystko jest względne” (cokolwiek to oznacza). Lektura Książki o niczym pozwala spojrzeć na wszechświat w prawdziwej makroskali – od jego początku w czasie (lub jego braku) do czekającego go końca (lub jego braku) – i zrozumieć, w czym Einstein zrewolucjonizował to spojrzenie.
Książka ma też chyba najważniejszą dzieła popularnonaukowego – nie tylko przekazuje wiedzę, lecz także daje do myślenia. Autor pokazuje – rzecz jasna w uproszczony, ale nie zafałszowany sposób – jak teorie naukowe dotyczące tych samych obszarów wiedzy nie tyle zastępują się nawzajem, co dopełniają. Newtonowska mechanika nie została wyparta przez teorię względności, w warunkach innych niż graniczne wciąż w miarę precyzyjnie opisuje wiele zjawisk. Podobnie teoria względności zaczyna zawodzić w opisie niektórych fenomenów, ale nie znaczy to, że zostanie w przyszłości całkowicie odrzucona. Barrow uczy zatem patrzenia na naukę i jej osiągnięcia w racjonalny sposób – bez scjentystycznej pychy, że wszystko już rozumiemy, ale i bez relatywizującego kapitulanctwa („jest tyle teorii, a żadna może nie być prawdziwa, więc jakie to wszystko ma znaczenie?”). Polecam ją szczególnie tym humanistom, którzy chcą spojrzeć na świat oczami kosmologa i się zachwycić (zamiast utonąć w gąszczu wzorów, czym mogłaby się zakończyć lektura akademickich podręczników).
Marek Misiak
John D. BARROW, Książka o niczym , tłum. Łukasz Lamża, Copernicus Center Press, Kraków 2015.