Metafora naukowa

Intuicyjnie często rozróżniany jest język nauki i język dzieł literackich. Ten pierwszy ma dokładnie odwzorowywać rzeczywistość, a poprzez pojęcia precyzyjnie ją kategoryzować i nazywać. Ten drugi opisuje raczej przebieg i rezultaty poznania intuicyjnego, posługuje się zatem porównaniami i metaforami, ponieważ dokonuje jedynie pewnego przybliżenia treści nie do końca przekazywalnych (a przynajmniej nie werbalnie). Tymczasem język nauki także posługuje się metaforami; co więcej, zarówno nakierowują one widzenie wielu zagadnień, jak i decydują o kierunkach dalszego ich badania. Jest to dobrze widoczne w medycynie: jeśli próby zaradzenia chorobie postrzega się w kluczu „walki” lub „wojny”, może to determinować poszukiwanie innych środków niż gdy – za Paracelsusem – energię do poradzenia sobie z chorobą porównujemy do iskry obecnej już w samym organizmie, którą należy jedynie rozpalić. Jeszcze większego znaczenia nabierają metafory w języku nauki, gdy wiedza fachowców przenika do mediów i pod strzechy, np. gdy do uproszczonego widzenia teorii naukowych zaczynają się odwoływać politycy. Okazuje się wówczas, że niektóre metafory są niebezpiecznie wręcz sugestywne – tu z kolei dobrym przykładem jest opisywanie społeczeństwa lub narodu jako organizmu, a realnych lub pozornych zagrożeń jako chorób. Czy zatem powinniśmy unikać metafor jako takich, przynajmniej w nauce? Po pierwsze – to niemożliwe. Po drugie – niecelowe. Warto po prostu posługiwać się nimi bardziej świadomie.

Dorota Rybarkiewicz dokonała trudnej sztuki: utrzymała równowagę. Można uprościć omawiane zagadnienie, by stało się zrozumiałe dla laika. Można też – moim zdaniem specjalizują się w tym niektórzy myśliciele francuscy – wejść na taki poziom abstrakcji, że nawet doktor nauk humanistycznych poczuje się, jakby czytał tekst w języku, z którego zna tylko alfabet. Autorka jest jak linoskoczek – to publikacja naukowa, ale nieposługująca się hermetycznym, kognitywistycznym żargonem. Czytelnik może za to poznać szereg nowych, przydatnych pojęć, czyli znów inaczej niż w wielu innych tekstach, gdzie nowe pojęcia służą wyłącznie pozornemu wzbogaceniu języka, a to samo można by wyrazić już istniejącymi terminami. Co ważne, pojęcia tłumaczone z angielskiego są podawane także w oryginale, aby czytelnik mógł sam stwierdzić, czy zgadza się z tłumaczeniem autorki otworzyć się na nowe skojarzenia pobudzane przez słowa, od których utworzono termin anglojęzyczny. Tak jest np. z trafnością – po angielsku aptness , gdy przymiotnik apt oznacza także „zdolny, sprytny”. A zatem można by powiedzieć, że w nauce trafne ujęcie czegoś wymaga nie tylko inteligencji, lecz także zdecydowanie bardziej potocznego bycia „łebskim”.

Najistotniejsze w tej publikacji wydaje mi się wskazanie, w jaki sposób posługiwanie się metaforami ułatwia (a czasem umożliwia) poznanie i rozumienie, a jednocześnie kształtuje (zwłaszcza metafory skostniałe lub tzw. przylepne) nasze widzenie świata, ale bez popadania w kognitywne błędne koło, w którym język jest jednocześnie wynikiem poznania i je warunkuje. Cenne są też rozważania mające jedynie na celu objaśnienie pewnych elementów wywodu lub podanie przykładów, ale moim zdaniem istotne i inspirujące same w sobie. Tak jest np. z końcowymi partiami książki poświęconymi różnicom między filozofią a ideologią i cechom dystynktywnym ideologii w ujęciu różnych autorów, a także z pojedynczym passusem o trzech najczęściej spotykanych w filozofii koncepcjach prawdy (korespondencyjnej, kohezyjnej i pragmatycznej). Nieoczekiwanie pytanie Piłata („Cóż to jest prawda?”) otrzymuje odpowiedź, która nie jest ani fundamentalistyczna, ani naiwna, ani relatywistyczna. Wreszcie – ważne jest wprowadzone przez autorkę na końcu wywodu tytułowe pojęcie metakolażu. Ta książka jest jak dobra powieść, warto wytrwać do ostatnich stron.

Marek Misiak

Dorota RYBARKIEWICZ, Metakolaż. O kanonie myślenia metaforycznego , Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego , Łódź 2018.